Konrad Piasecki narzekał w TOK FM, że młodzi chcą pracować mniej niż 12 godzin dziennie.

Konrad Piasecki narzekał w TOK FM, że młodzi chcą pracować mniej niż 12 godzin dziennie.

8-godzinny dzień pracy wprowadzono w Polsce w 1918 roku, ponad sto lat temu. Dziś jest to standardowe rozwiązanie europejskie. Wydawałoby się, że tę dyskusję mamy już za sobą, że jest to jedno z tych cywilizacyjnych osiągnięć, które można odhaczyć w tabelce jako „zrobione” i iść dalej. Tym bardziej, że przez ostatnie sto lat przybyło sporo badań pokazujących, że zbyt długa praca jest szkodliwa zarówno dla zdrowia, jak i dla naszej wydajności jako pracowników.

Ale nie, widać, że w Polsce to nadal budzi kontrowersje. Niektórzy cieszą się, że odbyła się taka ładna, pouczająca dyskusja z udziałem Piaseckiego na temat pracy i młodzieży. Czemu się ograniczać? Pójdźmy dalej za tym trendem pouczających dyskusji. Sto lat temu wprowadziliśmy też prawa wyborcze dla kobiet. Może i w tej sprawie cofnijmy się o cały wiek i podebatujmy, czy to cywilizowane rozwiązanie nam pasuje, czy jednak wywołuje kontrowersje?

Serio, gdzie my jesteśmy? Na przełomie XIX i XX wieku? I nie mówcie mi, że Piasecki to wyjątek, a tak w ogóle to z tymi 12 godzinami pracy to tylko tak symbolicznie. Kilka tygodni temu „ Wyborcza” opublikowała tekst Błażeja Lenkowskiego, który narzekał, że młodzi poszukujący równowagi między pracą i odpoczynkiem doprowadzą naszą gospodarkę do ruiny. Jeśli boimy się, że pod wpływem zdrowego trybu życia zawali się nasz cały model gospodarczy, to znaczy, że przypomina raczej obóz pracy, a nie nowoczesne państwo europejskie.

Powinniśmy się cieszyć, że już dawno wprowadziliśmy takie rozwiązania jak 8-godzinny dzień pracy, szkolnictwo publiczne czy płatne urlopy. Bo jestem przekonany, że gdyby ktoś dziś próbował forsować takie pomysły, to podniósłby się niesamowity wrzask. Nasi liberalni, nowocześni, europejscy dziennikarze dowodziliby, że publiczna edukacja to drenowanie kieszeni zaradnych, udostępnialiby memy z cytatem Thatcher o tym, że państwo nie ma własnych pieniędzy, wróżyliby, że to wszystko skończy się „drugą Wenezuelą”. Garstka lewicowych zapaleńców próbowałaby bezskutecznie przekonywać, że publiczna edukacja to standardowe rozwiązanie europejskie. Gdyby jakaś partia rzuciła taki pomysł, to na łamach „Gazety Wyborczej” toczyłaby się pluralistyczna dyskusja na temat tego, czy to już komunizm, czy jeszcze kapitalizm. Oczywiście z przewagą głosów, że jednak to pierwsze.

Może zamiast absurdalnych prób wchodzenia w merytoryczną dyskusję z bzdurami polskich pseudoliberałów pora zacząć nazywać je po imieniu? Bo skończy się na tym, że za kilka lat będziemy toczyli pouczające dyskusje na temat tego, czy płacenie pracownikom to cywilizacyjny standard, czy może jednak komunizm i fanaberia współczesnej młodzieży.

Źródło
Opublikowano: 2020-01-13 09:35:04