Robert Maślak

W najnowszym numerze "Polityki" wywiad ze mną.
"Duży kot, duży kłopot – czego nas uczy przypadek pumy Nubii"

"Podobno umieszczona w ogrodzie zoologicznym Nubia tęskni. To możliwe?
– Nie. Ona tyle tęskni za właścicielem, co go zna, bo od małego stanowił cały jej świat. Niewątpliwie go poznaje, gdy odwiedza ją w ZOO. Gdy ją odebrano, na pewno była zaskoczona i zaniepokojona, bo znalazła się w nowym miejscu. Puma nie będzie tęsknić, tak jak pies, czy kot domowy, bo jest samotnikiem. Po opuszczeniu matki, w wieku 1,5 – 2 lat, żyje samodzielnie i w dorosłym życiu nie ma potrzeby relacji społecznych, takich, jak np. lwy, które żyją w grupach.

– Skąd się bierze pumę?

– Kupuje się. Nubia pochodzi z hodowli w Czechach, gdzie rozmnażanie nawet bardzo niebezpiecznych zwierząt jest legalne. Jednak od niedawna władze zaczęły im się uważniej przyglądać, bo część zwierząt tam hodowanych, trafiało nielegalnie na rynek chiński, gdzie parafarmaceutyki produkowane np. z tygrysów są bardzo popularne. Gdy policja wkroczyła na jedną z takich farm, odkryła garnki, w których gotowały się poćwiartowane ciała tygrysów. Jeśli chodzi o zwierzęta przeznaczone dla indywidualnych odbiorców, postępuje się z nimi dokładnie tak, jak w cyrkach. Jeśli chce się trzymać taką pumę blisko z człowiekiem, tak jak w przypadku Nubii, trzeba je jak najwcześniej oddzielić od matki; już po kilku tygodniach, podczas gdy w naturze młode opuszczają matkę dopiero po półtora roku. Im młodszy będzie kot, tym łatwiej będzie można ukształtować jego charakter i go wytresować. Mała puma, która ledwie co otworzyła oczy, siłą rzeczy uzna, że cały jej świat to ten, którym otacza ją treser. Na początku to zwierzątko jest kompletnie bezradne, puchate, urocze.

– Mały kotek…

– Tak. stanowi zagrożenia, nie trzeba go karać, bo najwyżej podrapie fotel, czy podrze firanki. Trzeba wiedzieć, że konsekwencje odebrania matce takiego malucha ponosi on przez całe życie. Jest to niezwykle ważny okres, kiedy kształtują się zachowania społeczne, interakcje z innymi osobnikami własnego gatunku. Deprywacja w tym czasie, czyli pozbawienie zwierzęcia zaspokojenia potrzeby niemal stałego kontaktu z matką, może skutkować potem zachowaniami lękowymi, agresywnymi, depresjami, zachowaniami kompulsywnymi czyli natręctwami, a u niektórych gatunków nawet autoagresją.
Czasem słyszę argumenty, że takie zwierzę traktuje człowieka, jak matkę, bo zostało poddane imprintingowi, czyli wdrukowaniu, o którym pisał twórca etologii Konrad Lorenz.

– Ale Lorenz pisał o gęsiach.

– Otóż to. Imprinting polega na tym, że wyklute pisklę uznaje za matkę pierwszą istotę, jaką zobaczy. Czy będzie to człowiek, kot, czy pies, pisklęta będą za nim podążać. Imprinting dotyczy ptaków, zwłaszcza zagniazdowników, które wodzą swoje młode poza gniazdem. Młode musza szybko wdrukować sobie obraz matki, aby się zgubić. U ssaków takie zjawisko w klasycznej postaci nie występuje. Więzi z matką są oczywiście równie istotne, ale okres ich powstawania jest zwykle bardziej rozciągnięty.

– To co trzeba zrobić, żeby uzyskać efekt „pumy przy nodze”?

– Po kilku miesiącach drapieżnik zaczyna już pokazywać pazury. W przenośni i dosłownie. Dzikie koty mają ogromny temperament, potrzebę eksploracji. Zabawy z człowiekiem stają się zbyt ostre i trzeba zwierzę utemperować; wprowadzić kary. W ZOO taka puma przebywa na ogrodzonej przestrzeni i człowiek ma z nią stałego, bezpośredniego kontaktu. Wystarczy stosować tzw. trening medyczny, oparty tylko na wzmocnieniu pozytywnym, czyli na nagrodach. Chodzi o to, by np. tygrys czy słoń pozwolił potem poddać się badaniom lekarskim czy pobieraniu krwi. Żeby trzymać drapieżnika w domu, czy – jak w przypadku Nubii prowadzać na smyczy na różne sesje fotograficzne – musi być stale poddane ostrej dyscyplinie. Trzeba je ujarzmić. Dokładnie tak, jak robią to cyrki.

