Piotr Ikonowicz:


Strach jako instrument panowania nad większością

Świat, w którym żyjemy to trudny do ogarnięcia chaos. Jedyną jego stałą cechą jest brak stałości. W tej sytuacji emerytura stała się fetyszem. Jest synonimem stabilizacji, do której tęsknią nawet stosunkowo jeszcze ludzie. W wielu środowiskach gdzie poziom bezrobocia jest wysoki od dziesięcioleci, emeryt jest kimś, jest postacią godną zazdrości, bo tylko on osiąga stały, a nie dorywczy dochód, którego nie utraci do końca życia. Ma też dużo wolnego czasu, co dla ludzi pracujących najdłużej w wymiarze godzinowym w Europie jest niedostępnym luksusem. Marzenie o jak najszybszej emeryturze to marzenie o przyjemnościach, których ludzie pracy systematycznie muszą sobie odmawiać. Za wędkowaniem, chodzeniem lesie, uprawianiem sportu, kontaktami towarzyskimi. Ich skromny dochód może też być racjonalniej wydawany, bo mają czas na długie peregrynacje po różnych sieciach sklepów w poszukiwaniu najtańszej i najlepszej oferty. W okresie PRL emeryci spędzali ten czas na wystawaniu w kolejkach po deficytowe towary. Dziś ganiają po mieście w poszukiwaniu towarów dostępnych cenowo. Nic więc dziwnego, ludzie goniący za zarobkiem, żeby się w ogóle utrzymać i utrzymać swe rodziny, wykształcić dzieci, leczyć chorych, płacić rachunki, cierpiący nieustający lęk przed zwolnieniem z pracy marzą o emeryturze. O spokoju i poczuciu elementarnego bezpieczeństwa.

Tęsknota za wycofaniem się z wyścigu szczurów wynika przede wszystkim z realistycznej konstatacji, że tylko nieliczni wygrywają, a system nie oferuje czytelnych ścieżek społecznego awansu. Stres i niepokój dodatkowo potęguje mechanizm zadłużenia gospodarstw domowych, które nie mogąc się na bieżąco bilansować, zadłużają się coraz bardziej. Nawet ci, którym bieżące dochody wystarczają na życie zadłużają się celem zaspokojenia tak elementarnej potrzeby jak dach nad głową. Brzemię długów potęguje strach przed zwolnieniem z pracy i gotowość do ograniczenia oczekiwań płacowych. To z kolei sprawia, że zarabiają zbyt mało i muszą się dalej zadłużać. Jedynym ukojeniem, wynagrodzeniem za te męczarnie wydaje się konsumpcja, nabywanie coraz to nowych rzeczy, co jednak dodatkowo pogrąża ludzi w otchłani strachu i niepewności. Wbrew propagandowym zapewnieniom społeczeństwo polskie nie jest wcale roszczeniowe, a jego jedynym, jakże skromnym roszczeniem jest roszczenie elementarnego bezpieczeństwa i stabilizacji. Ich największym marzeniem, jak wynika z badań nie jest olśniewająca kariera, tylko udane życie rodzinne..

W państwach starej Unii względne poczucie bezpieczeństwa zaspokaja jeszcze w jakiejś mierze polityka społeczna. W Polsce, szczególnie dla ludzi młodych jedyną dostępną furtką umożliwiająca ucieczkę przed trwałym wykluczeniem społecznym jest migracja zarobkowa. Jednak obecny kryzys gospodarczy i ograniczanie opiekuńczej roli państwa w UE ogranicza znacznie możliwość skorzystania z tego rozwiązania kolejnym chętnym, a i wielu wraca z Zachodu z podwiniętym ogonem.

