Nie ma bardziej jałowej roli i postawy niż bycie konsumentem. To świetnie widać w oburzeniu, że ktoś może krytykować &qu

Remigiusz Okraska:

ma bardziej jałowej roli i postawy niż bycie konsumentem. To świetnie widać w oburzeniu, że ktoś może krytykować „zamawianie online” i przedkładanie „ratowania biznesów” nad zdrowie kurierów i zdrowie publiczne. Ale ten wątek pojawia się od lat niemal zawsze, gdy postulujesz rozwiązania, zmiany i decyzje polityczne i przedkładasz je ponad „wybory konsumenckie” itp. Nic nie wzbudza takiego oburzenia jak sugestia, że w dziedzinie konsumpcji mogą i powinny być jakieś ograniczenia i że nie powinny one być indywidualnym wyborem. Że skoro coś jest szkodliwe czy niebezpieczne, to trzeba tego zakazać, choćby było dla jednostek wygodne, i że nie należy tego zostawiać decyzji jednostek na gruncie konsumpcji. Stąd była cała histeria o zakazie handlu niedzielnego i stąd jest teraz oburzenie, że no jak tak można krytykować zamawianie pizzy i narażanie kuriera, nie chcesz chyba, żeby kurier stracił pracę? Owszem, chcę, żeby stracił pracę, siedział bezpiecznie w domu, nie zarażał innych, a środki na życie czerpał z porządnego zasiłku, bo nie ma na północnej półkuli globu takiego państwa, którego nie byłoby stać na wypłacenie wysokich zasiłków wszystkim pracownikom wykonujących prace niekonieczne w krótkim okresie.

Oczywiście byłoby zbyt proste, gdyby powiedzieć, że są to ludzie kiepscy, niemądrzy, egoistyczni, albo z powodu felerów intelektualnych, poznawczych czy osobowościowych zapatrzeni w siebie i w swoją sprawczość.

Po to był Marks, żebyśmy wiedzieli, jak w „duszach” ludzi odciska się rzeczywistość społeczna. Żebyśmy wiedzieli, że najpierw jest materia, a później idee, a odwrotnie, choć odwrotnie chciałyby filozofia i moralność mieszczańska. Najpierw są przemiany w dziedzinie środków produkcji, ich formie, strukturze, ich własności, za tym idzie struktura społeczna, temu towarzyszą idee i ich absorpcja. Stąd teza, że najpierw muszą być fabryki, miasta i proletariat, a dopiero wtedy propaganda i rewolucja, a nie najpierw idee, spisek garstki i rozbijanie sobie nosa o warunki społeczne i strukturalne niesprzyjające rewolucji. I stąd teza, że myślimy w swej masie tak, jak każą myśleć silni: „Idee klasy panującej w społeczeństwie były zawsze ideami panującymi w społeczeństwie”.

Dlatego kapitalizm post-przemysłowy, z rozbiciem społeczeństwa i klasy pracującej na atomy, jest podatny na urojone poczucie sprawczości indywidualnej. Dlatego gdy tracimy sprawczość i siłę pracowniczą czy obywatelską, to zostaje nam jedynie konsumpcja i jedynie w konsumpcji czujemy się silni. Dlatego jeśli ideologią klas panujących są wolny rynek, napędzanie go zakupami, promocje i kult miejsc handlu, to i my jako masa uważamy to za rzeczywistość normalną i oczywistą, za jedyne pole gry. Dlatego jeśli w pracy i w państwie jesteś nikim, to chcesz jeszcze bardziej czuć się kimś wtedy, gdy wydajesz pieniążek, grymaśnie przebierasz wśród produktów, burkniesz na ekspedientkę, skrytykujesz komentarzem sklep internetowy czy opisujesz, jak to listonosz drałował z paczką na siódme piętro, lecz zostawił awizo. Dlatego coraz mniej jesteśmy utożsamieni z grupą zawodową, regionem, ideologią czy krajem, a coraz bardziej z tym, co jest stylem życia wyrażanym konsumpcją czegoś (lub odmawianiem konsumpcji czegoś innego). Dlatego coraz trudniej wyobrazić nam sobie zmianę i alternatywę polityczną w ogóle lub taką, która nie byłaby konsumowaniem czegoś „etycznie”, „alternatywnie” itd.

W świecie, w którym są tylko jednostki, rozpadły się zbiorowości, w którym ideą klas panujących jest konsumpcyjny hiperkapitalizm, w którym jednostki są w centrum wszystkiego, a wszystko jest budowane wokół spraw odpłatnie nabywanych, w którym ma już kolektywnych sił politycznych i obywatelskich, a jest tylko decyzja zakupowa, to wszystko musi tak wyglądać. I zarazem, dopóki nie zmienią się realia i warunki brzegowe, nie będzie inaczej. Ale świat ludzi, którzy dla samych siebie są pępkiem świata, a całe swoje jestestwo budują na konsumowaniu, to straszny świat. Jesteśmy dopiero na początku problemów i wyzwań, a już widać, że oprócz słabej władzy publicznej na pasku sił biznesowych nie ma właściwie nic, jest pustka, w której jedyne „działanie” możliwe do pomyślenia to robienie takich czy innych zakupów, bez względu na ich skutki społeczne. Dzieci nie mogą wychodzić same z domu, małżeństwa muszą chodzić w bezpiecznej odległości, ale ma wysyłać paczki z przyjemnościami, a kurierzy dostarczać je pod drzwi. Nie mamy odwagi żądać ochrony zdrowia publicznego, zaprzestania pracy, zapewnienia ludziom dobrych zasiłków, reorientacji gospodarki z zysku na dobro publiczne, bo jedyne, co możemy robić i uważamy za słuszne i sprawcze, to zamawianie pizzy i kawy od „lokalnych biznesów”, żeby „nie upadły”. No, szczytem bohaterstwa i sprawstwa jest ta kawa, ale w wersji „fair trade”.

Jak w takich realiach będą wyglądały poważniejsze i bardziej długotrwałe problemy – skutki susz, zmian klimatycznych itp. – to aż strach sobie wyobrazić w czasach, gdy jedyną tarczą antykryzysową są ciała i ego kapryśnych jednostek-konsumentów. Dobrze, że mam już 44 lata, ten świat staje się piekłem przede wszystkim mentalnym i widać żadnego światełka w tunelu w tych czasach wydrążonych ludzi.

Źródło
Opublikowano: 2020-04-03 14:03:27