Bywa też tak, że w wielkanocny poniedziałek pragniesz jeszcze na chwilę uciec przed miastem oraz pracą i polityką – a w

Bywa też tak, że w wielkanocny poniedziałek pragniesz jeszcze na chwilę uciec przed miastem oraz pracą i polityką – a w szczególności lewicą i jej "armią w rozsypce" – wyjeżdżasz więc z Warszawy w losowo – metodą palcem po mapie – wybrane miejsce.
Tym sumptem trafiasz w najniżej zurbanizowane wschodnie rejony ojczyzny, gdzie – w okolicznościach dzikiej przyrody – poznajesz muzułmanina tatarskiego pochodzenia.
Lasy, sosny supraskie, paprotniki, mchy i wątrobowce, podlaskie drewniane chaty, meczet, udające perskie dywany, minrab, mihrab, a pośrodku tego wszystkiego Tatar opowiadający o religii, tatarskiej tożsamości, i o tym, jak się – ponoć łatwo – wychowuje dzieci w katolicko-muzułmańskich małżeństwach.
Czyż można – jeśli nieopatrzenie w rozmowie nawiążemy do polskiej skrajnej prawicy – znaleźć się dalej od tej najbardziej doraźnej Polski?
Wczoraj okazało się, że można. W dziesiątej minucie rozmowy Tatar sam z siebie oświadczył bowiem, że w gruncie rzeczy, i jak na podlaską średnią, tamtejsi muzułmanie są jedną z bardziej progresywnych społecznie grup. Ba! Sam ma poglądy lewicowe, czego emanacją jest fakt, że nie tak znowu dawno zapisał się do partii Razem. Tu anegdoty tatarskie ewoluowały już nieodwołalnie w anegdoty o Marcelinie Zawiszy i Adrianie Zandbergu.

Źródło
Opublikowano: 2019-04-23 17:25:41