– Jak?
– Złamać jego psychikę. Tu ma alternatywy. Samymi nagrodami się tego nie osiągnie. Potencjał agresji u dzikich kotów jest duży, bo potrzebują go do polowania. Potrzebny jest także system kar. Dzikie zwierzę nie jest nastawione na współpracę z człowiekiem. U psów czy kotów, w wyniku tysięcy lat udomowienia, zaszły takie zmiany w zachowaniu i w układzie nerwowym, że łatwo nawiązać z nimi relację. Wydają nawet dźwięki, które przeznaczone są tylko do komunikacji z ludźmi. W naturze dzikiego zwierzęcia nie ma chęci współpracy z człowiekiem. Trzeba je zmusić, stosując brutalną przemoc. Służą do tego m. in. kolczatki, obroże z dławikiem, który przy pociągnięciu skręca zwierzęciu szyję i je dusi, czy rażące prądem, obroże elektryczne. Pod wpływem bólu, zwierzę zaczyna rozumieć, że nie ma innego wyjścia niż posłuszeństwo i uczy się tłumić swoje naturalne potrzeby.

Myśli pan, że Nubia takich cierpień doświadczyła, zanim udało się stworzyć pozory miłości między nią a właścicielem?

mam co do tego wątpliwości. Bez kar i nagród nie da się przyuczyć dzikiego kota do chodzenia na smyczy, spania w łóżku z człowiekiem, czy pozowania do sesji fotograficznych. Samo przyuczenie zresztą nie wystarczy. Stale trzeba uważać i mieć środki dyscyplinujące pod ręką. Dziki kot, to piekielnie silna, muskularna „maszyna do zabijania”. Nie przewidzimy, kiedy coś go może zdenerwować, przestraszyć, albo nawet coś sobie wyobrazi. Kotowate mają szczególny dar wyobraźni. Wie to każdy opiekun kota, widząc, jak bawi się nieistniejącymi przedmiotami. Koty, tak jak ludzie mogą mieć także zaburzenia psychiczne. Zdarzyło się, że mój 21 – letni kot, wielki, łagodny pieszczoch, ugryzł mnie w rękę, do krwi. Jeden jedyny raz w życiu. W przypadku dużego drapieżnika, taka historia może się skończyć śmiercią właściciela. Przed laty w jednym z zagranicznych azyli dla niedźwiedzi, oswojony i wychowany przez człowieka osobnik, zaatakował wolontariuszkę, która weszła na wybieg i grała na skrzypcach. Na szczęście skończyło się lekkim poturbowaniem, ale takie sytuacje zdarzają się nierzadko. Rozmaici treserzy czy „zaklinacze” lwów czy niedźwiedzi czasem nie uchodzą z życiem z takich ataków. Wielokrotnie nie jesteśmy w stanie przewidzieć reakcji psa czy kota na jakiś bodziec, tym bardziej zatem gatunku nieudomowionego. Oglądałem filmy z pokazów, w których brała udział Nubia i widać, że właściciel musiał jej cały czas pilnować. Miała kolczatkę lub obrożę z dławikiem.

Czy, przez analogię, można powiedzieć, że takie dzikie zwierzę, złamane przez człowieka ma coś w rodzaju syndromu sztokholmskiego?

To coś więcej. Takie zwierzę, jak Nubia zna innego świata. Człowiek, to jej jedyny świat. Nie wie, że można żyć inaczej. I musi się z tym pogodzić, bo nie ma innego wyjścia. Treser więzi ją w swego rodzaju psychicznej klatce. Stosuje kary, ale daje jeść. Daje też przyjemność, kiedy podrapie za uchem. Na filmach z Nubią to widać. Gdy na jakimś jarmarku zaczynała się niecierpliwić, właściciel szarpie smyczą, ale zaraz potem głaszcze. Kara i nagroda. To tak, jak w cyrku. Widzimy, jak treser całuje w nos tygrysa, ale pytanie, czy to pożądana relacja i co się dzieje za kulisami.

– I pytanie, czy w XXI w. potrzebna jest nam taka barbarzyńska, jarmarczna rozrywka, okupiona cierpieniem zwierząt.

