Ekonomiści na szczaw!

Piotr Ikonowicz:


Ekonomiści na szczaw!
Kiedy w czasach wielkiego kryzysu robotnicy zastrajkowali w Stanach Zjednoczonych, pracodawcy wysłali przeciw nim uzbrojonych po zęby bandytów i zaczęli ich pacyfikować przy biernej postawie policji. Wtedy prezydent Roosevelt wysłał wojsko, ale nie do tłumienia strajku tylko do obrony strajkujących robotników przed bojówkami pracodawców. Dziś w Polsce nagminnie łamie się prawa obywatelskie w imię świętego prawa własności przy równie biernej postawie policji. Kupcy z warszawskiego przejścia podziemnego na próżno wzywali policję aby ich broniła przed bijącymi ich ochroniarzami wysłanymi przez prywatna spółkę Warszawskie Przejścia Podziemne. Państwo polskie jest po stronie bogatych, a większość niezamożnych obywateli ma w nosie. Tylko tak można wytłumaczyć aferę Amber Gold, bezkarne zamurowywanie lokatorom drzwi i okien, odcinanie wody, prądu itp. przez właścicieli kamienic. Wszyscy z niecierpliwością wyczekują nadejścia jakiegoś Roosevelta, premiera, prezydenta, czy choćby ministra, który by dla odmiany stanął po stronie krzywdzonych a nie krzywdzicieli.
Wszelkie krzywdy jakie nas spotykają przedstawiciele rządzących elit potrafią wytłumaczyć za pomocą „świętego prawa własności” i obiektywnych, naukowych, a jakże, praw ekonomii. Kiedy argumentujemy, że prawa te kłócą się z prawami fizyki czy prostą arytmetyką, wówczas jesteśmy oskarżani o populizm czy wręcz socjalizm. W ramach tej nowej „naukowej ekonomii” emeryt, który dostaje 800 zł. na rękę i nie daje rady płacić kamienicznikowi 1000 zł czynszu jest zły i musi trafić do kontenera, bo odbiera właścicielowi prawo do korzystania z własności i osiągania „godziwego” zysku. I ani sądu ani samorządu nic nie obchodzi, że ten zysk nie jest nie tylko godziwy (bo moim zdaniem jest absolutnie niegodziwy), ale jest wręcz arytmetycznie niemożliwy. Dług jest bowiem uważany za winę, a eksmisja jest karą za grzech niewypłacalności.
Ta sama ekonomia każe nam utrzymywać kilkunastoprocentowe bezrobocie i najdłuższy w Europie czas pracy. Jaka logika gospodarcza stoi za koncepcja, że kilka milionów bezrobotnych bez prawa do zasiłku będzie żyło powietrzem, podczas gdy ci, którzy pracę mają będą pracować po kilkanaście godzin na dobę, a także w soboty i nierzadko w niedziele, bez urlopów, bez wytchnienia? Przecież nietrudno policzyć, że gdyby ludzie pracowali zgodnie z kodeksem pracy po 8 godzin, bezrobocie można by zmniejszyć o połowę. Tylko, że tak już przez chwilę było i pracodawcom to się nie spodobało. Wtedy kiedy ludzie zaczęli masowo emigrować na Zachód do lepiej płatnej i lżejszej pracy, stawki godzinowe w budownictwie wzrosły o 30-40%. Przez krótka chwilę pracowników w branżach gdzie nie było ich za dużo, zaczęto szanować. Bo za bramą nie stała rezerwowa armia pracy gotowa sprzedać się za grosze byle tylko jakoś przeżyć. Profesor Mieczysław Kabaj, ekspert ONZ ds. rynku pracy twierdzi wręcz, że utrzymujące się od początku transformacji dwucyfrowe bezrobocie jest częścią tej właśnie „naukowej ekonomii”, która chce poprzez bezrobocie i biedę „dyscyplinować siłę roboczą, zmuszając ją do wytężonej, przedłużonej i nisko płatnej pracy.
Przy rosnącej wydajności, która jest logiczną konsekwencją mechanizacji, cyfryzacji i w ogóle postępu naukowo-technicznego jedynym logicznym wyjściem jest skracanie a nie wydłużanie czasu pracy. W przeciwnym razie musi rosnąć bezrobocie i to strukturalne, a więc takie, które nie znika wraz z końcem recesji. Pisał o tym Jeremy Ryfkin w „Końcu pracy”, a wcześniej Kurt Vonnegut w znakomitej powieści „Pianola”. Akcja powieści toczy się w czasach kiedy większa część ludzkości stała się już zbędna dla wytwarzania dóbr i usług i oddawała się rozrywkom, spożywaniu alkoholu, uciechom seksualnym i prostym bezsensownym pracom fizycznym. Nosili oni mało pochlebne miano „knotów”. Pracę użyteczną mieli tylko specjaliści, przy czym każda specjalność miała swój numer kod. Bohater „Pianoli”, należący do elitarnego grona ludzi wykonujących prace społecznie użyteczne, był specjalistą. I w swych naukowych dociekaniach doszedł do wynalazku, który pozwolił zlikwidować jego specjalność, przez co powiększył grono „knotów”.
Niestety nasi naukowcy od naukowej ekonomii raczej nie czytali ani Ryfkina ani Vonneguta, bo są zbyt zajęci uprawianiem nauki, która w sferze przewidywania najbardziej ze wszystkiego przypomina góralską prognozę pogody: „Wicie co panocku, albo będzie padało albo nie będzie padało”. Jednego wszak mogą być pewni: za ich błędy zapłacą ci co zawsze, ci co nie maja nic do gadania, bo z postulatów Sierpnia została nam jedynie msza w radio, a o wolnych sobotach możemy tylko pomarzyć.

Tekst ukazał się w najnowszym numerze „Faktów i Mitów”


Źródło
Opublikowano: 2013-03-15 08:31:04

W książce El Silencio (Cisza ) Horacio Verbitsky przedstawia dokumenty świadcząc

Piotr Ikonowicz:


W książce El Silencio (Cisza ) Horacio Verbitsky przedstawia dokumenty świadczące o tym iż podczas trwania junty wojskowej generała Redondo i brudnej wojny Bergoglio donosił władzom na lewicujących księży i zakonników którzy następnie ,,znikali”.

W pierwszej dekadzie XXI wieku pojawiły się oskarżenia przeciwko kardynałowi Bergoglio, obwiniające go o związek z porwaniem dwóch księży, które miało miejsce w 1976 r. Rzecznik kardynała określił zarzuty jako “stare oszczerstwa”. Oskarżenie nie precyzuje również natury domniemanego zaangażowania kardynała w opisywaną sprawę (1) Bergoglio dwukrotnie skorzystał z przysługującego mu prawa niestawienia się przed argentyńskim sądem w sprawie tortur obu księży.W październiku 2012 roku Bergoglio przeprosił naród argentyński za postawę kleru podczas brudnej wojny, jednak za winnych przemocy panującej w tym okresie uznał takoż juntę jak i lewicę sprzeciwiającą się dyktaturze (3)

Jaka to była postawa za którą musiał przepraszać przyszły papież?

