Na depresję w Polsce cierpi 1,2-1,5 mln osób. Według statystyk jesteśmy w niechl

Na depresję w Polsce cierpi 1,2-1,5 mln osób. Według statystyk jesteśmy w niechlubnej czołówce w Europie pod względem liczby skutecznych prób samobójczych wśród i młodzieży. Jesteśmy też na przedostatnim miejscu w Unii, jeśli chodzi o liczbę psychiatrów. Bartosz Łoza, kierownik Kliniki Psychiatrii Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego oraz prezes Polskiego Towarzystwa Neuropsychiatrycznego, alarmuje, że nasz oficjalny system przestał rejestrować skalę zjawiska. A tymczasem wiele osób w Polsce – rodzice, pracodawcy i pracodawczynie, a czasami niestety także lekarki i lekarze – wciąż bagatelizuje ten problem.

I z takim właśnie bagatelizowaniem problemu mamy do czynienia także w dzisiejszym wydaniu Gazety Wyborczej. Dowiadujemy się z niego, że “udawanie” depresji – poza tym, że jest "dziecinnie proste" – jest również nagminnie stosowane przez leniwych pracowników wyłudzających lewe L4. "Ile z tych zwolnień jest lipnych? Nikt tego nie wie. Ale pracodawcy podejrzewają, że dużo" – pisze autorka tego żenującego tekstu. Po czym leci taki fragment:

"Problem polega na tym, że pracownik wymyśla, a komisje ZUS-owskie nie są w stanie tego zweryfikować – ocenia Tomasz Limon, dyrektor organizacji Pracodawcy Pomorza. – Pracodawcy też trudno udowodnić przekręt. Dlatego tak często posiłkują się pracownikami z zagranicy, np. z Ukrainy, którzy rzadko wykorzystują jakiekolwiek zwolnienia".

Wiecie dlaczego pracownicy z Ukrainy rzadko biorą jakiekolwiek zwolnienia? Nie, nie dlatego, że rzadziej chorują, że nie miewają depresji czy są jakimiś półbogami-cyborgami, z którymi żaden wirus i bakteria nie mają szans. Odpowiedź jest prosta jak konstrukcja cepa: bo się boją! Boją się, że stracą pracę. Boją się, bo chcą jak najszybciej zarobić jak najwięcej i wrócić do swojej rodziny z pieniędzmi, które pozwolą im na godniejsze życie. Dokładnie z tego samego powodu przychodzą do z grypą czy zapaleniem płuc także ludzie na umowach zlecenie czy umowach o dzieło. Bo każdy dzień na zwolnieniu to ryzyko utraty pracy i mniejsze wynagrodzenie.

I dopiero na końcu artykułu pojawia się wypowiedź pana prof. Marka Jaremy. Mówi on to, co powinno być jasne od początku: że w Polsce dostęp do terapii mamy żenujący. Że mamy katastrofę, jeżeli chodzi o leczenie zaburzeń psychicznych. O liczbie samobójstw nie mówiąc. Jak ten fragment ma się do tego, że wcześniej cały artykuł służy stygmatyzowaniu i szczuciu na osoby chore?

A obok reklama. "Wyborcza. DEPRESJA – TO SIĘ LECZY!". W piątek przewodnik po terapiach. W sobotę o leczeniu depresji na świecie. Ludzie, może sami poczytajcie własne dodatki, zanim zaczniecie wypluwać takie szkodliwe i krzywdzące teksty?

Źródło
Opublikowano: 2018-02-22 10:15:05