Jak wiadomo indywidualne, spowite chmurką tajemnicy negocjacje z pracodawcą są zalegitymizowanym i pewnym sposobem osiąg

Jak wiadomo indywidualne, spowite chmurką tajemnicy negocjacje z pracodawcą są zalegitymizowanym i pewnym sposobem osiągnięcia podwyżki w kapitalizmie.
Problem pojawia się, kiedy nasz pracodawca twierdzi, że nim nie jest, a jedyna droga kontaktu z nim wiedzie przez formularz kontaktowy w aplikacji, którą w każdej chwili może nam wyłączyć, bo przecież – znów – nie jest naszym pracodawcą.
8. maja Uber wchodzi na giełdę. Spółka jest wyceniania na 100 mld dolarów.
Amerykańscy Ubera i Lyfta postanowili w ten dzień przypomnieć, kto na tę kosmiczną wycenę – zapracował. W San Francisco, Los Angeles, i kilku innych miastach przez cały ten dzień za przeciętne 8,55 dolara za godzinę brutto jeżdżone nie będzie.
mówią o wyzysku, pracy po 80 godzin w tygodniu, mieszkaniu w aucie. Walczą m.in. o stawkę minimalną za godzinę pracy, płatne urlopy, ubezpieczenia i reprezentanta swoich interesów w spółce. Słowem: walczą o rudyment i to wszystko, co już raz i nie bez trudu wywalczyliśmy sobie ponad 100 lat temu.
Koło, które zatoczyli Ubera, od
"Fiu, ale to kapitalne, mogę jeździć kiedy i jak chcę!"
po zaskakującą konstatację
"O rany, ale nie mam ubezpieczenia, płacą mi, ile im się akurat ubrda, nie mam żadnych praw, a wyrzyna mi się akurat ósemka, i w sumie ten socjalistyczny pomysł z opieką zdrowotną i płatnym wolnym wcale nie był taki głupi"
o tyle cieszy, że zostało zatoczone błyskawicznie, i nie spędzimy kolejnych dekad w drodze do iluminacji, że potrzeby bytowe nie przechodzą człowiekowi wraz z postępem technologicznym, jakkolwiek nie starają mi się tego wmówić codziennie organizacje zasypujące dziennikarzy spamem o "pracy przyszłości", która od pracy teraźniejszości różni się wyłącznie tym, że pracodawca wszystko może, ale niczego nie musi – jest napompowaną miliardami banieczką fruwającą gdzieś – fru! – luźno ponad granicami państw i przepisami, która gładko omija przeszkody w postaci ludzi, zyski zaś wysysa za pomocą nader precyzyjnej przyssawki.
Nie, aplikacje i platformy same w sobie nie są złem. Są przejawem postępu. Złem jest redefinicja podstawowych pojęć – pracownika i pracodawcy – którą próbuje się nam sprzedać wraz z nimi, jako ich, aplikacji, immanentną cechą.
Więc co jest alternatywą?
Jest nią, po pierwsze, właściwe adresowanie problemów i niemieszanie argumentów: kiedy popieram taksówkarzy, nie walczę o prawo do "cuchnącej taksówki", ani też nie walczę z aplikacją; walczę o zrównoważony rozwój. Strajk – nawet nielubianych taksówkarzy – zmusza platformy do spowolnienia kroku, (a stać je na to, spokojnie, nie upadną!), i obejrzenia się na przepisy, podatki czy pracowników i pracownice.
Jest nią, po drugie, powrót do starych, sprawdzonych wynalazków: związków zawodowych i strajków.
Znane mi organizacje zrzeszające kierowców aplikacji w Stanach skupiają już w sumie kilkanaście tysięcy osób.
Polscy Ubera wciąż żyją mrzonką o kowalu i losie, tworząc – jak uzależnieni od Lotto – autorskie systemy przełączania się między aplikacjami, które umożliwiają im zarabianie tyle, ile jeszcze rok temu w jednej aplikacji. Często nieubezpieczeni, bez oszczędności emerytalnych, kiedyś przejdą na utrzymanie państwa, które na istnieniu aplikacji zyskało tak niewiele, jak tylko aplikacjom udało się im nie dać.
Jest nią – po trzecie – skłonienie państw, dzięki głośnym strajkom, aby pomyślały o minimalnych obowiązkach, które aplikacje i platformy zlecające pracę powinny spełniać.
Niestety jeśli do tego dojdzie, stanie się to prawdopodobnie w jesieni mojego życia, kiedy to już na dobre zamiast przez pryzmat narodowościowy, będziemy definiować się przez pryzmat platformy, która umożliwia nam przeżycie.
Z niejasnych dla mnie powodów, dla większości mediów i ekspertów zajmujących się w Polsce technologiami, rozrost startapów do gargantuicznych rozmiarów i abstrakcyjne wyceny wydmuszek są wystarczającymi świadectwami postępu, powinny być bezwarunkowe i niczym niekrępowane, i same w sobie wydają się być ważniejsze niż wszelkie reperkusje uboczne.
Pamiętajcie, że czym się tam w życiu nie paracie, platforma może skonsumować i Was: pewnego dnia przyjść, zażądać 25 proc. marży od przychodu, i udzielać zleceń. Albo i nie udzielać. Albo wynagradzać – jak to się dzieje w przypadku portali, które skupują treści od wanna be dziennikarzy – ćwiercią grosza za odsłonę. Bo w Dolinie Krzemowej nie wymyślono nowych usług, ale patent na to, jak wyciągnąć 25 proc. z każdego światowego rynku w każdej branży, koszty przerzucając na państwa, pracowników i pracownice.
Dobra wiadomość jest za to taka, że związki zawodowe się odrodzą – co widać już w Stanach. Nie wbrew kapitalizmowi, ale dzięki niemu. Muszą, bo moja i Wasza siła negocjacyjna wobec bytów wartych miliardy jest bliska zera. I zawsze będziecie mogli się do nich zapisać i powiedzieć: "No może już dość, panie i panowie z Silicon Valley! A może teraz – dla odmiany – wymyślcie coś, co przysłuży się nie tylko inwestorom".

Źródło
Opublikowano: 2019-04-29 22:11:51