Junta wojskowa Jorge Videli i Emilio Massery (1976- 1983) jest odpowiedzialna za tysiące mordów politycznych, które to odbywały się pod kropidłem Kościoła Katolickiego.

Już na początku przewrotu kapelan armii , biskup Victor Bonamin ogłosił : ,, Wojskowi odkupują nieczystość w naszym narodzie i oczyszczeni w Jordanie krwi stają na czele narodu.”. (4)

W najcięższej katowni ESMA w Buenos Aires kapelan Luis Mancenido mówił oficerom , że mogą torturowac i zabijać , bo spełniają biblijny obowiązek odsiewania ziarna od plew .

Nuncjusz Apostolski w Argentynie Pio Laghi przyjaźnił się z szefem katowni ESMA generałem Emilio Masserą , który był kardynalskim partnerem tenisowym…

Nuncjusz wiedział o wszystkich zbrodniach reżimu gdyż podejmowano u niego liczne dobrze udokumentowane interwencje na rzecz ofiar ! Trzy miesiące po zamachu nuncjusz pojechał do prowincji Tucuman , gdzie błogosławił oddziały generała Antonia Bussiego pacyfikujące prowincję…

Langhi odradzał papieżowi przyjmowanie rodzin ofiar za to polecał aby ugościć generałów junty.

Dyktatura upadła w 1983 r.

Kiedy armia wymusiła na władzach demokratycznych ułaskawienie generałów , Jan Paweł II pochwalił akt amnestyjny , zaś na przyjęcie z okazji 13 rocznicy pontyfikatu Jana Pawła II w październiku 1991r. w nuncjaturze w Buenos Aires podjęto byłych zbrodniarzy reżimu…

Papież Franciszek miał za co przepraszać.

Czas pokaże kim otoczy się w Watykanie Jorge Mario Bergoglio. Jeżeli będą to ludzie Towarzystwa Jezusowego wtedy hipoteza o wymuszonej przez jezuitów rezygnacji Benedykta XVI zacznie być coraz bardziej wiarygodna.


Źródło
Opublikowano: 2013-03-14 09:24:23

Wczoraj byłem w Siedlcach. Od kwietnia rusza tam oddział Kancelarii Sprawiedliwo

Piotr Ikonowicz:

Wczoraj byłem w Siedlcach. Od kwietnia rusza tam oddział Kancelarii Sprawiedliwości Społecznej. Animatorem jest tam Mirosław Greluk. Znany w Siedlcach i okolicach działacz społeczny i artysta malarz.Kawaler Orderu Uśmiechu:

http://www.youtube.com/watch?feature=player_embedded&v=C3POvLA7sgc


Źródło
Opublikowano: 2013-03-13 10:01:47

Chávez nie żyje. Kilkanaście razy stawał do wyborów i za każdym razem wygrywał.

Piotr Ikonowicz:


Chávez nie żyje. Kilkanaście razy stawał do wyborów i za każdym razem wygrywał. Nikt nigdy nie zakwestionował uczciwości tych wyborów, ale światowe media i tak okrzyknęły go dyktatorem. Kiedy próbowano go obalić na drodze puczu wojskowego, USA skwapliwie uznały rząd zamachowców, po czym lud przywrócił go do władzy. Pieniądze z ropy przeznaczył na postęp społeczny. Zerwał nieuczciwe kontrakty faworyzujące naftowe koncerny. Dzięki rządom Hugo Cháveza i jego boliwariańskiej rewolucji miliony nędzarzy żyjących w jednym z najbogatszych w ropę naftową państw uzyskały dostęp do szkolnictwa, służby zdrowia i uczciwie płatnej pracy, która trwa osiem godzin dziennie. Zapytany o Cháveza przechodzień w Caracas mówi: „Ja nie chcę, by Chávez odszedł, bo nie chcę być znowu niewidzialny”. Po jego śmierci Ekwador, Argentyna, Brazylia, Boliwia, Urugwaj, Chile i Kuba ogłosiły żałobę narodową. Teraz nadszedł dla niego czas najważniejszej próby. Okaże się, czy zmiany, których dokonał, przetrwają. Na posiedzeniu Zgromadzenia Ogólnego ONZ powiedział kiedyś: „Imperialiści wszędzie widzą ekstremistów. Ale to nie tak – nie jesteśmy ekstremistami. Po prostu świat się budzi. Budzi się na dobre. I ludzie powstają”. Już wkrótce się dowiemy, czy Wenezuelczycy rzeczywiście są na tyle przebudzeni, by nie oddać zdobyczy socjalnych. Czy kolejne setki tysięcy rodzin przeprowadzą się ze slumsów do wybudowanych za naftowe pieniądze nowoczesnych domów? Czy dzieci z biednych rodzin będą dalej studiować, a z dzielnic nędzy nie znikną darmowe przychodnie lekarskie? O tym rozstrzygną najbliższe wybory prezydenckie. W szranki staną absolwent renomowanych szkół Henrique Capriles Radonski i były kierowca autobusu, minister spraw zagranicznych w rządzie Cháveza Nicolás Maduro. Pozbawiony charyzmy Maduro zapewni ciągłość prospołecznych zmian, błyskotliwy polityk Radonski to powrót starego reżimu. Dowiemy się więc, czy prawdą jest to, co krzyczały tłumy zgromadzone nad trumną zmarłego prezydenta – że Chávez wciąż żyje.


Źródło
Opublikowano: 2013-03-11 06:23:55

Tak przypominam przy okazji wypowiedzi o szczawiu:

Piotr Ikonowicz:


Tak przypominam przy okazji wypowiedzi o szczawiu:

3 kadencja, 73 posiedzenie, 3 dzień (17.03.2000)

28 punkt porządku dziennego:
˝Polityka prorodzinna państwa˝ (druk nr 1522) wraz ze stanowiskiem Komisji Rodziny (druk nr 1635).

Poseł Piotr Ikonowicz:

Panie Marszałku! Wysoki Sejmie! Na wstępie chciałbym złożyć oświadczenie. Otóż mam żonę i dwoje dzieci. Cieszę się szczęśliwym życiem rodzinnym. Nie jestem przeciwnikiem, przeciwnie, jestem entuzjastą instytucji rodziny. Natomiast chciałbym powiedzieć, że cały ten program nie służy szczęściu polskich rodzin, lecz służy przede wszystkim temu, żebyśmy się efektywnie i szybko rozmnażali. Uważam, że taki stosunek do ludzi, do osoby ludzkiej, jak do zwierzęcia, którego obowiązkiem jest prokreacja, które się właściwie hoduje, a które się nie rozwija, jest stosunkiem uwłaczającym godności ludzkiej.

