Kilka słów na marginesie debaty z udziałem Rafała Wosia i Macieja Gduli dotyczącej polskiej lewicy. Nie zgadzam się ani

Kilka słów na marginesie debaty z udziałem Rafała Wosia i Macieja Gduli dotyczącej polskiej lewicy. Nie zgadzam się ani z jednym, ani z drugim. To jest jednak szeroki temat, odniosę się pokrótce tylko do dwóch niebezpiecznych mitów, które pojawiły się w tekście Gduli (o Wosiu, jak widzę, napisało już kilka osób).

Po pierwsze, Gdula uważa, że niepotrzebnie skupia się na krytyce neoliberalizmu i jego polskich symboli, takich jak Balcerowicz. Jego zdaniem to objaw niedojrzałości i przywiązania do starych, nieaktualnych już walk. Teraz problemy są inne. Odpowiadam na to: wolne żarty. Żyjemy w kraju, w którym premierem jest osoba chcąca zrobić z Polski jedną wielką strefę ekonomiczną, czyli jeden wielki raj dla korporacji. W którym największa opozycyjna bierze sobie na głównego ekonomistę Andrzeja Rzońcę, człowieka, którego zdjęcie mogłoby znajdować się w encyklopedii pod hasłem „modelowy neoliberał”. W którym żadna partia parlamentarna nie ma odwagi promować otwarcie bardziej progresywnego sytemu podatkowego. W którym największe gwiazdy medialne tydzień w tydzień powtarzają regułki z elementarza fundamentalizmu rynkowego. W którym najbardziej opiniotwórcze i szanowane media drukują teksty pełne stereotypowych, ocierających się o rasizm wyobrażeń na temat ludu. W którym nawet Janina Ochojska, prezeska PAH, mówi językiem neoliberalizmu, nazywając podatki dla najbogatszych karą za sukces. Na świecie jest niewiele lepiej. Ostatnia gwiazda „nowoczesnej” lewicy, czyli Emmanuel Macron, zajmuje się ostatnio prywatyzowaniem wszystkiego, co nawinie się pod rękę, czyli robi to, co neoliberałowie robili przez ostanie kilkadziesiąt lat. O czym my w ogóle rozmawiamy? Tak, pozycja polskich fundamentalistów rynkowych jest słabsza niż jeszcze dziesięć lat. Tak, Adriana Rozwadowska pisze świetne teksty w „Gazecie Wyborczej”. Tak, jest 500 plus. Ale, do diaska, świat, w którym żyjemy, to jest nadal świat zbudowany na neoliberalnych podstawach. to codzienność, a nie wspomnienie lat 90., jak sugeruje Gdula.

Piszę o tym, bo przez lata był niewidzialnym hegemonem polskiej polityki. „Niewidzialnym”, gdyż został utożsamiony ze zdrowym rozsądkiem i ostatnim etapem historii. Większość nie wiedziała, że mamy tu jakiś neoliberalizm – mieliśmy tylko słuszny, zachodni, oświecony porządek. I teraz, gdy po 2008 roku udało się w końcu zdemaskować tego hegemona, on nagle znowu staje się niewidzialny, bo rzekomo jest już pokonany. Kiedyś to był okropny potwór, ale teraz to tylko muzealna atrakcja – mówi część około-lewicowych komentatorów. W czasach rosnących nierówności, wszędobylskich umów śmieciowych, darmowych staży, coraz większej władzy międzynarodowych korporacji i ciągle powszechnej wiary w neoliberalne bajki o kowalach własnego losu i roszczeniowym motłochu.

