Klasa średnia to brednia.

Remigiusz Okraska:


Klasa średnia to brednia.

Przed kilkoma dniami pewien chłopiec, mający jakąś tam rozpoznawalność głównie dlatego, że jest synem tatusia znanego w świecie literatury i kultury, więc tatuś otworzył mu wszelkie furtki, więc chłopiec zdążył już przed trzydziestką okazać się człowiekiem stu talentów i tysiąca dobrych fuszek, napisał pod adresem mojej żony, że krytykuje ona wszystko, co robi klasa średnia, jak ta klasa żyje i co jest dla niej ważne.

Odruchowo człowiek wkurza się na taką durną generalizację, bo zazwyczaj wkurzamy się na durne generalizacje. Ale po chwili pomyślałem: a jeśli nawet, to co w tym złego?

Oczywiście z punktu widzenia klasośredniego chłopca jest to problem i jest to zarzut. Ale dlaczego miałoby to być coś niewłaściwego, gdy masz w nosie perspektywę i interesy klasy średniej? Klasa średnia to poparcie dla neoliberalizmu. Dla Balcerowicza i innych „autorytetów”, którzy zgotowali piekło setkom tysięcy, milionom osób. Klasa średnia to egoizm i nadęcie, skutkujące obelżywymi stereotypami wobec uboższych i podłym portretowaniem ich. Klasa średnia to segregacyjne praktyki wobec słabszych – poczynając od strzeżonych osiedli, przez prywatne szkoły czy proces zwany gentryfikacją, a kończąc na protestach przeciwko lokowaniu w pobliżu jaśniepaństwa placówek wsparcia dla bezdomnych. Klasa średnia to popieranie polityków odpowiedzialnych za tysiące ludzkich krzywd, np. ofiar reprywatyzacji. Klasa średnia to koszmarne zjawiska (anty)cywilizacyjne: indywidualna, betonoza, komercjalizacja przestrzeni publicznej, oraz społeczne i ekologiczne skutki tego wszystkiego. Klasa średnia to kompromitowanie wszelkich sensownych idei – czy to będzie elitarny feminizm a la Środa, czy ekologia w postaci konsumpcyjnej mody i obwiniania biedaków palących węglem o „niszczenie planety”. Klasa średnia to ideologia prywatyzacji usług publicznych i grodzenia kolejnych dóbr wspólnych. Klasa średnia to zaplecze społeczne najgorszych reżimów w dziejach – zalęknieni mieszczanie to w czasach kryzysowych zwykle ostoja najczarniejszej reakcji. I tak dalej. Oczywiście to nie oznacza, że każda osoba z klasy średniej jest zła i podła. Znam sensowne osoby z tej klasy. Znam sensowne także z klasy wyższej. Ale w ujęciu masowym to nie są środowiska warte uznania.

Dziś w kręgach okołopostępowych panuje opcja na klasę średnią. Nie tyle nawet na sojusze z nią, bo trudno o sojusz z samym sobą – dziś kręgi postępowe to właśnie klasa średnia. Ile by nie naopowiadali o swoich pozach na prekariat czy cokolwiek podobnego akurat będzie przez chwilę modne, są to środowiska klasośrednie. Tymczasem opcja na sojusz lewicy z klasą średnią okazała się w większości krajów fiaskiem. Pozostała z tego klasy średniej i dla klasy średniej, a klasa ludowa odpłynęła do prawicy czy skrajnej prawicy. Bo taka opcja wcale nie reprezentowała interesów klasy ludowej. Reprezentowała neoliberalizm podlany „postępem” obyczajowo-kulturowym, a klasa ludowa była okładana pałką paternalistycznych pouczeń. O ile jednak w krajach zamożnych lewica mogła kalkulacji na sojusz z klasą średnią dokonywać w imię arytmetyki, bo ta klasa była tam dość liczna, o tyle w Polsce to zupełny nonsens nie tylko dlatego, jaka ta klasa jest, a jest kiepska, ale i dlatego, że w kraju gołodupców jest jej niewiele w realu, nawet jeśli więcej na poziomie wyobrażeń i aspiracji. W Polsce wybory rozstrzyga lud.

