W ostatnim WPROST wracam do sprawy mieszkańców kamienicy na warszawskiej Ochocie.

Jak zostałem przestępcą?

“Śpieszmy się kochać ludzi tak szybko odchodzą
i ci co nie odchodzą nie zawsze powrócą
i nigdy nie wiadomo mówiąc o miłości
czy pierwsza jest ostatnią czy ostatnia pierwszą”

Wiersz księdza Jana Twardowskiego był pisany z myślą o pogrążonej w żałobie poetce Annie Kamieńskiej. Opłakiwała śmierć swojego męża Jana Śpiewaka. Słowa księdza stały się jednymi z najbardziej rozpoznawalnych zdań poezji w historii polskiej literatury. Twardowski przyjaźnił się z Anną Kamieńską, która mieszkała do końca swoich dni w kamienicy na ulicy Joteyki na warszawskiej Ochocie. Tutaj los rzucił małżeństwo poetów po II Wojnie Światowej. Anna Kamieńska była moją babcią. Umarła zanim się urodziłem. Po jej śmierci rodzice oddali mieszkanie do zasobów lokalowych gminy. Słyszałem kilka historii o mieszkaniu poetów, w którym pełno było świątków i książek. To było jednak tyle. Dwa lata temu moja rodzinna historia znowu związała się z kamienicą na Joteyki. W 2017 roku dostałem telefon. Mężczyzna przedstawił się jako sąsiad Anny Kamieńskiej i poprosił o pomoc.

Kamienica na Ochocie została w 2010 roku z prywatyzowana. Odbyło się to w bardzo dziwny sposób. Hanna Gronkiewicz-Waltz nie wydała decyzji reprywatyzacyjnej i nie podpisała aktu notarialnego z nowymi „właścicielami” kamienicy. W księgach wieczystych ciągle funkcjonował jako właściciel miasto stołeczne Warszawa. Nie rozumiałem jak to możliwe oddawać w prywatne ręce nieruchomość wraz z kilkunastoma rodzinami bez wydania decyzji administracyjnej. Dowiedziałem się wówczas o zarządzeniu Hanny Gronkiewicz-Waltz numer 1777 z 2008 roku. przyjęła wówczas dziwną interpretację prawa, która była bardzo korzystna dla spadkobierców i przede wszystkim różnej maści naciągaczy, prawników i zwykłych oszustów. Prezydent uważała, że samo unieważnienie decyzji nacjonalizują cej kamienicę oznacza, że przejdzie ona w prywatne ręce. Było to zaskakujące stanowisko. Dopiero po unieważnieniu nacjonalizacji urząd mógł wydać decyzję reprywatyzacyjną. Urzędnicy w teorii powinni wówczas zweryfikować czy spadkobiercy rzeczywiście są tymi za kogo się podają, w jakim stanie był budynek w momencie nacjonalizacji, ile kosztowała odbudowa, czy był obciążony hipotekami, czy może w PRL-u wypłacono za nieruchomość odszkodowanie. Zarządzenie Hanny Gronkiewicz-Waltz było drogą na skróty, szybką ścieżką przejmowania nieruchomości. Formalnie na papierze właścicielem było miasto, ale już czynsze z lokali szły na konto spadkobierców. PO 2010 roku pełnomocnicy spadkobierców kamienicy na Joteyki uzyskali od Skarbu Państwa jeszcze kilka milionów złotych odszkodowania za sprzedane przez miasto lokale. Podstawą prawną tych wszystkich działań był „protokół przekazania – przejęcia niesprzedanej części budynku” pod, którym w imieniu swoich klientów podpisali się pełnomocnicy. Lokatorzy szybko zorientowali się, że coś w tej sprawie się nie zgadza. Po pierwsze sama decyzja o unieważnieniu nacjonalizacji miała wątpliwe podstawy prawne. Lokatorzy zarzucali, że do wojny wybudowano jedynie parter budynku. Odbudowa powojenna odbywała się na znacznie powiększonej działce. Nie może być więc mowy o reprywatyzacji, bo w momencie nacjonalizacji nic na działce nie było. Podnosili również wątpliwości co do tożsamości spadkobierców. Najwięcej uwagi zwracali na udział w całym postępowaniu kuratora osoby nieznanej z miejsca pobytu. Jego rola była kluczowa. Kurator reprezentował połowę spadkobierców i bez niego żadne postępowanie nie mogło się iść do przodu. Był również niezbędny do wydania nieruchomości w prywatne ręce na podstawie zarządzenia Hanny Gronkiewicz-Waltz.