Chcę również powiedzieć, że zapowiedzenie, iż szczególną troską otaczamy rodzinę, a odżegnanie się od zmniejszenia rozwarstwienia majątkowego polskiego społeczeństwa nosi wszelkie cechy dyskryminacji wszystkich tych osób, którym nie dane było założyć rodziny bądź które utraciły swoich współmałżonków i które dzisiaj rodziny nie mają, żyją samotnie i nie są adresatem programów pomocy rodzinie. Powstaje bowiem taka sytuacja, że rząd promuje szczęśliwców, którzy i tak mają lepiej, bo nie są sami, są w rodzinie, a nie chce pomóc ludziom – i wyciągnąć do nich ręki – którzy często nie zakładają rodzin dlatego, że ich na to nie stać. Znam wielu młodych ludzi, którzy nie mogąc znaleźć pracy, nie oświadczają się żadnej pannie i nie płodzą dzieci, bo mają poczucie odpowiedzialności i nie chcą mieć dzieci, którym nie będą mogli kupić cukierka.

Chcę powiedzieć, że byłem w takim sklepie na wsi, do którego wszedł człowiek z trójką dzieci, by zrobić zakupy. I wtedy sklepowa powiedziała do mnie: niech pan zostanie, on zaraz będzie kradł. Ten człowiek przyszedł i poprosił o podstawowe artykuły żywnościowe: mąkę, kaszę, konserwy. Dał to wszystko dzieciom, odesłał je do domu i powiedział do sklepowej: a teraz niech pani woła policję. Przez miesiąc dzieci miały co jeść.

Proszę państwa, w Polsce, w której 80% społeczeństwa nie ma kont w banku, nie ma żadnych oszczędności, posłowie, którzy mają oszczędności i którzy dobrze zarabiają, nie powinni dzisiaj radzić nad sposobem zwiększenia przyrostu naturalnego, lecz nad tym, o czym mówił premier Olszewski. A mianowicie nad tym, żeby skończyła się nasza hańba narodowa polegająca na bezwzględnym ubóstwie ludzi, którzy wcale nie musieliby być tak biedni, gdyby w Polsce dochód narodowy nie był tak skrajnie niesprawiedliwie dzielony. Polska nie jest ani tak biedna, żeby były w niej głodne dzieci i trzeba było wyrzucać całe rodziny na bruk, ani tak bogata, żeby większość polskiej elity żyła tak wystawnie, poświęcając niewielki ułamek swoich niezasłużenie wielkich dochodów na datki zbierane na balach dobroczynnych. Otóż, wolałbym, żeby ci bogaci Polacy stali się podmiotem redystrybucyjnego, progresywnego systemu podatkowego, który odwróci toczący się bez przerwy przez ostatnie 10 lat proces podziału społecznego na ludzi, którzy pogrążają się w coraz większej nędzy i drobną elitę, która korzystając z owoców transformacji, opowiada później faryzeuszowskie frazesy o pomocy rodzinie. Oczywiście, że należy stworzyć rodzinie jak najlepsze warunki i że rodzina to jest wielkie szczęście.

Zastanówmy się jednak nad tym, dlaczego w badaniach poprzedzających poprzednią kampanię wyborczą większość młodych ludzi, większość obywateli powiadała, że dla nich najważniejszym elementem szczęścia jest udane życie rodzinne. Ano dlatego, proszę państwa, że we wszystkich innych sferach: zawodowej, społecznej i publicznej ludziom poprzez proces transformacji wytworzono piekło. I ludzie dlatego chronią się w zaciszu kręgu rodzinnego, uciekając przed miejscem pracy czy przez swoim bezrobociem, przed swoją biedą, przed tym, że się ich poniża jako obywateli i jako pracowników. Oczywiście to, że dzisiaj większość Polaków chce udanego życia rodzinnego, wcale nie oznacza, iż ono jest udane. To oznacza tylko, że właśnie na tym polu najwięcej jest do zrobienia, bo nie będzie szczęśliwej rodziny w regionach popegeerowskich, gdzie za pomocą decyzji politycznej zlikwidowano podstawy do życia dla setek tysięcy obywateli i ich rodzin. Nie może być szczęśliwego życia rodzinnego w rodzinach, w których dzieci nigdy nie widziały, jak ich rodzice idą do pracy. Nie może być ojciec i matka wzorem i autorytetem dla dzieci, jeżeli ani ojciec, ani matka nie zarabiają pieniędzy.

Jeżeli nie zwalczymy problemu bezrobocia, nie stworzymy nowoczesnego systemu podatkowego i nowoczesnego europejskiego państwa opiekuńczego oraz nie stworzymy wszystkim młodym ludziom w Polsce równych szans, to nie będą w Polsce powstawały szczęśliwe rodziny. Opowiadanie o polityce prorodzinnej jest w istocie osłoną dla antyludzkiej polityki premiera Leszka Balcerowicza. Dziękuję. (Oklaski)


Źródło
Opublikowano: 2013-03-11 06:03:55

Bezdzietna Polska

Piotr Ikonowicz:


