Ostatnio coraz częściej spotykam z optymistycznym twierdzeniem o skutecznej walce z globalną biedą. Ten optymizm wynika

Ostatnio coraz częściej spotykam z optymistycznym twierdzeniem o skutecznej walce z globalną biedą. Ten optymizm wynika częściowo z popularności książki „Factfulness”. Rozumiem potrzebę pozytywnego myślenia i unikania paraliżującego pesymizmu. Ale światowa jest tak poważnym problemem, że mamy obowiązek patrzeć na niego trzeźwo, bez nadmiernego schlebiania sobie, jak świetnie nam idzie. Oto kilka problemów z opowieścią o skutecznej walce z biedą.

1. Bank Światowy przyjmuje, że granica skrajnego ubóstwa to 1,90 dolara dziennie. Kiedy słyszymy, że maleje, to oznacza to, że coraz więcej osób znajduje się powyżej tej granicy. Problem polega na tym, że zdaniem wielu ekspertów ta wartość jest drastycznie zaniżona, ponieważ są takie kraje, w których niespełna dwa dolary dziennie to za mało, aby zaspokoić podstawowe potrzeby życiowe. Niektórzy z nich twierdzą, że granica powinna być ustawiona w okolicach 8, a nawet 10 dolarów dziennie. Przy takim rozwiązaniu okazuje się, że liczba osób ubogich drastycznie wzrosła od 1981 roku. Nie rozstrzygam teraz, która granica jest dobra (być może w ogóle należałoby przyjąć inną miarę niż finansową), pokazuję jedynie, jakie komplikacje kryją się za niby prostym twierdzeniem o „malejącej biedzie”.

2. Istnieje też problem z tym, jak zmieniała się granica ubóstwa w ostatnich latach. Kiedyś wynosiła ona 1,02 dolara dziennie, potem 1,25, dziś jak pisałem 1,90. Teoretycznie więc jest ona podnoszona. Ale to wynika z malejącej siły nabywczej dolara. Po prostu kiedyś za jednego dolara można było kupić więcej niż dziś. I znowu, część ekspertów wskazuje na to, że Bank Światowy podnosi linię ubóstwa zbyt wolno, niedostatecznie uwzględniając wspomniane zmiany wartości dolara. Innymi słowy, tak naprawdę granica ubóstwa jest konsekwentnie obniżana. Redukcja biedy może być więc częściowo redukcją jedynie na papierze.

3. Ponadto oceniając poziom biedy, nie należy patrzeć tylko na to, iloma pieniędzmi dysponuje dziennie dana osoba, ale na co jest zmuszona je wydawać. Co z tego, że ktoś zarabia dolara więcej niż kiedyś, skoro w wyniku rozmontowania pomocy publicznej wzrosły indywidualne koszty zaspokojenia podstawowych potrzeb życiowych.

4. Nawet kiedy odłożymy wszystkie te problemy na bok, to prawda jest taka, że największe sukcesy w walce z ubóstwem odnoszą Chiny. Dlaczego jest to takie ważne? Ponieważ ludzie zachwalający naszą skuteczność w radzeniu sobie z biedą często dodają, że jest to zasługa kapitalizmu i wolnego rynku. Cóż, w przypadku Chin jest to zasługa połączenia kapitalizmu z silnym interwencjonizmem państwowym. Jeśli już więc mamy wyciągać jakiś morał z walki z biedą – przypominam, pomijamy chwilowo wszystkie inne problemy związane z tą opowieścią – to z pewnością nie powinien on brzmieć, że kapitalizm oraz wolny są super i same z siebie rozwiążą problem.

5. No i wreszcie, pomijając nawet wątek chiński, zostajemy z jeszcze inną niewygodną prawdą. W dotychczasowym tempie likwidacja ubóstwa zajmie ponad 100 lat i to przy przyjęciu niskiej granicy 1,90 dolara dziennie. Będzie to wymagało także olbrzymiego wzrostu PKB. Nikt nie wie, jak miałoby to być możliwe bez jednoczesnego wywołania katastrofy środowiskowej.

Każdy przyzwoity człowiek powinien chcieć rozwiązania problemu skrajnego ubóstwa. Każdy powinien się cieszyć z postępów w walce z tą plagą. Ale skutkiem ubocznym nadmiernego optymizmu jest to, że możemy zadowolić się rozwiązaniami, które są o wiele mniej skutecznie, niż to się wydaje na pierwszy rzut oka. Zamiast poszukiwać sposobów na głęboką reformę systemu, będziemy go umacniali. Dlatego warto zapoznać się z mniej optymistyczną wersją tej opowieści. W tym celu niezmienne polecam książkę „The Divide” Jasona Hickela.

Źródło
Opublikowano: 2019-01-29 15:02:51