Czy komuniści jedzą dzieci?

Rzecz dzieje się w Portugalii, podczas rewolucji goździków. Sekretarz Portugalskiej Partii Komunistycznej, Alvaro Cunhal spotyka się z chłopami na Północy kraju. Ogłupiali przez faszystowską propagandę obalonego właśnie reżimu Salazara pytają: „Czy to prawda, że komuniście jedzą dzieci na śniadanie? Tak, odpowiada Cunhal, my komuniści jemy dzieci na śniadanie. Ale kapitaliści, robią coś gorszego. Oni zjadają śniadanie dzieciom”.

Liberałowie mówią, że populiści, lewacy i różni cwaniacy w rodzaju Piotra Ikonowicza są podli, bo chcą zbić polityczny na ludzkim nieszczęściu, biedzie, cierpieniu. Odpowiadam na ten zarzut, podobnie jak w 1974 odpowiedział portugalski komunista. To wy odpowiadacie za to, że jak wynika z badań Eurostatu, 30% polskich dzieci cierpi z powodu niedożywienia. W 1994 r wydatki budżetu państwa stanowiły połowę Produktu Krajowego Brutto. W 2011 r. stanowią już tylko jedną piątą. Powiadacie, że to po to, by więcej zostało w kieszeni obywateli. To prawda, że dochód narodowy wciąż rośnie. Wiemy coś o tym, bo ciężko pracujemy. Pracujemy po godzinach, w dni ustawowo od pracy. Bez wytchnienia, a mimo to w kieszeniach zostaje nam coraz mniej, a nie coraz więcej. Te pieniądze, które nie trafiają do budżetu, bo obniżacie podatki bogatym, trafiają do kieszeni zawsze tych samych. Tych, którzy finansują wasze kampanie wyborcze, a potem płacą wam wysokie pensje na korporacyjnych posadach, kiedy już przestajecie być posłami, ministrami, premierami. Zapytajcie Józefa Oleksego, ile zarabia jako wiceprezes JW Construction, a zrozumiecie mechanizm, który tu opisuję. Jeżeli można komuś kto nie zgadza się ze skrajnie niesprawiedliwym podziałem wspólnie wypracowanego dochodu, postawić zarzut, że usiłuje wykorzystać trudną sytuację materialną współobywateli, aby zrobić polityczną karierę. To uprawnione jest pytanie, kto do tej trudnej sytuacji doprowadził. Czy z niesprawiedliwością i wynikająca z nią biedą ma być gorsza od powodowania biedy i niesprawiedliwości? Kto dzisiaj w Polsce zjada śniadanie dzieciom? Czy to nie ci, którzy rzucają kamieniem za każdym razem gdy ktoś ośmieli się krytykować niesprawiedliwy system, w którym wąska „elita” ma wszystko, a cała reszta nic albo prawie nic?

Nikt nie kwestionuje faktu, że w Polsce narasta rozwarstwienie majątkowe i dochodowe. Liberałowie starają się to zjawisko tłumaczyć, jako niezbędny etap w budowie kapitalizmu. Zanim wszyscy będziemy opływać w dostatki, najpierw muszą się wzbogacić, ci najbardziej przedsiębiorczy, aby ten dobrobyt mógł spłynąć na resztę społeczeństwa jako nagroda za wytrwałość i poświęcenie w służbie pracodawcom. Przez dziesięciolecia Polski Ludowej stal się lała moc truchlała. Wylewany miliardy metrów sześciennych betonu pod fundamenty „rozwiniętego społeczeństwa socjalistycznego”. Ale przynajmniej nie było głodnych dzieci, ludzie jeździli na urlopy, nie eksmitowano ich z mieszkań, nie żyli w lęku przed bezrobociem, bezdomnością, komornikiem i firmą windykacyjną. Dziś słyszymy tę samą śpiewkę. Znów jesteśmy nawozem historii. W imię mitycznego doganiania Europy zaciskamy pasa, zaciskamy zęby, ale biada temu, kto zaciśnie pięść. Nikt go oczywiście nie będzie wsadzał do więzienia. Po prostu się go wyrzuci z roboty za warcholstwo i próbę zakładania związków zawodowych lub krytykowanie właściciela, dyrektora czy prezesa. Potem wystarczy poczekać aż sam zbankrutuje, straci mieszkanie, ze świruje i wyląduje w przytułku, a jego dzieci w sierocińcu. Bez stanu wojennego, bez ZOMO, czysto, elegancko zgodnie z prawem w imię najjaśniejszej Rzeczpospolitej. Zamiast pałek i ścieżek zdrowia jest eksmisji i nakaz zapłaty. Jest wszechobecny strach przed wychylaniem się, jest godzenie się na głodowe stawki, i nie opłacane nadgodziny. Jest poniżenie i dyscyplina pracy, która nie zostawia miejsca na godność czy prawa człowieka. A najgorsze jest jeszcze to, jak włączamy telewizor, radio i słyszymy, że Polska rośnie w siłę a ludzie (czyli niby my) żyją dostatniej. Bajecznie opłacani redaktorzy kłamią bez zająknięcia w obronie swych przywilejów podatkowych i z marsową miną domagają się dalszych cięć wydatków socjalnych, chociaż prawdę mówiąc nie bardzo jest co ciąć. Minimum egzystencji to 400 złotych, a żeby dostać chociaż złotówkę od pomocy społecznej trzeba zarabiać mniej niż 351 na osobę w rodzinie. Drożeją podstawowe produkty żywnościowe, energia, czynsze, a na pocieszenie ludziom, którzy już dawno ubierają się w ciuchlandach, mówi się, że staniała odzież. Jak za PRL, kiedy wprawdzie drożała szynka, ale władza pocieszała, że taniały lokomotywy.

Cierpimy w imię przyszłych pokoleń? Zapytajcie o to młodzież, tę która nie zdążyła stąd uciec i haruje na śmieciowych umowach bez nadziei na odłożenie choćby złotówki o własnym mieszkaniu nie wspominając.


Źródło
Opublikowano: 2014-04-17 09:02:32