Kuratorem nie była osoba przypadkowa. Była nią mecenas Bogumiła Górnikowską, która pracowała wówczas w znanej krakowskiej kancelarii SPCG. Wspólnikiem tej kancelarii był w latach 2007-2009 Zbigniew Ćwiąkalski. W roku 2008 inny znany krakowski prawnik Roman Porwisz zwrócił się do córki ministra z prośbą aby objęła kuratele po zaginionym spadkobiercy. Porwisz reprezentował rodzinę z Izraela, która twierdziła, że ma do połowy kamienicy na warszawskich Ochocie. Druga połowa należała do niejakiego Aleksandra Piekarskiego. Kuratora powołuje się w przypadkach, gdy trzeba podzielić się spadkiem, a nie ma jak tego zrobić z uwagi na nieobecność jednego ze spadkobierców. Kurator pełni rolę opiekuna spadku i zawsze ustanawia go sąd. W tym wypadku mecenas Górnikowska znała jedynie nazwisko i imię osoby, którą miała reprezentować. Wniosek o ustanowienie kurateli wpłynął do sądu w Radomiu, gdzie udało się odnaleźć ostatni adres Aleksandra Piekarskiego. Sąd w Radomiu dwukrotnie odmówił mecenasowi Porwiszowi. Nie chciał się zgodzić na to, żeby Bogumiła Górnikowska została kuratorem ani w sprawie o unieważnienie decyzji nacjonalizacyjnej ani w drugiej sprawie dotyczącej wydania decyzji reprywatyzacyjnej. Sąd stwierdził dwukrotnie, że wnioskodawcy nie wiedzą tak naprawdę kim był Aleksander Piekarski. Osób z tym imieniem i nazwiskiem w Warszawie przed wojną była ponad setka. Prawo nie pozwala na ustalenie kuratora dla osoby nieznanej z tożsamości. Porwisz jednak nie ustawał i skarżył decyzję sądu. Wreszcie sąd drugiej instancji zgodził się na to, żeby mecenas Górnikowska została kuratorem Aleksandra Piekarskiego. Jej kuratela była jednak mocno ograniczona. Mecenas mogła reprezentować swojego „klienta” jedynie w sprawach dotyczących wydania decyzji administracyjnej z wniosku „o przyznanie wieczystej dzierżawy”. Czyli mogła go reprezentować jedynie w celu zdobycia decyzji reprywatyzacyjnej. Córka ministra jednak poszła znacznie dalej niż pozwalało jej na to pełnomocnictwo. Trzy miesiące później kamienica na Joteyki została „przekazana” izraelskiej rodzinie i Aleksandrowi Piekarskiemu, którego reprezentowała Górnikowska. Na tym się nie skończyło. Górnikowska podniosła czynsze lokatorom i poprzez pełnomocnika reprezentowała spadkobiercę na zebraniach wspólnoty. Od tego czasu zaczął się koszmar lokatorów, którzy nie byli wstanie, albo odmawiali płacenia podwyższonych czynszów nowym „właścicielom”. Lokatorzy uznali, że działania ratusza są bezprawne i zaczęli we współpracy z wspólnotą mieszkaniową bronić się przed komornikami. Szybko zorientowali się, że Piekarski może już nie żyć. Zaczęli naciskać na adwokatów, żeby wyjaśnili kim jest jeden z nieobecnych spadkobierców. Mecenas Porwisz wynajął wówczas archiwistę, który w zaledwie trzy miesiące ustalił, że pan Piekarski od pół wieku znajduje się w grobie. Dopiero rok po ustaleniu tych faktów Porwisz zwrócił się do sądu o zniesienie kurateli dla mecenas Górnikowskiej. W czasie trzyletniej kurateli Bogumiła Górnikowska nie zrobiła nic w celu ustalenia tożsamości Piekarskiego. Jej udział uruchomił jednak machinę, która gniotła lokatorów kamienicy wpędzają ich w długi i choroby.

Lokatorzy kamienicy znali i pamiętali moich dziadków. Wiedzieli, że nagłaśnianie sprawy dzikiej reprywatyzacji. Poprosili mnie o pomoc i nagłośnienie sprawy przed decyzją Naczelnego Sądu Administracyjnego. Miał on rozstrzygnąć, czy podstawa tej dziwnej reprywatyzacji była legalna. Czy można było unieważnić decyzję nacjonalizacyjną nieruchomość? Zapoznałem się z dokumentami przekazanymi przez lokatorów i nie miałem wątpliwości, że nie mogę pozostać obojętny na ich dramat. W dniu ogłoszenia wyroku przez NSA zorganizowaliśmy konferencję prasową przed Joteyki 13.