Bezdzietna Polska

Największym problemem polskiej lewicy jest oderwanie od rzeczywistości społecznej. Jest to o tyle zrozumiałe, że prawie żaden polityk w Polsce, w tym również ci którzy odwołują się do etosu lewicy nie działa i nigdy nie działał w ramach jakiejś oddolnej organizacji społecznej. Dzieje się więc tak, że ci, którzy powinni postulować jakiś rodzaj prospołecznej polityki ekonomicznej i spójna politykę społeczną, nie wiedzą jak żyje większość społeczeństwa. O skandalicznych wskaźnikach opisujących standard i jakość życia większości ludzi w naszym kraju dowiadują się więc z komunikatów Eurostatu i są nimi równie zaszokowani jak przeciętny, dezinformowany na co dzień przez media obywatel.
Kiedyś zapytałem, będąc członkiem Prezydium Klubu Parlamentarnego SLKD, dlaczego Sojusz nie zajmuje się biedą. Otrzymałem, bardzo lakoniczną odpowiedź od jednego z liderów ugrupowania: bo biedni nie głosują. Od tamtego czasu krąg biedy poszerzył się w naszym kraju i obejmuje już praktycznie dwie trzecie społeczeństwa, to jest tych, którzy zamiast oszczędności mają długi i nie stać ich na choćby tygodniowy urlop. Gdyby więc prawdą miało być to co wówczas usłyszałem frekwencja wyborcza nie przekraczałaby 30%. Tak jednak nie jest. I SLD zajmuje się problemem biedy choć nie ma na ten temat pojęcia. Z kolei Ruch Palikota, z którym współpracuje Kancelaria Sprawiedliwości Społecznej wydaje się rezygnować z tematyki socjalnej na rzecz obyczajowej, gdyż liczy na odebranie głosów Platformie Obywatelskiej. Przypominam jednak, że według miarodajnych badań 80% wyborców PO było zwolennikami państwa socjalnego. I jeżeli wielu z nich przestanie na te partie głosować to nie z powodu in vitro tylko w wyniku zawodu w sferze dostępu do usług społecznych czy wsparcia socjalnego. Gdyż duża część zwolenników Donalda Tuska na naszych oczach ubożeje.
Byłoby oczywiście bardzo smutne gdyby jedyną motywacją do walki z rosnącym rozwarstwieniem i poszerzającym się kręgiem ubóstwa były dla lewicy rachuby wyborcze.; gdyby nie chodziło o jakąś lewicową, równościową, nowoczesną i europejską wizję państwa i społeczeństwa. Na razie jednak żadne z dwóch ugrupowań ubiegających się na lewicy o palmę pierwszeństwa, takiej wizji nie zaprezentowało.
Proponuję by zacząć dojrzały namysł w tej sprawie od dzieci. Trzeba odpowiedzieć sobie na pytanie dlaczego Polki w Anglii rodzą więcej niż Pakistanki, a w Polsce mniej niż Szwedki. Dlaczego dzieci, które się jednak urodzą muszą chodzić na czczo do szkoły i walczyć o kawałek stołu do odrabiania lekcji. Odpowiedź jest prosta. Ludzie rozsądni nie mają dzieci, bo wiedzą, że gdyby mieli musiałyby one cierpieć biedę. A nikt normalny swojemu nawet hipotetycznemu dziecku nie życzy źle. Kiedy rodzi się dziecko, rodzina otrzymuje zasiłek rodzinny w wysokości miesięcznie: 1) 77,00 zł na dziecko w wieku do ukończenia 5 roku życia; 2) 106,00 zł na dziecko w wieku powyżej 5 roku życia do ukończenia 18 roku życia; 3) 115,00 zł na dziecko w wieku powyżej 18 roku życia do ukończenia 24 roku życia. Powstaje zatem pytanie: Czy można utrzymać dziecko za kwotę od 77 do 115 złotych miesięcznie? Nie. Czy w związku z urodzeniem dziecka rodzice otrzymuje wyższe wynagrodzenie? Nie. A zatem samo urodzenie dziecka oznacza, że dotychczasowy dochód dzieli się na więcej osób, a to powoduje znaczący spadek spożycia wszystkich członków gospodarstwa domowego. Im bardziej kochający rodzice tym więcej sobie odejmują od ust aby dziecku niczego nie brakowało. W praktyce jednak z badań Eurtostatu wynika, że jesteśmy krajem, w którym wydatki na dzieci są stosunkowo najniższe w UE. 75% polskich dzieci żyje w warunkach nadmiernego zagęszczenia, do 25% dzieci cierpi z powodu niedożywienia. Wniosek stąd prosty. Jeżeli chcemy by rodziło się więcej dzieci i by te, które już mamy nie rosły w biedzie i poniżeniu, musimy wspierać rodziny zasiłkami, które pozwolą na ich utrzymanie i wychowanie w warunkach nie urągających podstawowym standardom cywilizacyjnym.
W takiej chwili zawsze pada to samo sakramentalne pytanie. Kto za to zapłaci? My, społeczeństwo. Jeżeli chcemy mieć w przyszłości jakiekolwiek emerytury dzieci muszą się znowu zacząć rodzić. Żeby tak było konieczna jest większa redystrybucja budżetowa czyli bardziej progresywne podatki od dochodów osobistych. Jest rzeczą łatwą do udowodnienia, że gdybyśmy zastosowali w Polsce średnią skalę opodatkowania taką jaka istnieje w UE- średnią a nie wysoką skandynawską- to pieniądze na politykę społeczną znalazłyby się od razu. W roku 1994 udział budżetu w dochodzie narodowym wynosił 50%. W 2012 już tylko 20%. Mówią nam, że dzięki temu więcej zostało nam w kieszeniach, bo państwo mnie zabrało. Czy rzeczywiście nam? Myślę jednak, że im. I jak ich opodatkujemy, to my znowu będziemy mieć dzieci i to w dodatku szczęśliwe i zadbane.


Źródło
Opublikowano: 2013-03-10 10:43:08

Najpierw trzeba było sprawdzić czy nazwisko wyborcy wraz z numerem dowodu widnia

Piotr Ikonowicz:


Najpierw trzeba było sprawdzić czy nazwisko wyborcy wraz z numerem dowodu widniało na liście wywieszonej przed lokalem wyborczym. Następnie wkraczał on do lokalu i odciskał umoczony w tuszu kciuk na liście obecności. Przy kolejnym stanowisku tzw. podkowy przewodniczący komisji wyjaśniał zasady głosowania elektronicznego. Wyposażony w tę wiedzę obywatel podchodził do maszyny i za osłoną z kartonu naciskał guziki. Aby się upewnić, że nie ma błędu sprawdzał wynik głosowania na ekranie. Jeżeli jednak wkradł się błąd mógł go jeszcze naprawić dotykając ekranu, który jest aktywny. Następnie zatwierdza głos przyciskiem i z maszyny wychodzi kartka z jego głosem. Miał na to trzy minuty. Jeżeli się pogubił dostawał jeszcze jedną trzyminutową szansę. Następnie głos (kartkę) wrzucało się do urny i podchodziło do ostatniego stanowiska wyborczej podkowy, gdzie członek komisji pomagał zanurzyć mały palec w niezmywalnym przez wiele dni tuszu. Tak, aby wykluczyć możliwość ponownego głosowania.

Tego dnia, 23 listopada 2008 r. ubrudzone tuszem palce miało ponad 65% Wenezuelczyków. Wybory samorządowe były kolejnym etapem zmagań pomiędzy prawicową opozycją, a zapowiadającym budowę socjalizmu XXI wieku prezydentem Hugo Chavezem i jego zwolennikami.
Skład komisji dobierano drogą losowania. W losowaniu jak i w pracach komisji w dniu wyborów udział wzięli mężowie zaufania wszystkich sił politycznych, które wystawiły swoich kandydatów. Przed lokalami w San Cristobal stolicy stanu Tachira ustawiły się długie kolejki. Na widok zagranicznych obserwatorów wybuchały oklaski, a nawet skandowanie: „Chcemy głosować!” Najaktywniejsi byli ci w białych koszulach, zwłaszcza studenci. Oni przyszli tu dopilnować, aby im nie „ukradziono głosów”. Ślamazarne tempo, w jakim posuwały się kolejki uznano za część operacji „morocoy”, co w miejscowym dialekcie oznacza żółwia. „Opóźniają, żebyśmy nie zdążyli zagłosować”. Na widok obserwatorów zwolennicy opozycji podnoszą głos, zaczynają wiecować. Maszyny do głosowania się psują ( w sumie trzeba było wymienić ponad dziesięć procent maszyn). Ludzie, zwłaszcza starsi, gubią się stając sam na sam z maszyną do głosowania. Teoretycznie osoby niepełnosprawne i starsze mogą korzystać z pomocy osoby towarzyszącej. Gdy ich jednak nie ma do pomocy rwą się mężowie zaufania. Podchodząc do maszyny łamią zasadę tajności. To jednak politycy, a pochodzący z losowania szeregowi członkowie i szefowie komisji nie zawsze mają dość odwagi i autorytetu, aby ich pohamować.