– Od lat jestem zaangażowany w działania przeciwko wykorzystywaniu zwierząt w cyrkach. Z badań CBOS z 2018 roku wynika, że 74% Polaków uważa ten proceder za niepożądany. Mimo, że świadomość i wrażliwość opinii publicznej na los zwierząt cyrkowych jest coraz większa, ciągle udaje się tego zakazać. To o tyle dziwne, że w Polsce takich cyrków jest niewiele – trzy duże i kilkanaście mniejszych. Oczywiście zdarza się dość często, że na występy przyjeżdżają do Polski zagraniczne cyrki ze zwierzętami. Obserwowałem jak nowelizowano ustawę o ochronie przyrody. Znalazł się tam zapis, że ma być wydane rozporządzenie, określające kategorie zwierząt niebezpiecznych. Do kategorii pierwszej zaliczono gatunki najbardziej niebezpieczne, a jako miejsca, gdzie można je przetrzymywać wymienione były ogrody zoologiczne i placówki naukowe. A potem, nagle, znalazły się w tym zapisie także cyrki. To małe środowisko, nieporównywalne np. z potężnym lobby futrzarskim, wie, w jaki sposób dbać o swój interes.

– A dzięki temu możliwe są takie historie, jak historia Nubii. Wystarczy zarejestrować pseudo – cyrk i można trzymać pumę w domu.

– Ten zapis tworzy także furtkę dla prywatnych zwierzyńców, które rejestrują się jako cyrki. Żeby zarejestrować ogród zoologiczny, trzeba spełnić znacznie wyższe standardy – choćby mieć na stałe zatrudnionego lekarza weterynarii. W stosunku do cyrków wymagania są niewielkie. Były paradoksalne sytuacje, że gdy do takiego niby cyrku wchodziła kontrola z Regionalnej Dyrekcji Ochrony Środowiska, to mogła mu zarzucić np. trzymania zwierząt zamkniętych na zbyt małej przestrzeni, ale drobiazgi w stylu – brak planu występów. Może głośna historia Nubii sprawi, że sądy zaczną trochę wnikliwiej przyglądać się takim instytucjom i interpretacjom tego, co może być zarejestrowane, jako cyrk.

– Co dziś dla Nubii byłoby najlepsze? Urodziła się w niewoli, ma złamaną psychikę, o powrocie do natury ma co marzyć. Słyszałam argumenty, że skoro zło już się stało, to może lepiej, żeby pozostała z właścicielem, z którym łączy ją długa relacja, niż obce dla niej ZOO.

– Ale to nie jest relacja pożądana z punktu widzenia dobrostanu zwierzęcia. Przez całe lata nie znała innego życia, a w ogrodzie zoologicznym może go doświadczyć; życia, w którym nie ma kolczatek, obroży z dławikiem i kija. Nie jest stale tresowana i może zachowywać się swobodnie. Niestety, w polskich warunkach, ogród zoologiczny jest jedynym miejscem, które może jej takie warunki zapewnić. I to z trudnościami, bo generalnie ogrody zoologiczne nie przyjmują takich zwierząt. Mają inne zadania. Prywatne zwierzyńce nastawione są na zysk w czystej postaci i często złe warunki do trzymania zwierząt. Są ośrodki rehabilitacji, czyli miejsca, do których dzikie zwierzę trafia np. po wypadku, jest leczone i zwracane naturze. Ale azylów w Polsce dla takich zwierząt nie mamy. Kilka lat temu, razem z dr Agnieszką Sergiel, byliśmy kilkukrotnie w Ministerstwie Środowiska w sprawie niedźwiedzi, przebywających wówczas w schronisku dla psów w Korabiewicach i zapewniano nas, że faktycznie należałoby tak zmienić prawo, by stworzyć kategorię azylu dla konfiskowanych właścicielom egzotycznych dzikich zwierząt, z którymi nie ma co zrobić. Oczywiście nic się nie zmieniło. A dla Nubii najlepszy byłby azyl, czyli miejsce, które dysponuje dużą przestrzenią, gdzie mogłaby spełniać swoje biologiczne potrzeby.

– Jaka jest skala takich konfiskat w Polsce?

Wydaje się niewielka, ale może dlatego, że nie prowadzi się statystyk. Od pracowników Regionalnych Dyrekcji Ochrony Środowiska słyszę czasem, że nie konfiskują np. małpy, trzymanej w prywatnym domu, w fatalnych warunkach, bo nie będą mieli co z nią zrobić. Nie ma gdzie jej umieścić. Tak naprawdę więc skala nie jest znana. Mamy otwarte granice, a jak pokazuje historia Nubii, dzikie zwierzę można przywieźć bez problemu.

Dr Robert Maślak – etolog zajmujący się zachowaniem i dobrostanem zwierząt nieudomowionych w niewoli. Pracuje w Instytucie Biologii Środowiskowej na Uniwersytecie Wrocławskim."

https://www.polityka.pl/…/1970290,1,czego-nas-uczy-przypade…


Źródło
Opublikowano: 2020-09-12 18:00:01