Piotr Ikonowicz:


Ludzie nie rodzą się równi tylko różni

„Ludzie rodzą się równi” czytamy w wielu manifestach i konstytucjach. A przecież cała nasza wiedza i doświadczenie życiowe podpowiadają, że tak nie jest. Zdanie „ludzie rodzą się równi” – wtedy gdy po raz pierwszy wpisywano je na sztandary rewolucji francuskiej-było postulatem, żądaniem równego traktowania, a nie stwierdzeniem realnie istniejącego stanu rzeczy. W rzeczywistości ludzie rodzą się z zupełnie odmiennym bagażem do startu życiowego. Nie ma mowy o równości między synem pracownika rolnego ze zlikwidowanego PGR-u, który nigdy nie widział jak jego rodzice wychodzą do pracy, bo w promieniu 100 kilometrów nie można jej znaleźć, a dzieckiem wykształconych rodziców na warszawskim Ursynowie, którzy do pracy jeżdżą metrem, a w domu mają półki pełne książek, które czytając dają przykład swym latoroślom. Rodzimy się z różnym kapitałem genetycznym, wychowujemy w różnych warunkach mieszkaniowych (75% dzieci w Polsce mieszka w warunkach nadmiernego zagęszczenia, a więc ma problem ze znalezieniem miejsca do odrabiania lekcji) i w regionach kraju o różnym nasileniu strukturalnego bezrobocia. Ta wyjściowa nierówność pozwoliła badaczom zaobserwować zjawisko „dziedziczenia biedy” z powodu, którego w niektórych rodzinach łódzkich czy mazurskich rośnie już trzecie pokolenie ludzi niezaradnych, biednych i pozbawionych jakichkolwiek możliwości i zdolności umożliwiających pięcie się wzwyż po szczeblach drabiny społecznej.
Istnieją więc zarówno subiektywne jak i obiektywne powody narastającej nierówności w polskim społeczeństwie. Obserwując środowiska, które zupełnie nie skorzystały na tak okrzyczanym skoku modernizacyjnym Polski, a od których świat się wręcz oddalił choćby przez fakt masowego kasowania lokalnych połączeń kolejowych, dostrzegamy w ludziach tam mieszkających pewien rodzaj apatii i zniechęcenia, które łatwo pomylić z lenistwem, skłonnością do pijaństwa i ogólnie wrodzonym brakiem ambicji. Stąd już tylko krok do niebezpiecznego stwierdzenia, że istnieją ludzie lepsi i gorsi i że nic na to nie można poradzić, więc trzeba ten fakt zaakceptować i skupić się na wspomaganiu tych, którzy mają dostateczne chęci i zdolności, aby własną wytężoną pracą poprawiać swój los i rozwijać kraj. W rozumowaniu tym pomija się zjawisko „wyuczonej bezradności”, która bierze się stąd, że wobec obiektywnych ograniczeń, brak pracy, niskie płace, trudne warunki bytowe, brak czytelnych kanałów awansu społecznego, po którejś kolejnej nieudanej próbie wyrwania się z beznadziei ludzie przestają próbować. Większość z nich jest zapewne stracona i dziś walka z nierównością musi się skupić na młodym pokoleniu. Nawet ze względów pragmatycznych należy to robić, bo nie jest przecież tak, że potencjalni geniusze rodzą się wyłącznie w zamożnych i wykształconych rodzinach. Pula genetyczna to zjawisko w dużej mierze losowe i utrata tego co mogliby zdziałać ludzie o wspaniałym potencjale rodzący się w warunkach powszechnej biedy i beznadziei byłaby niepowetowaną stratą dla całego społeczeństwa.
Skoro więc nie jesteśmy równi i wcale się tacy nie rodzimy to musimy te szanse wyrównywać. Każdy człowiek powinien otrzymać szansę prowadzenia życia, które ma prawo uważać za udane i szczęśliwe. To nie tylko prawo do mieszkania, pracy, żywności, opieki zdrowotnej, ale przede wszystkim przyrodzone prawo człowieka do samorealizacji, do swobodnego dążenia do osobistego szczęścia. Świadomość tej konieczności wyrównywania szans, czyli tak zwanej dyskryminacji pozytywnej, ma wymiar ponad ustrojowy i próbowano ją realizować ze zmiennym szczęściem zarówno w Polsce Ludowej, gdzie dzieci robotnicze i chłopskie dostawały dodatkowe punkty, aby móc podjąć studia, jak w USA gdzie podobne uprzywilejowane traktowanie przysługuje Afroamerykanom.
Źródłem nierówności jest nierówny start w życie. Dlatego zwolennicy równości wielką wagę przykładają do wysokiego opodatkowania spadków. W Polsce taki podatek nie istnieje. Do kanonu zachowań złotej młodzieży należy tekst wygłaszany z podniesioną głową i odpowiednią dozą arogancji w kierunku, tych którym się gorzej wiedzie: „Jak się pracuje to się ma!” , a przecież to nie oni lecz ich rodzice sprawili, że są lepiej odżywieni, wysportowani, mają zadbane uzębienie i chodzą do dobrych szkół, po których łatwiej o dobrą pracę.
Polski system społeczno-gospodarczy nie tylko nie wyrównuje szans, ale wręcz pogłębia nierówności. Ludzie na wysokich stanowiskach, otrzymujący więcej niż zadowalające wynagrodzenie dostają olbrzymie premie, które zresztą nie mają nic wspólnego z zasługami i czy włożonym wysiłkiem, skoro są przyznawane w równej wysokości wszystkim notablom o równej randze. Nie słyszałem natomiast o nagrodach czy premiach dla ochroniarzy, sprzedawców czy sprzątaczek, niezależnie od tego jak bardzo by się ci ludzie starali w pracy.
System podatkowy premiuje zamożnych gdyż kwota wolna od podatku jest żenująco niska, a opodatkowaniu podlegają często głodowe dochody. Z drugiej strony inaczej niż w krajach, do których masowo emigruje nasza młodzież wysokie dochody są nisko opodatkowane, a często dzięki systemowi ulg i odliczeń zwolnione od podatku.
Ten brak równości, którego wyrazem jest ubóstwo większości społeczeństwa, którego dochody ulegają spłaszczeniu w dół, jest źródłem zapaści gospodarczej, gdyż coraz płytszy rynek na produkty konsumpcyjne, których wytwarzanie generuje w kraju zatrudnienie, zmusza firmy do zwalniania pracowników i nakręca spiralę kryzysu. Bez równomiernego rozłożenia ciężarów i sprawiedliwszego podziału owoców pracy dotychczasowa ścieżka wzrostu dochodu narodowego będzie zamknięta. coraz liczniejszych biednych i coraz bogatszej i mniej licznej elity, staje się krajem Trzeciego Świata bez widoków na trwały rozwój i doganianie rozwiniętego świata.


Źródło
Opublikowano: 2013-02-23 09:33:27