Gdy byłem nastolatkiem, w dobrze mi znanej podmiejskiej dzielnicy o rozproszonej zabudowie pojawił się gaz. Po wielu latach czekania, bo tyle wtedy to trwało, dzielnicę zgazyfikowano. Ludzie cieszyli się jak dzieci. Że będzie można ogrzewać domy gazem. Czyli nie kupować rok w rok kilku ton węgla, nie składować go, nie ładować do pieca, nie rozpalać, nie wynosić popiołu, nie myć się z sadzy i innego brudu, nie czekać długo aż dom się nagrzeje. Ot, pstryczek i wkrótce robi się ciepło bez wysiłku. Jest czysto, odpada cała bezsensowna praca, nie kopcisz, nie wdychasz dymu.
Niektórzy, początkowo ci zamożniejsi, zaczęli od razu instalować piece gazowe. Po kilku latach je demontowali i odradzali instalację tym uboższym. Dlaczego? Ano dlatego, że w międzyczasie polskie państwo stało się liberalne i na setki sposobów oznajmiało obywatelom, że ma w nosie to, ile i czy w ogóle zarabiają, czy mają na życie i ile mają wobec jego kosztów, a tym bardziej, czym, jak i za ile ogrzewają domy. Każdy miał być kowalem swojego losu wedle cen rynkowych. A ceny rynkowe okazały się takie, że ogrzewanie gazem sporego domu jednorodzinnego w luźnej zabudowie przekraczało możliwości finansowe nawet zamożniejszych, a co dopiero pariasów. Nawiasem mówiąc także dlatego, że liberalne i europejskie rządy podpisywały z Rosją takie kontrakty na dostawy gazu, które czyniły ten gaz jednym z najdroższych w Europie.
Więc gazem ogrzewa mało kto, do dzisiaj. W tej samej dzielnicy jest popołudniami sino od dymu, krótki spacer równa się kaszel i łzawienie oczu. Jest gorzej niż kiedyś, bo ideologia "rentowności" zmusiła kopalnie do sprzedaży węgla mocno zasiarczonego, byle jakiego, a do tego wszystkiego doszły jeszcze emisje z pojazdów spalinowych. Pojazdy spalinowe były wychwalane przez nowoczesne i liberalne media, miały całostronicowe reklamy, opiewano budowę wciąż nowych i nowych dróg, temat likwidacji kolei i autobusów niemal tam nie istniał, chyba że w postaci tekstów o "roszczeniowych związkowcach i ich przywilejach". Te "przywileje" to miały być kursujące pociągi i autobusy czy nieśmiałe sugestie, że skoro państwo dokłada miliardy do asfaltu, to nie robi żadnej łaski dotując, znacznie mniej obficie, także tory kolejowe.
O smogu nie pisał nikt, a ekologię i ekologów wyśmiewano jeszcze dekadę temu w każdej liberalnej i nowoczesnej gazecinie czy rozgłośni, z tymi etosiarskimi na czele. Z wyjątkami takimi jak Rospuda czy Białowieża, bo to pojedyncze przypadki, dzięki którym można być etosiarzem, a nie zmieniające niczego w sprawach systemowych. Systemowo natomiast niszczono transport zbiorowy i systemowo wspierano motoryzację indywidualną, z aprobatą i aplauzem nowoczesnych i liberalnych mediów. Wspierano też liberalną politykę przestrzenną, zabudowę czego się da, deweloperskie szwindle, suburbanizację – ze wszystkimi tego kosztami ekologicznymi, jak natężony ruch samochodów, natężone spalanie węgla i drewna itd. Kto miał do tego jakieś uwagi, był portretowany jako szur.
Dzisiaj, gdy rządzi PiS, wszystko się zmieniło, wrażliwość liberałów skokowo wzrosła – pokochali ekologię, pracowników, socjal, wszystko nagle pokochali. Tyle że po pierwsze w niektórych sprawach jest o wiele za późno, a po drugie wciąż dominuje tam optyka spod znaku każdy kowalem swojego losu. Czyli źli ludzie palą węglem i jeżdżą dieslem, na złość tak robią wszystkim, a szczególnie Europie, robią tak, bo są ciemni, źli, ponurzy, za nic mają ekologię i planetę, w dodatku głosują na PiS, a górnicy to już zupełnie. To jest ta narracja, to jest to zrozumienie problemu.
Gdy przez niemal ćwierć wieku wspierano systemowo rozwiązania skrajnie antyekologiczne, to wtedy było OK, było to ponoć nowoczesne, rozwojowe, stymulowało wzrost PKB, a krytykowały taki model jakieś świry, zacofańcy, nieudacznicy, "ekoterroryści" (ten termin nie pojawił się początkowo w gazetkach prawicy, lecz w Newsweekach i Wprostach prawie 20 lat temu) itp. Dzisiaj, gdy już się dusimy i gdy cała planeta ma problem z emisjami, nagle obrodziło przyjaciółmi ekologii. Tylko że ci przyjaciele mają na sumieniu taki właśnie jak obecny model (anty)rozwoju, a na kontach mają zyski z jego wieloletniego promowania i wspierania.
Gdy dzisiaj ci sami ludzie, którzy kiedyś wychwalali rosnącą sprzedaż samochodów, przejechanych osobokilometrów i wylanego asfaltu, jęczą coś o dieslach, gdy ci sami ludzie, którzy jeszcze pół dekady temu pomstowali na wzrost płacy minimalnej, wychwalali umowy śmieciowe i głodowe stawki w wielu branżach (bo przecież święty rynek tylko tyle daje), a dzisiaj psioczą na ogrzewanie domów węglem zamiast gazem – mam im w ramach odpowiedzi tylko środkowy palec do pokazania. Bo to ich sprawka ten cały smog, CO2, emisje i krztuszenie się podczas spaceru, nawet jeśli to nie oni bezpośrednio ładują ten węgiel do pieców i leją tę ropę do baków, bo w swoich elitarnych żywotach nie muszą się zniżać do węgla czy dojeżdżania dzień w dzień kilkadziesiąt kilometrów do pracy starym gruchotem.
Źródło
Opublikowano: 2018-12-12 16:53:01