Gdybym mógł, to dzisiaj dla "dwutygodnika" napisałbym o Janku Kozie i jego najnowszym albumie zatytułowanym „Złota kolekcja. Tom 1”.
Bo Koza jest szóstym wieszczem – tych trzech, Gombrze i Świetlickim. Podobnie jak i oni, nie umie, być może nawet i nie chce, przestać myśleć o Polsce. i Polacy to jego temat, obsesja, tworzywo. Ta piękna, osobliwa kraina, którą od lat nawiedzają kosmici i jaszczury przebrani za polityków, ojczyzna czułych kibiców, turystów-stoików strzaskanych na karmel, samarytańskich sąsiadów, kierowców o gołębich sercach, pracodawców zbyt dobrych na ten świat i rodzin zakleszczonych w miłości i wzajemnym szacunku. Polska grilla i chia, prosecco i chłodniutkiego Harnasia, uboju i samorozwoju. Na „Złotą kolekcję” składają się pocztówki z otchłani. Tyle że to otchłań w gładzi, obstawiona ikeą, w której żarzy się oko Netflixa. Lektura jest porażająca. Tak musiał działać Bareja za pierwszych dni stworzenia, zanim stał się tanim memem i mauzoleum PRL, „Rejs” przed ukultowieniem, „Za chwilę dalszy ciąg programu” przy pierwszym, oszałamiającym podejściu. Groteska i smutek, ciche ekstazy na boku i marazm jako treść tygodnia. Wszystko polskie, arcypolskie.


Źródło
Opublikowano: 2019-02-26 13:38:18