Zazwyczaj obrażam się na Polskę, ale bywają też dni, w których na widok rozwiązań prawnych w tzw. innych państwach dobr

Zazwyczaj obrażam się na Polskę, ale bywają też dni, w których na widok rozwiązań prawnych w tzw. innych państwach dobrobytu wpadam w osłupienie.
Otóż jeśli zachorujemy na grypę tudzież złamiemy nogę w Belgii, nasz chorobowy będzie uzależniony od tego, kim przyszło nam być na tym padole.
I tak jeśli tzw. białym kołnierzykiem – pracownikiem biurowym czy urzędnikiem – przez miesiąc otrzymywać będziemy 100 proc. naszych zarobków.
Inna zgoła jest sytuacja pracowników fizycznych – ci 100 proc. zarobków otrzymają przez tydzień, w drugim ich spadnie do 86 proc., w trzecim i czwartym – do, serio!, 26 proc. (choć im noga jest akurat bardziej niezbędna w pracy).
Oburza mnie to równie, co i pokrewny polski wynalazek z 1974 roku, który – w Polsce, kraju polityków skrajnie niezainteresowanych prawem pracy – przehibernował do dziś: uzależnienie wymiaru urlopu od wykształcenia.
I tak Rozwadowska, która poszła na studia – bo miała ten przywilej – już po dwóch latach pracy na etacie zyskuje prawo do 26 dni urlopu zamiast podstawowych 20. Facet po szkole zawodowej, który macha łopatą, kasjerka zasuwająca w Biedronce – co jest czynnością dalece bardziej męczącą niż gnuśnienie na studiach – na wyższy wymiar urlopu pracować aż 7 lat.
I to by było na tyle o i sprawiedliwości.

Źródło
Opublikowano: 2019-12-09 16:45:22