Człowiek przerażony instynktownie szuka jakiegoś oparcia, autorytetu. Człowiek zdezorientowany potrzebuje jakiegoś spójnego wyjaśnienia otaczającej go rzeczywistości. Odpowiedź, którą otrzymuje na swoje pytania i wątpliwości wprawdzie w oczywisty sposób przeczy rzeczywistości, ale ma jedną kapitalną zaletę. Jest uspokajająca. Wyjaśnienie neoliberalne nie jest wprawdzie spójne z rzeczywistością, ale jest jedyną obecną w przestrzeni publicznej spójną wizją świata. Ważną częścią tego wyjaśnienia jest jego wyłączność i bezalternatywność. To nic, że koszty utrzymania rosną szybciej niż dochody większości gospodarstw domowych, skoro wiadomo, że mechanizm rynkowej konkurencji wkrótce doprowadzi do obniżenia cen. Jednostkowa, indywidualistyczna, skrajnie egoistyczna wizja rzeczywistości nie pozwala dostrzegać powiązania między zjawiskami ekonomicznymi i społecznymi, a ich dostrzeżenie byłoby z pewnością bardzo niepokojące. Jednostka dowiadując się, że konkurujący ze sobą producenci będą cięli koszty w tym przede wszystkim koszty płac cieszy się, że taniej kupi i zupełnie nie zauważa, że w ten sam sposób będzie musiał zmuszony wymogami konkurencji, postąpić jego własny szef, przez co jego własna siła nabywcza i tak ulegnie obniżeniu. Kiedy banki tną koszty obniżając zatrudnienie widzi w tym objaw ekonomicznej racjonalności choć zamiast spadku oprocentowania jego kredytu, rośnie czas, który musi odstać w kolejce gdzie duża część okienek świeci pustkami. Między komunikatem o wyższym wskaźniku optymizmu inwestorów, którzy zwiększyli zyski, bo firmy giełdowe dokonały zwolnień grupowych tnąc koszty, a komunikatem o obniżonym wskaźniku optymizmu konsumentów, którzy zdziesiątkowani tymi redukcjami osłabli w zapale do zakupów też nikt nie może znaleźć związku, bo każde z tych zjawisk rozpatruje się oddzielnie. Tak więc im taniej producenci wytwarzają tym taniej konsumenci będą mogli kupić, a opinia publiczna to „kupuje” jak gdyby to by zostać konsumentem nie trzeba było gdzieś pracować i być ofiarą racjonalizacji zatrudnienia i cięć płacowych dokonywanych „dla dobra konsumenta.”
Takie zjawiska jak oligopolistyczna zmowa cenowa nie są w ogóle komentowane, a to czego nie ma w mediach nie istnieje. Podobnie nikt nie kwestionuje tzw. outsourcingu, który teoretycznie ma zmniejszać koszty funkcjonowania firmy, a w istocie często te koszty powiększa, bo jego główną przyczyną jest dążenie do likwidacji stałej załogi pracującej na normalnych etatach, na rzecz pracowników o niepewnej pozycji podpisujących periodycznie umowy śmieciowe. Celem nie jest zmniejszenie kosztów, lecz zdyscyplinowanie siły roboczej. Ludzie, którzy się na to godzą nie wiedzą jeszcze czy kiedy ich samych to spotka, lecz indoktrynacja zmierza do tego, by identyfikowali się z prawdziwymi beneficjentami takich posunięć czyli przedsiębiorcami. Nie jest to więc tylko takie trwożliwe, „to jeszcze nie mnie przyszli”, ale pełna identyfikacja z działaniami racjonalnymi gospodarczo, a więc korzystnymi dla ogółu obywateli, którzy z zachwytem i dumą podziwiają wykres wzrostu PKB, choć regularnie zaciągają nowe kredyty dla zaspokojenia podstawowych potrzeb życiowych.

Ten swoisty syndrom sztokholmski, który zmusza ofiarę do identyfikowania się z oprawcą jest możliwy z jednej strony dzięki magicznej zamianie ról społecznych, „wszyscy jesteśmy przedsiębiorcami”, choć na razie myślimy tylko jak oni. Identyfikacja ze zwycięzcą daje złudne poczucie sukcesu, które pozwala kompensować poczucie osobistego niepowodzenia w pogoni za króliczkiem dobrobytu. Z drugiej zaś strony siła perswazji jest tak duża, bo naprzeciw liberalnej machiny propagandowej obecnej nie tylko w programach publicystycznych, informacyjnych, edukacyjnych, ale także a może przede wszystkim w reklamach, nie stoi żaden godny przeciwnik, czyli inny spójny zespół poglądów wyjaśniający rzeczywistość w oparciu o fakty społeczne i gospodarcze, a nie ideologię. Nikt nam nie mówi jak jest, tylko mówią nam jak być powinno według nich i że tak jest w gruncie rzeczy jest. Jeżeli fakty temu przeczą, tym gorzej dla faktów.


Źródło
Opublikowano: 2012-12-21 08:48:56