Łukasz Najder:


Rzecz b. ciekawa formalnie, odważna i porażająca w swojej wymowie. Trójwarstwowa opowieść – minieseje wokół przestrzeni i elementów tej przestrzeni, wyimki ze świadectw ocalałych, dziesiątki fotografii – o (wciąż istniejących) budynkach przy Stawki i Żelaznej, w których i miedzy którymi zrealizowano latem 1942 roku Wielką Akcję. Wysłano stąd na śmierć w komorach gazowych 300 tysięcy Żydów. Leociak, Waślicka-Żmijewska i Żmijewski podejmują się więc niełatwej próby nie tyle wskrzeszenia „atmosfery” straszliwych, apokaliptycznych dni sprzed blisko osiemdziesięciu lat czy sondowania, jak głęboka jest o nich pamięć wśród dzisiejszych użytkowników tych warszawskich adresów, co zarejestrowania swojego kontaktu ze złem. Chcą sprawdzić, czy zło wyparowuje z miejsca, w którym trwało przez tak długi czas. Czy znika wraz z oprawcami i ofiarami, zmienia w suchą informacyjną formułkę, zostaje w przeszłości. Sam żywię podobną wiarę. Wierzę, iż szczególnie wysokie stężenie niegodziwości, bólu, przerażenia i krzywdy nie zostaje nigdy do końca rozładowane – trwa niczym duch bądź echo. Jest trzaskiem zaburzającym ciszę, nagłym, krótkim ściemnieniem tego, co widać. Trudno bowiem przyjąć – przez co rozumiem: pogodzić się, a pogodziwszy, żyć tak, jak „przed” – że obozy, masowe groby bądź sale kaźni na powrót zmieniają się w las, pola, jedno z pięter domu. Autorzy „Warszawskiego trójkąta Zagłady” uparcie szukają pęknięć i szczelin w litej skorupie współczesności Będzie to poręcz, o której wiadomo, że to poręcz z „wtedy”, podobnie jak posadzka, klatka schodowa, schody, którymi gnano zrozpaczonych ludzi, widok z okna, mieszkanie. Prócz śladów fizycznych są i karby w czyjejś pamięci, dzięki którym dowiemy się, że tu, na ścianach przedtreblinkowych, improwizowanych poczekalni napisano i wyryto setki najukochańszych imion, dat, słów pożegnania, obietnic zemsty – i że wszystko to pewnego dnia zostało skute, nieodwracalnie pokryte farbą olejną. Lament przeistoczył się w lamperię. I dlatego to również książka o obojętności materii i szerzej – o obojętność świata. Wcale nie tej intencjonalnej, płynącej z programowej niechęci, odbywającej się w ramach jakiegoś odgórnie uknutego zapomnienia, ale naturalnej, wręcz – sebaldowskiej. Te mury nie płaczą, nie walą się, dalej prostu są. Noemi Szac-Wajnkranc napisała w „Przeminęło z ogniem”:

„Wychodzimy na Umschlagplatz. Jest to plac, z którego odchodzą pociągi w zaświaty, pierwszy i jedyny taki plac na całym świecie”.


Źródło
Opublikowano: 2021-05-14 11:32:15