Czerwona kartka dla „czerwonych”

Dla obozu rządowego były drugim po przegranym jednym procentem referendum konstytucyjnym znakiem ostrzegawczym. Dla opozycji i światowej opinii publicznej stały się dowodem, że demokratyczne reguły gry są w Wenezueli przestrzegane i to skrupulatniej niż gdziekolwiek indziej. Mimo całkowicie skomputeryzowanego systemu głosowania wyniki z 53% urn są liczone ręcznie i porównywane z wynikiem elektronicznym.

Zwolennicy „rewolucji boliwariańskiej” przegrali w pięciu spośród 22 stanów i w samym Caracas. Zamożna, naftowa Zulia była zawsze prawicowa, ale w równie ludnych stanach Miranda i Carabobo „chaviści” musieli oddać władzę. Opozycja tylko pozornie bardzo się w tych stanach umocniła. Zwycięstwa nie były miażdżące, a różnica nie przekraczała 2-3 punktów procentowych. W poprzednich wyborach regionalnych prawica przegrała nawet w stanach gdzie miała przewagę, bo tak głośno lansowała tezę o fałszowaniu wyborów, że jej zwolennicy zostali w domu. Przyznaje to wybrany teraz prawicowy gubernator stanu Miranda Henrique Radonski. Teraz oskarżenia o fałszowanie wyborów zastąpiły wypisywane na białych koszulkach studentów hasła w stylu: „Twój głos się liczy, idź głosować!” Zmieniła się też retoryka opozycyjna. Frontalne oskarżanie najpopularniejszego w kraju polityka, Chaveza o wszystkie możliwe zbrodnie; opowieści o tym jak to będzie się rodzicom odbierać dzieci by je przerobić na małych kubańskich komunistów, zastąpiła merytoryczna krytyka rzeczywistych błędów lokalnej władzy, której przedstawiciele lepiej radzili sobie z potępianiem imperializmu niż z rozwiązywaniem codziennych problemów przeludnionych aglomeracji. Szczególnie bolesna była porażka w Petare, największej dzielnicy slumsów w Ameryce Łacińskiej położonej na wzgórzach wokół Caracas. W dziesięć lat od dojścia do władzy Chaveza ci ludzie wciąż mieszkają w ruderach. Budowlany dorobek rad komunalnych finansowanych bezpośrednio z kasy prezydenckiej to kropla, która rozbudziła nadzieje trudne do zaspokojenia. Opozycja skoncentrowała się więc na kwestii mieszkaniowej i problemie bezpieczeństwa.
W Ameryce Łacińskiej w takich dzielnicach jak Petare, policja najpierw strzela, a potem pyta, bo każdy nędzarz jest „podejrzany i niebezpieczny”. Ucywilizowanie aparatu represji, konsekwentne stosowanie domniemania niewinności, rezygnacja z prewencyjnych zatrzymań bez nakazu sądowego. Wszystko to co czyni z Europy oazę praworządności i praw człowieka, w Caracas i innych ludnych miastach Wenezueli zaowocowało wzrostem ilości przestępstw przeciwko zdrowiu, życiu i mieniu. Opozycja umiejętnie wyzyskała ten wzrost poczucia zagrożenia, posługując się modnym hasłem o „nie cackaniu” się z przestępcami. Nowością natomiast jest sięganie przez prawicę po retorykę, która dotychczas stanowiła monopol obozu rządowego. Kandydujący, bez powodzenia na fotel burmistrza śródmiejskiej dzielnicy Libertador, Stalin Gonzalez (nie to nie pomyłka w druku, kandydat prawicy rzeczywiście ma na imię Stalin) mówił o walce z wykluczeniem społecznym. Opozycja chwaliła też wiele „misji” społecznych inicjowanych przez Chaveza, stwierdzając jednak, że oni by to przeprowadzili lepiej i efektywniej. Ze szczególną zaciekłością atakowano natomiast ideę władzy ludowej, tuj. Zarządzania przez rady komunalne (złożone z mieszkańców/ sąsiadów) funduszami i projektami takimi jak budowa przyzwoitych domów mieszkalnych w dzielnicach nędzy, doprowadzenie wodociągów, czy zakładanie kanalizacji.

