Witold Gadomski popełnił tekst o cancel culture, kulturze anulowania, w którym p

Tomasz Markiewka:


Witold Gadomski popełnił tekst o cancel culture, kulturze anulowania, w którym powielił wszystkie najgłupsze stereotypy związane z tym tematem. Pozwólcie, że wykorzystam ten pretekst do tego, aby raz jeszcze napisać, dlaczego nie znoszę pojęcia cancel culture.

1. Gadomski pisze, że cancel culture polega między innymi na „publicznym wyszydzaniu, piętnowaniu”. Ok, w takim razie to musi być dość stare zjawisko, a technikami cancelowania posługiwał się już Cyceron w swoim sporze z Katyliną. Mało tego, jednym z polskich mistrzów cancelowania okazuje się sam Gadomski, który – podaję przykłady tylko z ostatnich kilku lat – porównywał lewicę do psów, maoistów i talibów. Czym innym, jeśli nie wyszydzaniem i piętnowaniem, jest taki język?

2. Ale jakimś cudownym sposobem, kiedy nazywasz, powiedzmy, aktywistkę walczącą o prawa mniejszości maoistką, dzieciarnią czy kim tam jeszcze, to nigdy nie jest przykład cancel culture. Natomiast, gdy nazwiesz, dajmy na to, Waldemara Kuczyńskiego, dziadersem, o, to tak, to jak najbardziej, mamy doskonały przykład cancel culture. Zastanawialiście się kiedyś, na czym polega różnica?

3. Amerykański dziennikarz Sean Illing dumał ostatnio, jak to jest, że kiedy tylko lewica wysunie postulat usunięcia pomnika jakiegoś handlarza niewolników, to od razu podnosi się krzyk, że to wstrętne cancel culture, a kiedy władze Iowa zakazały wykorzystywania w szkołach materiałów z „The 1619 Project” (projekt kładący nacisk na rolę niewolnictwa w historii USA), to nikt o żadnym cancelowaniu nie mówił? Raz jeszcze nasuwa się pytanie: na czym polega różnica?

4. Jakiś czas temu przypomniałem na Twitterze historię dwóch aktorek grających w „Gwiezdnych wojnach”, Daisy Ridley i Kelly Marie Tran, które musiały usunąć konta w mediach społecznościowych z powodu nieustannego nękania przez prawicowych „fanów”. Ridley dostało się za to, że śmiała zwrócić uwagę na problem przemocy z użyciem broni w USA. Ale nikt o tym nie mówi w kontekście cancel culture. Czemu?

5. Otóż dlatego, że pojęcie cancel culture działa jak popsuty alarm sklepowy. W przypadku jednej grupy wyje, gdy ta trzaśnie mocniej drzwiami, w przypadku drugiej milczy, nawet jeśli właduje się do środka przez rozbitą szybę. To pojęcie jest używane przede wszystkim jako bicz na wszystko to, co lewicowe, postępowe, niedostatecznie konserwatywne. Nie chodzi o to, aby naświetlać i piętnować przykłady nadmiernej agresji czy krytyki (rzeczy, które, owszem, zdarzają się na lewicy), ale o to, by wytworzyć iluzję, że lewica jest totalitarną siłą, która chce zniszczyć swoich przeciwników, a przy okazji całą kulturę zachodnią. Co w kraju opanowanym przez prawicę jest wyjątkowo śmieszne.

PS. A już tak na marginesie, bo w tekście Gadomskiego pojawia się i ten wątek. Nie, obalanie pomników to nie jest „wymazywanie” ani „przepisywanie” historii. Kiedy obalano pomniki Stalina, to nie wymazywano go z historii, lecz wysyłano komunikat „To nie jest gościu, który zasługuje na szczególne miejsce w naszym mieście/kraju”. Bo pomniki są świadectwem tyleż historii, co współczesności – pokazują, jak dana społeczność widzi swoją historię, jak ją interpretuje, kogo chce z niej wyróżnić. I każda wspólnota ma prawo dojść do wniosku, że ktoś, kto był uważany za super gościa, ze współczesnej perspektywy nie zasługuje na tak dobrą opinię i wyróżnienie w postaci pomnika. Mam wrażenie, że w przypadku pomników Stalina to jest dla polskiej opinii publicznej jasne, w przypadku pomników handlarzy niewolnikami już jakby mniej.

Źródło
Opublikowano: 2021-03-14 10:19:12