Piotr Ikonowicz:

„My” „ich” przegłosujemy
Od czasu kiedy Warszawiakom za pomocą ewidentnych machlojek ratusz uniemożliwił zablokowanie w referendum prywatyzacji Stołecznego Przedsiębiorstwa Energetyki Cieplnej, nie przestaję myśleć o tym, żebyśmy wreszcie tych liberałów zdołali przegłosować. Z badania przeprowadzonego przez Pracownię Badań Społecznych GDA w Sopocie w marcu 2011 r. wynika, że zdecydowana większość ankietowanych Polaków (blisko 70%) opowiedziała się za tym, aby duże spółki Skarbu Państwa, takie jak PZU SA, KGHM Polska Miedź S.A.i Orlen S.A., pozostały pod kontrolą państwa. Z grupy ponad tysiąca Polaków biorących udział w badaniu, 16% opowiedziało się za pełną prywatyzacją tych spółek, natomiast 17% respondentów nie miało zdania w tej sprawie. Nie istnieje jednak na scenie politycznej ani jedna licząca się partia, która kwestionowałaby kontynuowanie procesu prywatyzacji. To dogmat elit, którego nie podziela większość społeczeństwa.
Portal internetowy Bankier.pl ze zdumieniem zauważa: „Okazuje się, że 95% respondentów stoi na stanowisku, że państwo musi zapewnić obywatelowi minimalny dochód. Taki sam odsetek oczekuje bezpłatnej opieki lekarskiej. 88% uważa, że powinni mieć prawo do bezpłatnej edukacji na studiach, a 84% chciałaby, by państwo gwarantowało dach nad głową – mieszkanie, schronienie. Ponad 80% wymaga, by władza zapewniała obywatelom pracę. Równocześnie ponad połowa badanych uważa, że rolą państwa jest zapewnienie dobrobytu mieszkańcom.”
"Rzeczpospolita" cytuje dziś wyniki badania, jakie w Polsce i w Niemczech przeprowadziły pracownie Homo Homini i INSA-Consulere GmbH. Wynika z nich, że mimo iż jesteśmy biedniejsi niż zachodni sąsiedzi, chcemy płacić wyższe podatki w zamian za lepszą opiekę ze strony państwa. Taką deklarację złożyło 56 proc. Polaków. A to mimo populistycznej, neoliberalnej propagandy, która wręcz namawia do uchylania się od daniny publicznej.
Ta większość optująca przeciw prywatyzacji i za państwem opiekuńczym nie ma swojej partii, bo wszystkie partie bez wyjątku istniejące na polskiej scenie politycznej to pod tym względem partie prawicowe. Tymczasem w większości kwestii ostro skręca w lewo i nadszedł już czas, żeby mogło pójść i zagłosować zgodnie ze swymi przekonaniami oraz interesami. Powiem więcej. Pojawienie się partii głoszącej program państwa opiekuńczego może skłonić do udziału w wyborach miliony ludzi, którzy od pewnego czasu przestali już dostrzegać związek między toczoną na arenie publicznej walka o władze a swoim losem i życiem.
Obiektywnie wynik takiej konfrontacji między formacją konsekwentnie pro-socjalną a całą resztą może być tylko jeden: że większość nareszcie wygra wybory. Wymaga to jednak, żeby większość społeczeństwa nie korzystająca z urlopów, nie posiadająca żadnych zasobów ani oszczędności uzyska polityczna podmiotowość. Wtedy mechanizm psychologicznego na „my” i „oni”, pozwoli na dokonanie przełomu i zmianę logiki funkcjonowania państwa, budżetu, gospodarki.
Przeciwnicy takiej głębokiej zmiany systemowej będą straszyć krachem, przekonywać, że sprawiedliwy podział dochodu narodowego odbierze ludziom motywację do pracy i obniży poziom przedsiębiorczości. Łatwo te zarzuty odeprzeć powołując się na przykład kraju, który przeszedł podobna drogę od gospodarki planowej do gospodarki rynkowej, czyli Czech. Jest to tym lepszy przykład, że Czesi maja bardzo podobny poziom dochodu narodowego na głowę mieszkańca. Otóż u naszych południowych sąsiadów udało się zapobiec większości tych plag, które są naszym udziałem, a w szczególności rozwarstwieniu społecznemu. Czechy są niekwestionowanym liderem w niwelowaniu różnic w zamożności , dochody poniżej granicy ubóstwa uzyskuje tam zaledwie 9,6 proc. populacji. To jest ponad dwa razy mniej niż w Grecji (23,1 proc.), Rumunii (22,6 proc.), Hiszpanii (22,2 proc.) czy Bułgarii (21,2 proc.). I niemal trzy razy mniej niż w Polsce gdzie wskaźnik ten wynosi 26,7%.
Dopóki powoływaliśmy się na państwa skandynawskie zbywano to przepaścią w poziomie bogactwa. Tu jednak trudno o taki argument, skoro dochód na głowę Czecha wynosi 27,214 $ podczas gdy u nas 21,118 $. Dla porównania w Szwecji gdzie podobnie jak w Czechach jest niskie rozwarstwienie dochód ten to już 40,870 $.
Żeby różnicę między jakością życia mieszkańców między naszymi krajami przedstawić bardziej obrazowo wystarczy przytoczyć badanie CBOS, z którego wynika, że zaledwie co drugi Polak może sobie pozwolić żeby raz do roku pójść restauracji. Czesi niemal codziennie spotykają się w swoich hospodach.
Inny, lepszy świat jest więc możliwy i nie znowu daleko trzeba go szukać…

Piotr Ikonowicz


Źródło
Opublikowano: 2014-01-17 06:47:57