Ciągle żyję Białymstokiem. Czas zmienił się na ten „przed Białymstokiem” i „po Białymstoku”. Podobnie działa czas po tra

Maja Staśko:

Ciągle żyję Białymstokiem. Czas zmienił się na ten „przed Białymstokiem” i „po Białymstoku”. Podobnie działa czas po traumach, które nas spotykają.

Ale to przecież nie tylko Białystok. To mnóstwo innych miast i miasteczek. Homofobia krąży po Polsce.

Po marszu równości w Gnieźnie zostałam opluta. Gdy poszłam zgłosić to policjantowi, który oczywiście nie zareagował, podszedł starszy mężczyzna i ogłosił, że on za to został opluty przez geja. Odpowiedziałam, że to nieprawda. Zaczęliśmy dyskutować. Ciągle zwracał się do mnie „malutka”, powtarzał, że jestem za ładna, żeby niszczyć sobie życie w marszach równości. Mówił, że boi się „tych ludzi”. Gdy zapytałam go, czy boi się mnie, odpowiedział, że co za bzdury, jestem normalną dziewczyną. Traktował mnie jakby nic poza moją płcią i wyglądem nie miało dla niego znaczenia. Od początku nie było szans, żeby go przekonać, ale ciągle słyszę, że nie podejmujemy rozmowy i zamknięci na drugą stronę. Problem w tym, że nie mogę przekonać do siebie osoby, która nie traktuje mnie jak człowieka, tylko ozdóbkę polskich ulic, i która krzyczy, że życzy mi śmierci.

Przez tę idiotyczną dyskusję zgubiłam osoby, z którymi wracałam. Zadzwoniłam do nich i dowiedziałam się, gdzie mam iść. Miejsce było bardzo blisko – kilkaset metrów. Zobaczyłam, że z naprzeciwka wracają inne osoby. Nie wiedziałam, po której stronie stały na marszu. Na wszelki wypadek zdjęłam papierową koronę, którą rozdawano na marszu, i przyspieszyłam. Gdy byli blisko, jeden z nich krzyknął: „poznaję ją, ona szła w pierwszym rzędzie, w czerwonym szaliku”. Byłam ubrana cała na czarno, ale zapomniałam o szaliku. Rozpoznali mnie.

Pod koniec marszu weszliśmy na rynek. Weszliśmy prosto na nacjonalistów krzyczących, że życzą nam śmierci. Cały rynek także był otoczony ludźmi. W ten sposób powstały dwa rodzaje kontrdemonstracji – w samym środku, naprzeciwko nas stali mężczyźni, którzy rzucali w nas kamieniami, jajkami, opluwali i życzyli nam śmierci. Najpierw staliśmy na rynku, wystawieni na agresję homofobów. Po jakimś czasie między nami a nimi pojawiła się policja. Druga kontrdemonstracja powstała wokół rynku – mieszkańcy Gniezna otoczyli nas zwartym tłumem. W większości się przypatrywali i nagrywali nas, część dołączała do skandowania nienawistnych haseł i rzucania w nas, czym popadnie.

Byliśmy osaczeni, bez możliwości ucieczki. Z każdej strony wycelowane w nas były komórki, jak w zwierzęta w zoo. Gdy weszliśmy na rynek, nie mogliśmy już zawrócić. Stanęliśmy twarzą w twarz z mężczyznami, którzy wrzeszczeli, że nas zajebią i mamy wypierdalać. Niektórzy z nich szukali sobie osoby wśród nas i wrzeszczeli prosto do niej, pluli na nią, obrażali jej wygląd, pokazywali, że ją zajebią lub zgwałcą, zbliżali się do niej maksymalnie, jak się dało, próbując wyminąć policjantów. Przemówienie Alex Freiheit było całkowicie zagłuszone ich krzykami. Na platformę leciały w jej stronę kamienie i jajka. Czułam, jak jest coraz ciaśniej, zbliżamy sie do siebie, a ludzie zamykają nas w coraz węższym okręgu. obok mnie skuliła się i zaczęła głośno oddychać. Miała atak paniki. Koleżanki ją przytuliły i trwały. Z drugiej strony nazywali je sukami, życzyli im śmierci i kazali wypierdalać.

Wiedziałam, że po marszu nacjonaliści polują na ludzi. Ci, którzy rozpoznali mnie po szaliku, byli raczej z kontrdemonstracji wokół rynku, nie z centrum. Nie wiem, czy też krzyczeli, że mnie zajebią albo celowali we mnie kamieniami. W tej chwili krzyczeli, że mnie rozpoznają. Gdy się mijaliśmy, jeden z nich zbliżył się do mnie i chciał mnie uderzyć barkiem. Odsunęłam się, przeszedł bardzo blisko. Odwrócił się, przytrzymała go obok. Zaczął krzyczeć, nie pamiętam już co, jakieś obelgi. Kolega mu wtórował. Dziewczyny obok ich powstrzymywały przed rzuceniem się na mnie z pięściami. Uśmiechnęłam się i pomachałam im. To rozjuszyło mężczyzn, jeszcze długo za sobą słyszałam krzyki.

Szłam dalej, rozglądałam się. Każdy, kto się pojawiał, mógł być agresorem. Cały czas czułam zagrożenie. Szłam i wyczekiwałam ataku. Byłam w ciągłej gotowości na niego, jak na wojnie.

Gdy byłam już bardzo blisko bazy, dwóch mężczyzn idących po przeciwnej stronie ulicy zaczęło krzyczeć i mnie obrażać. Znów nie pamiętam co. Zastanawiałam się, czy przebiegną na drugą stronę. Nim to zrobili, zdążyłam dotrzeć.

To była wojna. Ale bardzo dziwna wojna. W trakcie marszu zauważyłam, że jeden z mężczyzn gęsto gestykulował, mówił podniesionym głosem, zbliżał się do młodej dziewczyny, a ona stała bez słowa. On był przeciwnikiem marszu, cały czas szedł obok i nas obrażał. Ona była ubrana na tęczowo. Nie myślałam za wiele, podbiegłam do niego i odepchnęłam go od niej, mówiąc, że jest za blisko. Zapytałam dziewczynę, czy potrzebuje pomocy. uspokoiła mnie, że to jej wujek i on zawsze. Ale podziękowała za wsparcie – dodała, że chciałaby, żeby wszyscy tak reagowali.

Też bym chciała.

Osoby idące w marszu w Gnieźnie widziały po drugiej stronie swoich wujków, sąsiadów, braci. W trakcie przemówień podchodzili do siebie i rozmawiali. Potem znów wracali na swoje miejsca. Wujek krzyczał, żeby wypierdalać z Gniezna. Sąsiad groził sąsiadce śmiercią. Brat wołał, że zajebie siostrę.

Po czym nadchodził kolejny postój z przemówieniami i znów podchodzili do siebie, żeby rozmawiać.

Pod koniec marszu wujek próbował zaatakować jednego z uczestników, więc zgarnęła go policja.

Wizja swojego wujka po stronie przeciwników LGBT nie daje mi spokoju. Zwłaszcza po sobocie.

Źródło
Opublikowano: 2019-07-23 11:26:15