Henry Paulson proponuje w „Financial Times” stworzenie „nowej klasy aktywów”, która pozwoli „wycenić naturę tak, jak wyc

Tomasz Markiewka:

Henry Paulson proponuje w „Financial Times” stworzenie „nowej klasy aktywów”, która pozwoli „wycenić naturę tak, jak wyceniamy tradycyjne towary i usługi”. Innymi słowy, proponuje utowarowienie przyrody – zamienienie ją w jeszcze jeden instrument finansowy. To koszmarny pomysł!

W naukach społecznych i humanistyce mówi się czasem o „ekonomizacji języka”. Chodzi o to, że o coraz większej liczbie rzeczy opowiadamy za pomocą ekonomicznego żargonu. Na przykład student zamienia się w „klienta”, wiedza w „towar”, a w „przedsiębiorstwo”. Paulson dokładnie to samo chce zrobić z przyrodą – zamienić zwierzęta, rośliny, klimat czy glebę w „aktywa”. To już samo w sobie jest kłopotliwe, bo język żadnej dyscypliny powinien uzyskiwać aż takiej dominacji. Świat jest złożonym miejscem i trzeba mieć niezły tupet, aby sądzić, że da się go sprowadzić do ekonomicznego żargonu.

Punkt wyjścia Paulsona jest nawet słuszny. Zauważa, że rynek ma problem z przyrodą, bo traktuje ją jako „zewnętrze” – rzecz, z którą trzeba się liczyć przy ubijaniu interesów. Na przykład firma paliwowa nie musi się martwić tym, że zanieczyszcza pobliską rzekę albo przyczynia się do globalnego ocieplenia. I jakie rozwiązanie proponuje Paulson na ten rynkowy feler? Jeszcze więcej rynku. Przylepmy cenę na każdej pszczole, każdym źdźble trawy, każdej roślinie. Bo rynek widzi tylko to, co ma cenę, tylko to, co jest towarem, którym można handlować. Z punktu widzenia rynkowego fundamentalisty logiczne rozwiązanie, ale nam – jako obywatelom i obywatelkom – powinna zapalić się lampka ostrzegawcza.

Trzeba powiedzieć wprost: urynkowienie przyrody oznacza jej prywatyzację. Innymi słowy, jeszcze większą utratę demokratycznej kontroli nad tym, co dzieje się ze środowiskiem naturalnym, od którego wszyscy zależymy. Jeśli wdrożylibyśmy plan Paulsona, wielkie korporacje miałyby władzę totalną – od ich decyzji handlowych zależałaby dosłownie przyszłość planety (bo, łudźmy się, w obecnej fazie kapitalizmu „urynkowienie” oznacza „oddanie w ręce molochów korporacyjnych”). Sprawę pogorszyłoby pewnie to, że cała procedura handlowania instrumentami finansowymi, w które zamieniliśmy przyrodę, szybko stałaby się całkowicie nieprzejrzysta. Przypomnijcie sobie kryzys finansowy. jego wybuchu nawet ekonomiści i ludzie siedzący w tym biznesie przyznawali, że cały system był już tak pogmatwany, że mało kto orientował się w jego stanie.

Rozwiązaniem kryzysu środowiskowego jest dalsze urynkawianie przyrody, ale jej ochrona przed mechanizmami rynkowymi. Musimy zacząć traktować naturę jako dobro wspólne, którym nie można handlować tak, jakby to była kolejna paczka chipsów. W przeciwnym wypadku będzie jak na tym słynnym obrazku, gdzie pewien człowiek tłumaczy zebranym w jaskini dzieciom: „Tak, zniszczyliśmy planetę, ale był taki cudowny moment, gdy wygenerowaliśmy ogromne zyski dla udziałowców”. Trochę straszno, że w porządnych gazetach publikuje się teksty namawiające do realizacji scenariusza z satyryczno-apokaliptycznych obrazków.

Źródło
Opublikowano: 2020-09-09 11:20:38