Dotknął władzy, nie pieniędzy

Wiarygodność tych deklaracji obniża jednak cała seria decyzji nowo wybranych władz samorządowych, które w wygranych przez opozycję stanach i miastach odbierają misjom społecznym, szkołom, przychodniom lekarskim, placówkom kulturalnym lokale i skromne środki finansowe. Jednak zmiana języka, przejmowanie haseł postępu społecznego przez siły polityczne reprezentujące miejscowa elitę finansową, świadczy o tym jak potężnie okres rządów Chaveza, tzw. Rewolucji boliwariańskiej przeorał świadomość Wenezuelczyków.
Nie sposób się też temu dziwić, Te dziesięć lat to nie tylko porażka w zarządzaniu przeludnionymi miastami, które zrodziła mieszanka nędzy interioru i boomu naftowego. To nie tylko szalejąca przestępczość, wiecznie zakorkowane miasta i rzucająca się w oczy nędza mieszkaniowa. W Wenezueli coraz większa część pracowników otrzymuje umowy o pracę. Już ponad 60%. A płaca minimalna wynosi tu 500 dolarów i jest najwyższa w Ameryce Południowej. Minimalna emerytura została niedawno zrównana z płacą minimalną. W przeciwieństwie do sąsiedniej Kolumbii skąd do Wenezueli przybywają co roku dziesiątki tysięcy emigrantów, Wenezuela zapewnia dzieciom bezpłatne szkolnictwo podstawowe, średnie i wyższe. W Kolumbii do bezpłatnej szkoły podstawowej uczęszcza zaledwie ok. połowy dzieci.
Właśnie na kolumbijskim pograniczu, tu w stanie Tachira wyborcza walka była szczególnie zacięta. Rodolfo jest przedsiębiorcą. Zaprasza na kawę do swego baru. Przez pierwsze 6 lat rządów wspierał Chaveza. Teraz jednak ma dość. Nie neguje dorobku. Kubańscy lekarze w przychodniach położonych w biednych dzielnicach to jest O.K. , ale dlaczego w całym stanie jest tylko jeden szpital, który z braku środków przestaje móc skutecznie leczyć? Dlaczego gubernator z ramienia Chaveza nie dokończył autostrady, która zaczęto budować 33 lata temu? Ludzie mają dość wmurowywania przez prezydenta kolejnych kamieni węgielnych. Chcą rezultatów. Pytają gdzie są te wszystkie projekty? Według niego Chavez powinien się zająć rozwiązywaniem problemów swego kraju, a nie mówić innym jak mają rządzić.
Socjalizm XXI? Rodolfo uśmiecha się ironicznie. Chavez nie dotknął pieniędzy. Tylko władzy. Nowa elita władzy bogaci się jak ich poprzednicy, a za afery i korupcję w obozie rządowym jeszcze nikogo nie posadzono.
Godzinę drogi od stolicy stanu San Cristobal jest Cucuta. Azyl partyzantów z FARC i prawicowych szwadronów śmierci (tzw. oddziałów paramilitarnych), tuż za gorącą granicą, która nigdy nie śpi. W przygranicznym San Antonio, po wenezuelskiej stronie głosuje dwa razy więcej osób niż jest tam uprawnionych. To mieszkający w Kolumbii zwolennicy opozycji, mający zwykle podwójne obywatelstwo przechodzą na wenezuelską stronę, aby głosować. To właśnie oni mogli przesądzić o zaledwie jednoprocentowym zwycięstwie opozycyjnego Cesara Pereza Vivas na gubernatora stanu. Tak przynajmniej twierdzi brat lokalnego kandydata na burmistrza, który specjalnie na wybory przyleciał w rodzinne strony z Caracas. Jednak prawica ma inne zdanie. Uważają, że przepisy imigracyjne są zbyt liberalne, a Chavez rozdaje Kolumbijczykom wenezuelskie dowody osobiste, aby w ten sposób zyskać dodatkowe głosy. Miejscowa elita jest przeciwna napływowi kolumbijskich imigrantów. Pewna dama w luksusowym samochodzie terenowym skarży się międzynarodowym obserwatorom wyborów, że jej ledwie umiejąca czytać kolumbijska służąca została członkiem komisji wyborczej. Do czego to doszło? I to ma być demokracja?
Yabary Amaru Araujo Villegas jest tłumaczem. Dla przyjaciół Tupac. Tłumaczy dla Kerry, nowojorskiej Afroamerykanki, jednej ze 130 obserwatorów międzynarodowych, którzy przyjechali na wybory. Jego angielski jest nieskazitelny, chociaż nigdy nie wyjeżdżał dalej niż do Brazylii. Jest jednym z tych, którzy wykorzystali stworzoną przez Chaveza szansę bezpłatnego kształcenia. Jego dziadek był komunistą. Pamięta jak kiedyś dziadek wyjechał do Moskwy, skąd wróciły już tylko jego walizki, bo dziadek trafił do więzienia. Tupac nie należy do nowej stworzonej przez prezydenta Wenezuelskiej Zjednoczonej Partii Socjalistycznej. Za dużo w niej karierowiczów. Choć niezrzeszony identyfikuje się z Komunistyczną Partią Wenezueli, która wspiera Chaveza, ale krytycznie, z lewicowych pozycji. Jest chłopakiem z biednej dzielnicy, któremu się udało. Takich jak on najbardziej złoszczą błędy prezydenta. Bo jemu zależy i ma wiele do stracenia. Kiedy przegraliśmy referendum konstytucyjne poszedłem do moich przyjaciół z uniwersytetu, zwolenników opozycji i powiedziałem: Mówiliście, że to dyktatura, a Chavez bez dyskusji uznał wyniki i pogratulował zwycięzcom. Przyznali mu rację. Nie spodziewali się, że prezydent tak fajnie się zachowa. Nie minął jednak tydzień, a prezydent po spotkaniu ze swoją generalicją, ogłosił, że to pyrrusowe, gówniane zwycięstwo. Po co on to zrobił,? Co ja mam im teraz powiedzieć?
Taksówkarz, Jacobo Leiva należy do Partii Komunistycznej. Był marynarzem, pływał pod niemiecką banderą. Teraz, popołudniami studiuje by zostać adwokatem. Bezpłatnie, w ramach „Mision Sucre”. Ostrzega mnie, cudzoziemca przed paradowaniem w kamizelce obserwatora międzynarodowego po niebezpiecznym centrum Caracas. By nie przerywać rozmowy zabiera ze sobą w kurs, gdy wsiadają pasażerowie. Jacobo nie zgadza się z amnestią dla puczystów. Zamiast kandydować w wyborach powinni siedzieć. A odbieranie niektórym biernego prawa wyborczego za machlojki źle wygląda, bo wiadomo, że to za udział w puczu. Machlojki oczywiście też robili, ale któż ich u nas nie robi? A ten budynek to siedziba centrali związkowej. Kiedy był tu Wałęsa związkowcy nadjechali swoimi limuzynami i Wałęsa pytał czy są ministrami. Takich my tu mamy związkowców. To oni właśnie zorganizowali strajk mający obalić Chaveza.

Oj nieładnie, Patrycja…

Nieładnie Patricia, mówi prezydent do korespondentki hiszpańskojęzycznej CNN. Wyjęłaś moje słowa z kontekstu. Ja wiem, że musiałaś. Inaczej by cię zwolnili. A może to tylko z pośpiechu? Wy dziennikarze, zawsze się tak spieszycie. Na powyborczej konferencji prasowej Hugo Chavez „ćwiczył” tak Patrycję ze dwadzieścia minut. Bo ogłosiła światu, że jak przegra wybory, to wyciągnie czołgi na ulice. A on mówił tylko, że już raz musiał wysłać czołgi, aby zdobywały koszary policji w Caracas, kiedy miastem rządził opozycyjny burmistrz. Bo wtedy 15 000 uzbrojonych po zęby policjantów strzelało do bezbronnego tłumu w ramach zamachu stanu w 2002 r. I prezydent przestrzegał przed pokusą powtórzenia tego scenariusza.
Cześć opozycji już wie, że kolejne próby zamachu i konfrontacyjna retoryka mogą tylko umocnić Chaveza. Prezydent uważa jednak, że miodousty Stalin Gonzalez, zatroskany biedą i społecznym wykluczeniem, to jak wielu mu podobnych, wilk w owczej skórze. Dlatego po wyborach prezydent zamienił czerwoną koszulę na mundur. „Kohabitacja” dysponującej pieniędzmi naftowymi władzy centralnej z rządzonymi przez opozycję najludniejszymi stanami będzie, jeżeli nie niemożliwa, to bardzo trudna. Nowi gubernatorzy i burmistrze niewiele zrobią bez rządowych pieniędzy. Ludzie ich szybko rozliczą z obietnic, a oni w odróżnieniu od poprzedników nie będą mieli „papy Chaveza”, żeby ich ochraniał. Dlatego zaraz po wyborach zapewniali o chęci konstruktywnej współpracy z rządem dla dobra ludzi. Jednak zaplecze opozycji, mieszkańcy bogatych dzielnic, przedsiębiorcy, latyfundyści i część klasy średniej, dyszą żądzą zemsty.
Dotychczasowy, chavistowski gubernator stanu Tachira w ramach programu „Piękne Tachira” nakazał, aby urzędnicy samorządowi, raz w miesiącu brali miotły w dłoń i sprzątali ulice. Jak to?, skarży się zadbana, elegancka pani w średnim wieku, my ludzie po studiach mamy sprzątać? Co za wstyd! I tego oczywiście, jak i kolumbijskiej służącej zasiadającej w komisji wyborczej, Chavezowi nie darują. Tuż po wyborach zaczęło się wywlekanie z punktów medycznych i przychodni kubańskich lekarzy, zastraszanie i znieważanie. To oczywiste błędy, bo ludzie takich zdobyczy jak opieka medyczna czy bezpłatna oświata, będą bronić. W jednym w miasteczek do obrony punktu medycznego stanęło kilkunastu rezerwistów. Innych bronili po prostu sąsiedzi. Nowy, konstruktywny, inteligentny dyskurs części opozycji wyraźnie tez kontrastuje z językiem agresywnych, prywatnych stacji telewizyjnych, tych, które bez wyjątku wsparły pucz i podżegały do przemocy w jego kluczowej fazie.
Ale tu znowu prezydent popełnia kardynalne błędy. Najgorętsi zwolennicy rewolucji boliwariańskiej są przekonani, że stację RCTV należało zamknąć za udział w puczu. Skoro jednak nie można było tego zrobić, bo była prawie równie winna jak pozostałe, to nie przedłużenie jej koncesji było dobrym posunięciem. Po co jednak na 6 miesięcy wcześniej Chavez odgrażał się, że ją zamknie? To dało opozycji i opozycyjnym mediom pół roku na kampanię propagandową.

