Remigiusz Okraska:

Dzisiaj będzie o ekonomii politycznej tłustego czwartku.

W tłusty czwartek roku 2018 tylko w jednej sieci handlowej – Biedronce – sprzedano w 38-milionowym kraju 12 milionów pączków, a 25 milionów w tygodniu tłustoczwartkowym. Zapamiętajcie dobrze tylko tę mniejszą liczbę: 12 milionów w jednej sieci handlowej. Oczywiście to sieć największa, ale nie jedyna. Należałoby do tego doliczyć pączki z Lidla, Tesco, Netto, Aldiego, Auchan, Carrefoura, Kauflanda itd.

Sprzedanych tam pączków nie kupiono siłą rzeczy w małych lokalnych firmach – piekarniach, ciastkarniach, sklepikach, na targowiskach itp. Oczywiście popyt na pączki nie jest stały. Można go stymulować szumem reklamowym i podkręcaniem atmosfery. Ale ten popyt jest ograniczony możliwościami ludzkiego organizmu, a sam pączek w tłusty czwartek to nie jest nowa moda, lecz stara tradycja. Co z tego wynika? Że spora część pączków, które dzisiaj są nabywane w wielkich sieciach, nie zostało kupionych, jak dawniej, u niewielkich podmiotów. Co zarobił portugalski koncern i inne koncerny, tego nie zarobili Wiesiek, Stasiek i Maryla z lokalnego biznesu.

Tak właśnie działa kapitalizm. Korwinki i inne vonmiseski jęczą, że małe firmy i "klasa średnia" są zabijane przez państwo, podatki, składki na ZUS. Nic z tego, małe firmy i klasę drobnych posiadaczy zabija nieregulowany kapitalizm. Taki, w którym własność wciąż podlega koncentracji w rękach możnych, w kolejnych i kolejnych dziedzinach i sferach gospodarki/rynku, bez końca, kolonizując wszystko, gdzie tylko pojawia się wizja porządnego zysku. Później rzeczywiście takim bieda-firemkom trudno zarobić na ZUS. Ale wcześniej pod nosem wyrasta im Biedronka. Obok lokalnego targowiska ona. Obok skupiska małych sklepików spożywczych – Lidl. Obok "odwiecznej" drogerii – Rosmann. Obok większej ulicy handlowej – Auchan. Obok sklepiku z butami – salon CCC. Obok sklepiku z ciuchami – Pepco lub KIK. Obok butików – salony H&M lub Reserved. I tak bez końca: skoncentrowany kapitalizm i jego sieci powstają w sektorze kawiarni, napraw samochodów, porad prawnych, sprzedaży mebli, wyposażenia wnętrz, artykułów dla zwierząt domowych, wyłączności na lanie piwa danego producenta w danej knajpie, restauracji, kwiaciarni, księgarni, piekarni itd., itp., nie ma ta wyliczanka końca.

Dlatego biedny mały szaraczek ostatecznie przegrywa. Zamyka straganik, sklepik, piekarenkę, warsztat, zwija interes, bankrutuje, zostaje z długami. Na końcu narzeka, że ZUS i podatki. Nie widzi, że załatwiła go silniejsza, masowa, bogata i nowoczesna konkurencja. Którą stać na niższe marże na pojedynczym produkcie. Na hurtowe zamówienie wprost u producenta, a nie w łańcuszku pięciu hurtowni. Na reklamy w TV i radiu. Na reklamowe gazetki w każdej skrzynce. Na bonusy, gadżety, lokale w najlepszych punktach miast. Nie dotyczy to tylko bieda-firemek. Kto zna ekonomię nie z von Misesa, lecz z realnego kapitalizmu, ten widzi i słyszy, jak grunt pod nogami tracą firmy, które na lokalnych rynkach były 15-20 lat temu potentatami, przynosiły właścicielom solidny mimo że wtedy też płacili ZUS i podatki. Ale nie mieli wtedy jeszcze morderczej konkurencji ze strony tych, dla których są dzisiaj mrówką z perspektywy słonia. Kto obserwuje, jak ja, lokalną klasę średnią, ten widzi, jak grunt umyka jej spod nóg – zmniejszają lokale, wydłużają godziny otwarcia, zwalniają pracowników i sami sterczą za ladą od rana do wieczora, żeby przetrwać. Tak, dla nich w pewnym momencie opłacenie ZUSu i podatków robi różnicę w dochodzie – ale upadają nie z powodu "ucisku fiskalnego", lecz dlatego, że ludzie wsiadają w i jadą do wielkiej sieciówki, do skupiska sieciówek, w nosie mają chodzenie po bieda-sklepikach, bieda-firemkach i bieda-usługach. Parking, reklama, różne rabaty, większy asortyment, niższe ceny – wszystko to wciąga ich w sieć sieci.

Co z tego wynika oprócz faktu, że korwinizm to brednie i że dla zrozumienia mechanizmów kapitalizmu warto raczej Marksa? Jeszcze i to wynika, że "drobni posiadacze" i "klasa średnia" powinni domagać się nie wolnego rynku, lecz rynku regulowanego, rynku, który państwo uporządkuje w interesie wielu, a nie garstki. Bo to państwo jest jedynym podmiotem mogącym okiełznać rekinów biznesu zjadających jego płotki. To państwo mogłoby mocno opodatkować sieci, znacznie bardziej niż maluchów. To państwo mogłoby zakazać zbyt wielkiego nasycenia dyskontów i podobnych, a chronić i tworzyć targowiska dla faktycznie małych podmiotów. Mogłoby limitować inwestycje, reklamy, promocje, przeciwdziałać na serio – a nie w teorii, jak dzisiaj – oligopolizacji i monopolizacji rynku. Ba, mogłoby też zmniejszyć ZUS drobnym firmom, ale żeby to się spinało finansowo i żeby ich właściciele nie zostali na starość pod mostem, należałoby ten ZUS podnieść komuś innemu, np. kasjerce Biedronki, która robi milionowe obroty. Ale żeby jej podnieść i z tego zapłacić później kawałek emerytury właściciela i jedynego pracownika budki z pieczywem, również musielibyśmy odejść od indywidualnego liberalizmu i arcyszkodliwego mitu, że każdy kowalem własnego losu. Na wolnym rynku z korwinowskich gawęd może nie będzie podatków i składek na ZUS (czyli nie będzie też emerytur), ale nie będzie też żadnych barier, żeby wielki kapitał wykańczał mały jeszcze bardziej i szybciej niż dzisiaj.

Smacznego!


Źródło
Opublikowano: 2019-02-28 14:32:12