Ale i na głębszym, bo historycznym poziomie ta opcja nie ma sensu. Ruchy i formacje lewicowe, emancypacyjne, były silne wtedy, gdy odwoływały się do ludu i zarazem nie wstydziły się takich odwołań. Kto zna „ludową historię Polski” nie z chwilowej mody, lecz z poważnych zainteresowań, ten wie, że masowe postępowe ruchy społeczne były o krok od ruszenia z posad bryły świata wtedy, gdy nie wstydziły się swojego składu klasowego, a wręcz były z niego dumne. Ruch robotniczy, ruch ludowy, ruch związkowy – to nie były tylko nazwy, to była cała tożsamość. One nie mówiły tylko o tym, kogo zrzeszają te ruchy. Także o tym, że są z tego dumne. Są setki tekstów z dorobku polskiej lewicy przeróżnych opcji z czasów jest siły i świetności o tym, że kultura proletariacka to kultura lepsza niż zgniła kultura mieszczańska. Lepsza, emancypacyjna, równościowa, sprawiedliwa, twórcza. W polskim ruchu ludowym z dumą odwoływano się do kultury chłopskiej – ideologia zwana agraryzmem mówiła nie tylko o tym, że w kraju takim, jak nasz w II RP, czyli w kraju przeważająco wiejskim, to warstwie chłopskiej należy się władza, ponieważ stanowi ona większość społeczeństwa. Mówiła także o tym, że w kulturze ludu są zawarte wartości bliższe wizji świata lepszego dla mas i sprawiedliwszego niż oferuje to liberalna ideologia i wizja świata mieszczaństwa. To nie był frazes, to była duma, to była wiara w siebie i w sobie podobnych. W tych ruchach działali także ludzie zamożniejsi, z innych sfer społecznych. Ot, choćby jeden z liderów polskiego ruchu socjalistycznego, pierwszy premier II RP i zarazem zadeklarowany socjalista, Jędrzej Moraczewski, był inżynierem, budowniczym kolei, o dobrych zarobkach. Należał do klasy średniej, w tamtych czasach nawet do jej górnej części na tle jakichś sklepikarzy czy rzemieślników. A mimo to związał się z socjalistami. Nie z jakiegoś litościwego pochylania się nad biedotą. On i wielu jemu podobnych uważali, że proletariat i jego kultura reprezentują wyższe ideały niż to, co oferuje mieszczańskie liberalne egoistyczne „dosiębiorcze” groszoróbstwo spod znaku konkurencyjnej wojny wszystkich z wszystkimi. Dziś z tego wszystkiego rezygnuje. Dziś się tego wstydzi. Dziś, jeśli w ogóle odwołuje się do niższych warstw społeczeństwa, to tylko po to, żeby łaskawie się pochylić nad nimi z paternalistycznym gestem, który często nie oznacza już nawet podciągnięcia ich w górę pod względem ekonomicznym, a tylko rzekome podciągnięcie ich w górę pod względem kulturowym. Tyle że to wcale nie jest podciąganie ich w górę, bo tu nie ma żadnej góry – kultura mieszczańska może się dzisiaj wydawać pod pewnymi względami bardziej postępowa czy tolerancyjna, ale ona jest taka tylko wobec wybranych modnych i niewielkich grup. Wobec gejów tak, wobec bezdomnych nie. Wobec frazesowej ekologii tak, wobec faktycznego zmniejszenia presji konsumpcyjnej na ekosystem – absolutnie nie.

Więc, owszem, nie ma żadnego powodu, aby nie odrzucać kultury klasy średniej i jej stylu życia. Nie takie odrzucanie jej problemem. Problemem jest raczej to, że klasy sponiewierane ekonomicznie i na wiele innych sposobów, aspirują do wzorców kultury klasy średniej, która nie oferuje całościowo lepszych, bardziej wzniosłych, bardziej egalitarnych i pełnych szacunku wzorców, a zazwyczaj oferuje wzorce gorsze.

Źródło
Opublikowano: 2021-05-22 23:00:57