Jest taki mega zgrany i na wszystkie strony eksploatowany, a jednak chwytający za serce motyw filmowy i serialowy – trwa ostatnie popołudnie przed wigilią albo sylwestrem, na ulicach zamęt, w rodzinach konflikty, a potem pustka i cisza, bo wszyscy grzeją się jednak w (różnej temperatury) cieple domowego ogniska, a nasz bohater chodzi sam po ulicach, napotykając równie samotnych – z konieczności lub wyboru – jak on ludzi, w tle zaś rozlega się rozdzierający duszę utwór, którego potem będziesz szukać na youtube.
Chociaż oczywiście ta linia demarkacyjna jest boleśnie umowna i wyłącznie symboliczna, to jednak chcemy wierzyć, że coś się zaczyna, a coś kończy (mnie na przykład majonez). Że od jutra coś się zmieni, że nowy rok daje nam nowy, niezapisany arkusz w excelu życia. Miło jest wierzyć w dobre rzeczy, jeszcze lepiej jest nie przeczuwać złych. Nigdy nie rozumiałam chodzenia do wróżek – na cholerę wiedzieć co się stanie? Kocha, nie kocha? Jak kocha, to się okaże, a jak nie kocha, to po co się wyświetlać z jakimiś gorzkimi żalami.
Tymczasem – sałatka kebabowa, którą właśnie przygotowałam, jest tak dobra, że mogłaby być podawana na dworze królewskim, gdyby tam podawano sałatki kebabowe. Czerwona sukienka typu bodycon wisi na szafie i czeka, aż się w nią wcisnę przy akompaniamencie narzekań, z pomocą majtek wyszczuplających z Lidla. Lodówka mieni się alkoholami. Choinka jeszcze się trzyma. Ja też, acz głównie z powodu kawy.
I 2021? Kiedy to się stało, dopiero były lata dziewięćdziesiąte.
Źródło
Opublikowano: 2020-12-31 12:32:03