Po drugie, Gdula twierdzi, że jeśli ma z kimś rozmawiać na prawicy, to raczej z Łukaszem Warzechą. „Chociaż część poglądów Łukasza Warzechy stawia mi włosy na głowie, to doceniam, że krytykuje PiS z pozycji standardów rządzenia państwem” – pisze. To tylko potwierdza moje obawy. Doszliśmy do takiego punktu szaleństwa polskiej debaty politycznej, że można wygadywać najgorsze rzeczy, ale wystarczy dodatkowo powiedzieć kilka złych słów o Kaczyńskim i już się jest tą rozsądniejszą częścią przeciwnego obozu, z którą można prowadzić „konstruktywną dyskusję”. Nazywam to „syndromem Giertycha”. Może przypomnijmy kilka poglądów Warzechy. Walkę z katastrofą klimatyczną, jednym z największych i najlepiej udokumentowanych zagrożeń ludzkości, przyrównuje on do terroryzmu i fanatyzmu. Nie wiem, czy krytyka „PiS z pozycji standardów rządzenia państwem” rekompensuje uparte powtarzanie tezy, która spokojnie mogłoby uchodzić za kandydatkę na najniebezpieczniejszy pogląd naszych czasów – że globalne ocieplenia to lewacka ściema. Idźmy dalej. Warzecha o prawach kobiet ma do powiedzenia tyle, że feminizm to femidyktatura, która jest niebezpieczna dla życia publicznego. O Unii Europejskiej sądzi, że jej największym problemem jest „multi-kulti” i tolerancja dla muzułmanów. To może w sprawach gospodarczych lewica pogada sobie z Warzechą? Nie bardzo. Publicysta „Do Rzeczy” potrafiłby zawstydzić skalą swojego fundamentalizmu rynkowego samego Leszka Balcerowicza. Uchodźcy? Znowu pudło. Zdaniem Warzechy ten temat to manipulacja lewackich mediów, które pod przykrywką pomocy uchodźcom chcą wepchnąć do Europy jeszcze więcej muzułmańskich imigrantów. Skandynawia? Raczej ciężko, bo Warzecha jest z tych, którzy uważają, że już jutro, już pojutrze upadnie. Poszukajcie sobie informacji dotyczących dowolnego problemu naszych czasów – czy to nierówności społecznych, czy problemów ekologicznych, czy dyskryminacji – a szybko zobaczycie, że Warzecha w każdej z tych spraw stoi po zupełnie przeciwnej stronie co lewica. I nie czyni tego na zasadzie „Mam inne zdanie” tylko „Precz z lewacką zarazą”. To zresztą nie przypadek, że gdy nasz obrońca „standardów rządzenia państwem” chce dowalić PiS-owi, to wyzywa partię Kaczyńskiego od „socjalistów”. W jego słowniku to obelga ostateczna. No ale ostatecznie Warzecha krytykuje ten podły PiS, więc może warto by pogadać konstruktywnie z ksenofobem, seksistą, fundamentalistą rynkowym i antynaukowych bufonem, jak odbudować demokrację po PiS-ie?

Mam inną propozycję. Może pora uświadomić sobie, że Kaczyński i PiS to nie są centra wszechświata? Że nie muszą być punktem odniesienia dla wszystkich poczynań i jej stosunku do ewentualnych partnerów? Tak, to oni teraz rządzą. Tak, to oni jako rządzący mają najwięcej narzędzi do robienia polityki, na dobre i bardzo często na złe. Tak, Gdula ma rację, że jakiekolwiek dogadanie się lewicy z Kaczyńskim jest niemożliwe i sam ten pomysł jest z dziedziny publicystycznych prowokacji, a nie realistycznych scenariuszy politycznych. Mamy już jednak prężną formację polityczną, której refleksja zaczyna się i kończy na traktowaniu Kaczyńskiego oraz PiS-u jako głównego tematu polskiej polityki. nic tutaj nie ugra. I mam wątpliwości, czy w ogóle powinna się w tę grę angażować. Zbyt często kończy się ona nobilitowaniem skrajnie prawicowych postaci w rodzaju Giertycha czy Warzechy.

Źródło
Opublikowano: 2018-08-20 17:46:58