Jestem wzruszony tym, jak polscy neoliberałowie walczą od tygodni w obronie „etosu pracy”. To zwieńczenie ich wieloletni

Jestem wzruszony tym, jak polscy neoliberałowie walczą od tygodni w obronie „etosu pracy”. To zwieńczenie ich wieloletnich starań o godne dla pracowników budżetówki, o zniesienie śmieciówek, o silne związki zawodowe, o przestrzeganie kodeksu pracy. Jest tylko jedna przeszkoda na ich drodze: radykalna lewica. Jak pisze Piotr Beniuszys, „młoda lewica” porzuciła tradycyjne socjaldemokratyczne ideały i zamiast „etosu pracy” wyznaje „etos odpoczynku”. To źle, tłumaczy nieradykalny neoliberał, bo lewica: „musi jednak w swoim pędzie ku równości zrozumieć, że zapewnienie komuś, kto chce pracować 10 godzin w tygodniu, życia na takim samym poziomie, jakim cieszy się ktoś, kto pracuje 45 godzin w tygodniu, jest niesprawiedliwe”.

Mam małą wątpliwość. Zwróćcie uwagę na to, że w tekście Beniuszysa nie ma ani jednego przykładu dotyczącego postulatów młodej lewicy. Żadnego punktu z ich programu, żadnej wypowiedzi Zandberga, Zawiszy, Dziemianowicz-Bąk, żadnego konkretu. Nic, zero. Szkoda, bo młoda lewica wielokrotnie opowiadała się za „etosem pracy”: na przykład za tym, aby szanować pracę pielęgniarek, nauczycielek i milionów pracowników w Polsce, aby nie płacić ludziom 5 złotych za godzinę, aby nie spychać ich na śmieciówki, aby nie omijać kodeksu pracy. Jakoś nie widziałem, aby wspomagali ich w tych zmaganiach troskliwi strażnicy „etosu pracy” w rodzaju Beniuszysa. Można by wręcz wysnuć brzydkie podejrzenie, że dla neoliberałów „etos pracy” i szacunek dla pracowników to rzeczy sprzeczne.

Jeśli mówimy zaś o „tradycyjnych socjaldemokratach”, na których powołuje się Beniuszys, to kojarzę coś z historii, że walczyli oni o krótszy tydzień pracy, o płatne urlopy, o silne i inne tego typu rzeczy związane z „etosem odpoczynku”. Ba, często z tego powodu pałowano ich i strzelano do nich. Ale tego wątku nie ma w tekście Beniuszysa. Z realnych postulatów współczesnej lewicy i realnych działań dawnej lewicy została tylko fantazja, że kiedyś socjaldemokraci wyznawali „etos pracy”, a dziś lewicowi radykałowie chcą, aby za 10 godzin w tygodniu płacić tyle co za 45. Bardzo chętnie zapoznam się zarówno z podręcznikami historii, z których korzysta Beniuszys, jak i ze źródłami, z których czerpie wiedzę na temat postulatów polskiej „młodej lewicy”.

To jest fascynujące, jak polscy neoliberałowie dwoją się i troją, aby dowieść, że „młoda lewica” jest radykalna, ścigając się w wytwarzaniu kolejnych fantazji na temat jej postulatów i programu. Oczywiście od czasu do czasu następuje zderzenie z rzeczywistością, jak wtedy gdy Sroczyński przerywa na chwilę potok fantazji Bielik-Robson i pyta, czy słyszała prawdziwe, realne wystąpienie Zandberga, a ona jest zmuszona przyznać, że nie, po czym wraca do swoich fantazji. Dlaczego nasi samozwańczy to robią? Klucz znajduje się pod koniec tekstu Beniuszysa: „Jeśli część lewicy będzie w nowej kadencji podnosić postulaty skrajne, (…) to niech nie zdziwi ją nowe zjawisko – pojawienie się symetrystów liberalnych, którzy potencjalnych rządów Partii Razem obawiają się nie mniej niż pisowskich, acz z innych powodów”.

Otóż to. Pisałem już o tym. Wojna z lewicowym symetryzmem dobiegła końca. Zaczęła się wojna z lewicowym radykalizmem. Skoro przez cztery lata krzyczało się, że najwyższym priorytetem jest odsunięcie -u od władzy, odsądzając od czci i wiary każdego, kto nie podzielał tego poglądu, to teraz trzeba jakoś uzasadnić, czemu porzuca się ten priorytet na rzecz walki z lewicą. „Radykalizm lewicy” jest wygodną wymówką.

Źródło
Opublikowano: 2019-12-06 13:23:26