Chavez: wymiatamy!

Prezydent wydaje się przekonany, że opozycja nie zamierza czekać jeszcze czterech lat, jakie mu pozostały do końca kadencji. Przystępuje, więc do kontrataku. Przygotowuje kolejne referendum konstytucyjne na styczeń. Dąży do uzyskania prawa do reelekcji. W odróżnieniu od wielu swoich nieudolnych przedstawicieli we władzach lokalnych, on sam cieszy się nadal wielkim poparciem. To ich, a nie jego chcieli ukarać wyborcy. Nawet jednak, jeżeli część z nich chciała pokazać czerwoną kartkę swemu przywódcy, choćby po to by staranniej dobierał sobie ludzi, Chavez wydaje się tego nie dostrzegać. Jego żywiołem jest walka. Oczywiście wyborcza. Jakie ma szanse?
Część jego zaplecza chce pójść dalej i szybciej w budowie socjalizmu. Stąd walki strajkowe i przejmowanie fabryk. Aby utrzymać w ryzach armię prezydent musi jednak paktować z częścią narodowej burżuazji. Stąd w jego retoryce boliwariański internacjonalizm miesza się z nacjonalistycznymi pomrukami, tak wyraźnymi w konflikcie z Kolumbią. Socjalizm XXI wieku kontrastuje z ponadklasową konstrukcją rządzącej PSUV (Partido Socialista Unido de Venezuela).
Chavez silny człowiek, żołnierz, rzecznik uciśnionych, rozdający pomoc i świadczenia społeczne dzięki naftowej bonanzie, to ktoś na kształt wenezuelskiego Juana Perona. To Chavez w mundurze, postać nie kontrowersyjna. Ale jest przecież Chavez w czerwonej koszuli, chcący niczym kiedyś Bolivar wpływać na losy kontynentu i świata. Sojusznik Rosji i Chin, główny wróg Ameryki. Projektodawca Banku Południa, gazociągu od Patagonii po dorzecze Orinoko. Wizjoner otaczający się intelektualistami z Europy, który co tydzień opowiada w telewizji narodowi o swych lekturach, planach i odkryciach. Tego pierwszego jednak być może historia ukarze za pychę i odsunie od władzy. Drugi, ma szanse przejść do historii. Jak Peron. A to najwyższa stawka.

Piotr Ikonowicz

Tekst ukazał się w „Le Monde Diplomatique” nr 2 (36) luty 2009


Źródło
Opublikowano: 2013-03-07 07:59:59

Centrolewica – ruch na prawo

Piotr Ikonowicz:


