Piotr Ikonowicz:

„Ekonomiści na szczaw!

Kiedy w czasach wielkiego kryzysu robotnicy zastrajkowali w Stanach Zjednoczonych, pracodawcy wysłali przeciw nim uzbrojonych po zęby bandytów i zaczęli ich pacyfikować przy biernej postawie policji. Wtedy prezydent Roosevelt wysłał wojsko, ale do tłumienia strajku tylko do obrony strajkujących robotników przed bojówkami pracodawców. Dziś w Polsce nagminnie łamie się prawa obywatelskie w imię świętego prawa własności przy równie biernej postawie policji. Kupcy z warszawskiego przejścia podziemnego na próżno wzywali policję aby ich broniła przed bijącymi ich ochroniarzami wysłanymi przez prywatna spółkę Warszawskie Przejścia Podziemne. Państwo polskie jest po stronie bogatych, a większość niezamożnych obywateli ma w nosie. Tylko tak można wytłumaczyć aferę Amber Gold, bezkarne zamurowywanie lokatorom drzwi i okien, odcinanie wody, prądu itp. przez właścicieli kamienic. Wszyscy z niecierpliwością wyczekują nadejścia jakiegoś Roosevelta, premiera, prezydenta, czy choćby ministra, który by dla odmiany stanął po stronie krzywdzonych a nie krzywdzicieli.

Wszelkie krzywdy jakie nas spotykają przedstawiciele rządzących elit potrafią wytłumaczyć za pomocą „świętego prawa własności” i obiektywnych, naukowych, a jakże, praw ekonomii. Kiedy argumentujemy, że prawa te kłócą się z prawami fizyki czy prostą arytmetyką, wówczas oskarżani o populizm czy wręcz socjalizm. W ramach tej nowej „naukowej ekonomii” emeryt, który dostaje 800 zł. na rękę i daje rady płacić kamienicznikowi 1000 zł czynszu jest zły i musi trafić do kontenera, bo odbiera właścicielowi do korzystania z własności i osiągania „godziwego” zysku. I ani sądu ani samorządu nic nie obchodzi, że ten zysk nie jest nie tylko godziwy (bo moim zdaniem jest absolutnie niegodziwy), ale jest wręcz arytmetycznie niemożliwy. Dług jest bowiem uważany za winę, a eksmisja jest karą za grzech niewypłacalności.

Ta sama ekonomia każe nam utrzymywać kilkunastoprocentowe bezrobocie i najdłuższy w Europie czas pracy. Jaka logika gospodarcza stoi za koncepcja, że kilka milionów bezrobotnych bez prawa do zasiłku będzie żyło powietrzem, podczas gdy ci, którzy pracę mają będą pracować po kilkanaście godzin na dobę, a także w soboty i nierzadko w niedziele, bez urlopów, bez wytchnienia? Przecież nietrudno policzyć, że gdyby ludzie pracowali zgodnie z kodeksem pracy po 8 godzin, bezrobocie można by zmniejszyć o połowę. Tylko, że tak już przez chwilę było i pracodawcom to się spodobało. Wtedy kiedy ludzie zaczęli masowo emigrować na Zachód do lepiej płatnej i lżejszej pracy, stawki godzinowe w budownictwie wzrosły o 30-40%. Przez krótka chwilę pracowników w branżach gdzie nie było ich za dużo, zaczęto szanować. Bo za bramą nie stała rezerwowa pracy gotowa sprzedać się za grosze byle tylko jakoś przeżyć. Profesor Mieczysław Kabaj, ONZ ds. rynku pracy twierdzi wręcz, że utrzymujące się od początku transformacji dwucyfrowe bezrobocie jest częścią tej właśnie „naukowej ekonomii”, która chce poprzez bezrobocie i biedę „dyscyplinować siłę roboczą, zmuszając ją do wytężonej, przedłużonej i nisko płatnej pracy.

Przy rosnącej wydajności, która jest logiczną konsekwencją mechanizacji, cyfryzacji i w ogóle postępu naukowo-technicznego jedynym logicznym wyjściem jest skracanie a wydłużanie czasu pracy. W przeciwnym razie musi rosnąć bezrobocie i to strukturalne, a więc takie, które nie znika wraz z końcem recesji. Pisał o tym Jeremy Ryfkin w „Końcu pracy”, a wcześniej Kurt Vonnegut w znakomitej powieści „Pianola”. Akcja powieści toczy się w czasach kiedy większa część ludzkości stała się już zbędna dla wytwarzania dóbr i usług i oddawała się rozrywkom, spożywaniu alkoholu, uciechom seksualnym i prostym bezsensownym pracom fizycznym. Nosili oni mało pochlebne miano „knotów”. Pracę użyteczną mieli tylko specjaliści, przy czym każda specjalność miała swój numer kod. Bohater „Pianoli”, należący do elitarnego grona ludzi wykonujących prace społecznie użyteczne, był specjalistą. I w swych naukowych dociekaniach doszedł do wynalazku, który pozwolił zlikwidować jego specjalność, przez co powiększył grono „knotów”.

Niestety nasi naukowcy od naukowej ekonomii raczej czytali ani Ryfkina ani Vonneguta, bo są zbyt zajęci uprawianiem nauki, która w sferze przewidywania najbardziej ze wszystkiego przypomina góralską prognozę pogody: „Wicie co panocku, albo będzie padało albo nie będzie padało”. Jednego wszak mogą być pewni: za ich błędy zapłacą ci co zawsze, ci co nie maja nic do gadania, bo z postulatów Sierpnia została nam jedynie msza w radio, a o wolnych sobotach możemy tylko pomarzyć.

Tekst ukazał się w najnowszym numerze „Faktów i Mitów””


Źródło
Opublikowano: 2013-04-27 10:17:05