Tego samego dnia Naczelny Sąd Administracyjny ostatecznie unieważnił decyzję unieważniającą nacjonalizację. Cała bardzo wątła i wątpliwa prawnie podstawa reprywatyzacji właśnie została wyrzucono do kosza na śmieci. Sprawa stała się oczywista. Kamienica tak naprawdę nigdy nie przeszła w ręce rzekomych spadkobierców. Gdyby nie pozbawione podstaw prawnych działanie sądu II instancji w Radomiu, profesor prawa Hanny Gronkiewicz-Waltz i adwokat Bogumiły Górnikowskiej nigdy nie doszłoby do nielegalnej reprywatyzacji. Jakie było moje zdziwienie, gdy przyszedł do mnie prywatny akt oskarżenia z kancelarii Zbigniewa Ćwiąkalskiego. Rodzina Cwiakalskich wybrała w procesie ze mną nie drogę cywilną, ale karną drogę z oskarżenia prywatnego. Umożliwia to słynny artykuł 212 kodeksu karnego, który przewiduje nawet rok więzienia za zniesławienie. Przepis jest znienawidzony przez dziennikarzy. Od dawna wszyscy politycy mówią o jego likwidacji, ale gdy przychodzą do władzy to nagle ich determinacja do zmiany prawa spada. Oznaczało to, że cały proces odbywał się za zamkniętymi drzwiami. Sąd ogłaszając wyrok utajnił uzasadnienie wyroku pomimo tego, że nie miał takiego obowiązku. Sytuacja powtórzyła się w sądzie apelacyjnym. Media i opinia publiczna poznała więc jedynie samą sentencję wyroku bez wyjaśnienia za co jestem skazany i dlaczego moja apelacja nie miała podstaw. Publiczność wysłuchała więc że jestem przestępcą, że mam zapłacić 5 tysięcy złotych grzywny i 10 tysięcy złotych nawiązki za krzywdy wyrządzone przeze mnie pani Górniakowskiej. Mogę pisać o sprawie i się bronić jedynie dlatego, że na wniosek Górnikowskiej odtajnił sąd część procesu. Było to krótkie okienko, które umożliwiło mi publikacje kluczowych zeznań i dokumentów, które dzięki temu mogą państwo przeczytać w tym artykule. Jakie było moje zdziwienie, gdy Gazeta Wyborcza opublikowała wielki tekst na temat mojego procesu z ujawnionego uzasadnienia wyroku I Instancji i naszej apelacji. Nikt ich wcześniej nie ujawniał. Z ponad trzydziestu stron apelacji autor tekstu wybrał trzy zdania. Kto ujawnił materiały nie wiadomo. Autorem tekstu, który przedstawił mnie w najgorszych barwach, był redaktor Czuchnowski, którego sąd dopiero co uwolnił od zarzutu zniesławienia za sformułowanie „mafia z PiS”. Od początku media liberalne rzuciły się na mnie oskarżając o kłamstwa. Same jednak je uparcie kolportowały twierdząc, że sąd mial obowiązek utajnił uzasadnienie wyroku. Nie miał. To nie sprawa o gwałt czy kłótnie w rodzinie, tylko sprawa dotycząca działania funkcjonariusza publicznego w bardzo ważnej społecznej sprawie. Pomimo tego sąd dwukrotnie utajnił uzasadnienie, co odbiera mi możliwość napisania za co dokładnie zostałem skazany.

Najgorsze, że dramat lokatorów dalej trwa. Dwa miesiące temu jeden z lokatorów dostał od mecenasa Porusza pismo wzywające do zapłaty ponad stu sześciu tysięcy złotych. W kamienicy z powodu stresu i zadłużenia jak zeznał jeden z lokatorów zmarły cztery osoby. Nikt nie poniósł zawodowych i prawnych konsekwencji nielegalnej reprywatyzacji. Jedyną osobą jestem ja. Takich kamienic w całym kraju są tysiące. Ich mieszkańcy nie będą bronić sądów, póki sądy nie zaczną bronić ich przed przemocą elit i prawa.


Źródło
Opublikowano: 2020-01-04 11:58:23