Centrolewica – ruch na prawo
Kiedy się słyszy, że ma powstać nowa formacja polityczna: „centrolewica”, nasuwa się pytanie o to czy Ruch Palikota i SLD okazały się zbyt lewicowe i teraz potrzebny jest ruch w kierunku centrum? Osią pomysłu z Aleksandrem Kwaśniewskim jako patronem jest koncepcja silniejszej integracji z Unią Europejską. Mamy więc dwa nowe elementy w tej koncepcji: Kwaśniewskiego i europeizm a nawet federalizm europejski.
Aleksander Kwaśniewski to miły pan w eleganckim garniturze, który od bardzo wielu lat nie powiedział nic istotnego na żaden temat. Jego umiejętność nie angażowania się po żadnej stronie w żadnej palącej kwestii społecznej czy gospodarczej zapewnia mu pozycję arbitra, człowieka ponad podziałami, którego kochają media głównego nurtu. Ta bezstronność jest jednak dość złudna, zważywszy, że podczas obu swych prezydenckich kadencji Kwaśniewski miał realną władzę, prawo weta, inicjatywę ustawodawczą i ani razu nie wykorzystał tej władzy w interesie ludzi pracy, osób niezamożnych, kobiet czy choćby świeckości państwa. Pamiętam jednak, że podczas kampanii wyborczych złożył dwie obietnice: jedna to poprawa losu pracowników byłych Państwowych Gospodarstw Rolnych, a druga to obietnica inicjatywy zapewniającej mieszkania dla młodych ludzi startujących w dorosłe życie. Żadnej z nich nie tylko nie zrealizował, ale nawet nie podjął najmniejszej próby ich spełnienia.
Nie jest jednak tak, że nie podjął żadnych ważnych decyzji. Wbrew opinii większości społeczeństwa Aleksander Kwaśniewski ochoczo wysłał polskie wojska do Iraku. To za jego prezydentury na terenie naszego kraju torturowano więźniów przywożonych tu przez CIA. Jego zaangażowanie po stronie NATO a zwłaszcza agresywnej polityki międzynarodowej USA dało mu nawet nadzieję na stanowisko sekretarza generalnego Sojuszu Północnoatlantyckiego. To za sprawą takiej właśnie postawy Polska coraz częściej postrzegana bywa w Europie jako V kolumna Stanów Zjednoczonych.
Dlatego również europejskość byłego prezydenta można co najmniej zakwestionować. A wszak popiera on inicjatywę Europa plus, która ma nas rzekomo do zjednoczonej Europy przybliżać.
Drugim, elementem tej nowości czyli „centrolewicy” jest europeizowanie Polski. Stawka na ściślejszą integrację w ramach zjednoczonej Europy. Kiedy porównamy standardy socjalne, demokratyczne, czy świeckości państwa ściślejsza integracja z Unią wydaje się jedyną rozsądną opcją. Ale pod warunkiem, że jej rezultatem będzie równanie do krajów, w których jest silniejsza redystrybucja budżetowa, czyli wyższe podatki dla bogatych i niższe dla biednych, że kobiety będą się cieszyć u nas takimi prawami jak na Zachodzie Europy a księża i hierarchowie kościelni będą mieli takie wpływy polityczne jak we Francji czy Holandii. Ludzie w Polsce masowo poparli wejście do Unii bo liczyli właśnie na owo zbliżenie standardów. Stało się jednak inaczej. Nawet hojną ręką przekazywane fundusze europejskie nie zatrzymują w najmniejszym stopniu narastającego rozwarstwienia społecznego, które w Polsce rośnie najszybciej w Europie. I pomimo, że jednym z deklarowanych przez UE celów jest wzrost spójności społecznej. To w końcu pod dyktando Brukseli zlikwidowaliśmy nasz przemysł stoczniowy i prywatyzujemy ze szkodą dla pracowników i konsumentów wiele gałęzi gospodarki. Unia więc zamiast być lekiem na całe zło staje się w coraz większym stopniu narzędziem neoliberalnej globalizacji czyli wprowadzania do krajów członkowskich rozwiązań korzystnych dla światowych korporacji i niekorzystnych dla społeczeństw tych krajów. Na spotkaniach prezesów międzynarodowych korporacji z obu stron Atlantyku w ramach tzw. Transatlantic Business Dialogue uzgadniana jest treść przyszłych dyrektyw unijnych. I około 80% tych propozycji istotnie staje się unijnym prawem. Kiedy uczestnicy takich szczytów jak i Forum Ekonomicznego w Davos, żądają prywatyzacji służby zdrowia, wodociągów, poczty, itd. wówczas komisarze unijni stają na głowie aby tym życzeniom sprostać. Właśnie nasz Sejm przyjął dość bezrefleksyjnie europejski pakt fiskalny, który podnosi niemal do rangi konstytucyjnej neoliberalną politykę gospodarczą, która każe zwykłym ludziom płacić za kryzys wywołany chciwością i głupotą tzw. inwestorów czyli kapitału finansowego i spekulacyjnego. To co było aberracją systemu, nadużyciem i szaleństwem zostanie za sprawą tego paktu podniesione do rangi zasady obowiązującej wszystkie państwa UE. Stojący za ta koncepcją federalizm europejski ma charakter ultraliberalny i autorytarny i w sposób trwały narzuca władzę kapitału nad społeczeństwem, a pierwszą ofiarą takiego rozwiązania pada demokracja.
Oznacza to, że za każdym razem kiedy niczym nie ograniczone, szalone spekulacje finansowe doprowadzą do deficytu finansów publicznych, jedynym dopuszczalnym paktem fiskalnym lekarstwem będzie cięcie wydatków budżetowych na zdrowie, kulturę, pomoc społeczną, edukację, a nie obciążenie tych którzy do takiej sytuacji doprowadzili, czyli sektora finansowego, banków, funduszy itp. I taki mechanizm nie będzie nawet wymagał każdorazowej decyzji parlamentu, bo będzie to element wymagalnych zobowiązań międzynarodowych Polski.
Jeżeli więc traktować państwo tak jak proponowali Jean-Jacques Rousseau i John Rawls, jako umowę społeczną, to nasi politycy zawarli w naszym imieniu taką międzynarodową umowę, że społeczeństwo nie będzie mogło w demokratycznym głosowaniu zadecydować o sposobie rozłożenia ciężarów kryzysu, tylko będzie musiało je ponieść bez szemrania.
Lewica godna tego miana jest za dalszym jednoczeniem Europy, bo tylko tak w globalnym świecie możemy bronić europejskich standardów. Ale jednoczyć się musimy wokół celów społecznych, walki z biedą, wykluczeniem, dewastacją środowiska, poszerzania a nie ograniczania sfery publicznej, a nie wokół interesów międzynarodowej finansjery. Potrzebna nam jest prawdziwa lewica społeczna, a nie centrolewica z bywalcem szczytów w Davos Aleksandrem Kwaśniewskim na czele.

Źródło
Opublikowano: 2013-03-04 11:01:03

Szykujcie maczety!

Piotr Ikonowicz:


Szykujcie maczety!

Jak podała PAP, portugalskie firmy oczyszczania miast domagają się od rządu wprowadzenia kar za grzebanie w śmietnikach. Przedsiębiorcy przestrzegli przed pogarszającą się sytuacją sektora, ponieważ maleje ilość odpadków. Portugalskie spółki oczyszczania miast argumentują, że na skutek wykradania odpadków z kontenerów zmniejsza się ilość śmieci zbieranych przez firmy sprzątające, co przekłada się na ich gorsze wyniki. „Najlepszym sposobem na powstrzymanie tego procederu byłoby wprowadzenie surowych kar dla osób podbierających zawartość kontenerów zlokalizowanych w miejscach publicznych. Obecnie brak stosownych przepisów, które pozwoliłyby walczyć ze złodziejami śmieci” – powiedział Pedro Machado, dyrektor spółki Braval sprzątającej miasta w północno-zachodniej Portugalii. Sektor firm sprzątających zaapelował również do rządu o podjęcie działań uświadamiających społeczeństwu, że grzebanie w śmietnikach w celu przywłaszczania znajdujących się tam przedmiotów jest kradzieżą. U nas to nie do pomyślenia. Już dawno trzymamy śmieci pod kluczem! A jak wiadomo, nawet na zielonej wyspie wzrostu złodzieje śmieci czyhają na każdym rogu.

Radio Lublin podało, że kupnem Fabryki Łożysk Tocznych w Kraśniku zatrudniającej 2 tys. osób zainteresował się chiński inwestor. Związkowcy z Kraśnika wyrazili nadzieję, że nowy właściciel zapewni szczodry pakiet socjalny, utrzymanie dotychczasowego zatrudnienia i lepsze warunki płacowe. Trochę mnie to zdziwiło, bo kilka lat temu świat obiegła wiadomość o strajku górników w Zambii. Zambijscy górnicy protestowali przeciwko łamaniu zambijskiego kodeksu pracy przez chińskiego inwestora. Nie wiem, jak bardzo restrykcyjne w porównaniu z naszym jest zambijskie prawo pracy, ale dla chińskiego inwestora było widocznie zbyt surowe. W rezultacie przedstawiciele chińskiego inwestora musieli salwować się ucieczką przed goniącymi ich z maczetami w ręku związkowcami ze słonecznej Zambii. Związkowcom z Kraśnika proponuję na wszelki wypadek nabycie większej ilości maczet.

Źródło
Opublikowano: 2013-03-04 07:59:52