Jakieś trzy lata zastanawiałam się, czy to napisać.
Tydzień temu Staśko zamieściła na swoim wallu listę poetów, którzy zachowują się po seksistowsku. To zdecydowanie mniejszy kaliber niż oskarżenie Jakuba Dymka o gwałt, do tego wszyscy – przepraszam, wszystkie – wiemy, że seksizm jest wszędzie.
Mimo to doszło do tradycyjnej męskiej szarży. I znów dowiedziałyśmy się, że żeby nazwać kogoś seksistą, należy udowodnić jego występek przed sądem, że „to sprawa dla prokuratury” (serio), że to szkalunek bez dowodów.
I tu Maja Staśko – z którą często się nie zgadzam – radykalizuje mnie, za co jej dziękuję. No to jazda.
Kilka razy w życiu usłyszałam – nagle, nie pytałam o to – że mężczyzna „by mnie nie ruchał”. Głównym wskazywanym powodem jest mój wzrost. Niefart sprawił, że w żadnej z tych sytuacji nie miałam włączonego dyktafonu.
Z kolei na wakacjach w Hiszpanii otoczyła mnie grupa pięciu czy sześciu na oko dwudziestolatków. Jeden z nich, kwazi herszt bandy, podszedł do mnie i mocno chwycił za genitalia – do dzisiaj doskonale pamiętam ten ból. A potem uciekli. Pechowo nie miałam przy sobie kamery.
Innym razem, po ciężkich dwóch dniach pracy i niemal braku snu w tym czasie, usłyszałam w kolejce w Biedronce, że stojący za mną pan „lubi takie stare rury”. Jego kolega był przeciwnej opinii. Sytuacja nie została dowiedziona przed sądem.
To zaledwie wybór, ale opowiem Wam jeszcze jedną historię – tę, nad którą dumałam trzy lata.
W 2017 roku zostałam zaproszona do prowadzenia panelu o rynku pracy. Na scenie przedstawiciele organizacji pracodawców i związków zawodowych, na sali na oko 150 osób – i ja przy pulpicie.
Zadaję pytania, otrzymuję odpowiedzi, panel dobiega końca, dziękuję i żegnam się z każdym z uczestników uściskiem dłoni.
Na sali gwar: ludzie podnoszą się, ubierają, rozmawiają, sprawdzają w lajnapie kolejne debaty. Jako ostatni podchodzi do mnie panelista, który mógłby być moim dziadkiem.
Dziękuje, wyciąga dłoń, co odwzajemniam. Dookoła tłok, ale każdy zajęty jest sobą. I kiedy tak uściskujemy sobie dłonie, nagle pan popycha moją rękę do przodu, chwyta mnie za pierś i ściska: dwa razy, jak piszczałkę. Następnie cofa ją, uśmiecha, kłania i oddala. Nie, nie miałam ze sobą kamery.
Wyszłam na papierosa i wpadłam w histeryczny śmiech. Mogłam się tego spodziewać w autobusie, ciemnej ulicy, na imprezie, gdzieś z kimś sam na sam. Ale w sali pełnej ludzi? Podczas poważnej debaty? Niedowierzanie było tak głębokie, że długo nie mogło do mnie dotrzeć.
A potem, kiedy już dotarło i – jak zawsze seksizm i molestowanie – wpłynęło na moją samoocenę, przypominało się wciąż, powodując poczucie obmierzłości własnego ciała i niższości – dokonałam krótkiego bilansu.
Jestem dziennikarką, radzę sobie, a większości osób, które mnie obserwują, kojarzę się z płomiennymi elaboratami, tabelkami, procentami i różnego rodzaju niezgodą. Tekst czy post o tym, co się wydarzyło, zostanie uznany za atencyjny, a ja – z mniej lub bardziej fachowej dziennikarki – stanę się „tą, którą jakiś stary typ chwycił za cycek”, ewentualnie „kolejną, która oskarża mężczyznę bez dowodów” lub „tą, która chce zaistnieć”. W sumie to prawda: chciałabym zaistnieć jako równoprawna istota ludzka.
I tu pojawia się kluczowe pytanie: skoro żadna z powyższych sytuacji nie została uwieczniona na nośniku, czy wolno mi o nich pisać? A jeśli – jak chcą mężczyźni – nie, oznacza to, że o seksizmie i molestowaniu wspominać nie wolno wcale – dopóki nie dojdzie do gwałtu, który udowodnić jest łatwiej, bo zostaje po nim jakiś ślad. Bo nie mamy kamer w czołach, ani dyktafonów zaszytych za pazuchą.
I czy wolno mi podać personalia osobnika, który z pewnością zrobił to nie raz – skoro potrafi zrobić to prowadzącej debatę w sali pełnej ludzi – i który może mieć jeszcze większą łatwość sam na sam z pracownicą?
I co, zdaniem szanownych internautów, zyskuję właśnie na opowiedzeniu powyższej historii?
Poza cięgami, które na mnie spadną, łatką, podejrzeniami co do moich intencji, no, ewentualnie dorzuceniem kamyczka do walki z traktowaniem kobiet jak dmuchanych lal?
I tu prośba: o wytyczne za strony tych wszystkich publicystów i publicystek, którzy kwestionowali ruch #metoo porównując go do krwawych samosądów czy procesów z czasów stalinowskich. Np. Agaty Bielik-Robson, która #metoo powiązała z PRL-em. Szanownych internautów także chętnie posłucham.
Nie, nie podaję personaliów pana, bo boję się konsekwencji – chyba że na zapytanie którejś z organizacji pracodawców.
Nothing to see here, move along: status kwo zostało utrzymane.
Źródło
Opublikowano: 2020-01-19 12:34:54