W pewnej gazecie, która od dekad specjalizuje się – jak wiem z opowieści wielu z

Remigiusz Okraska:


W pewnej gazecie, która od dekad specjalizuje się – jak wiem z opowieści wielu znajomych lewaków – we wrażliwości społecznej, przeczytałem tekst o zorganizowanej grupie roszczeniowców. Ta grupa wyciąga zachłanne łapy do budżetu i mówi: daj, daj, daj. Niestety, homo sovieticus wciąż nie został wykorzeniony. Szczególnie w małych miejscowościach wciąż mieszkają ludzie, którzy zamiast zakasać rękawy, być przedsiębiorczymi, zadbać o własne sprawy i umieć je sfinansować, wciąż chcą żerować na pracowitych i zaradnych. A budżet, mili państwo, nie jest z gumy. A rozdawnictwo, moi drodzy, jest nieodpowiedzialne.

No więc w „Gazecie Wyborczej” przeczytałem tekst o mieszkańcach osiedla Siewierz Jeziorna. Mieszkam kilkanaście kilometrów od niego. Deweloperskie osiedle na wypasie. Przy drodze krajowej, co miało ułatwiać dojazd do aglomeracji śląskiej. Z widokiem na Zalew Przeczycko-Siewierski, żeby było „malowniczo” i żeby bidoki z wielkiej płyty zazdrościły. W środku pól, kilka kilometrów od właściwego Siewierza, żeby nie mieszkać obok plebsu. Pamiętam, gdy to budowano i reklamowano. To był cenowy, lokalizacyjny i prestiżowy high life dla wyższej klasy średniej. W czasach, gdy Polska i okolica były znacznie biedniejsze, choć i dziś nie są zamożne.

A teraz czytam we wrażliwej gazecie, która latami i dekadami szczuła na „roszczeniowych” górników, hutników, pielęgniarki, stoczniowców, rolników, PGRowców, itd., co następuje:

„Z dala od zabudowań powstało osiedle Siewierz Jeziorna. Miało być idealne, ale mieszkańcy się żalą, że do centrum nie da się dotrzeć pieszo, a wyprawienie dziecka do przedszkola zajmuje 40 minut. – Walczymy z wykluczeniem komunikacyjnym naszej dzielnicy. Specyficzne położenie – odcięcie od centrum przez DK1 oraz dodatkowo przez Czarną Przemszę tworzy naszą sytuację trudną. Nie mamy żadnego dojścia pieszego do centrum naszego miasta Siewierza, nie mamy ścieżki rowerowej, nie mamy szybkiego dojazdu autobusowego do Rynku, a to 3,5 km w linii prostej, nie mamy bezpośredniego autobusu do Będzina, a tym bardziej do Katowic. Mamy dużo samochodów… – piszą mieszkańcy osiedla Siewierz Jeziorna”. Przy czym liderką mieszkańców jest pani, o której gazeta informuje, iż jest ona związana z inwestorem osiedla.

Litania żalów i oczekiwań jest długa. Daleko do wszystkiego, dojazd czasochłonny, klasośrednie dzieciaczki padają w drodze ze zmęczenia, autobusu/przystanku brakuje z uwagi na lokalizację osiedla. Jak mówią cytowani w artykule, „walczą z wykluczeniem komunikacyjnym”. Tak, z tym, z czym setki tysięcy ubogich mieszkańców zetknęło się w Polsce wielokrotnie, gdy do miasteczek, wsi, regionów i dzielnic likwidowano autobusy i pociągi, bo były, jak wiemy, „nierentowne”. Masz 70 lat i chciałabyś dojechać do lekarza? Zrób prawo jazdy, kup auto, zwiększaj PKB. Masz 14 lat i chciałbyś pogadać z kolegą z sąsiedniej wsi? Idź w wakacje pieszo 7 kilometrów poboczem albo licz na autostop. Polska, Europa, XXI wiek, rentowność.

Więc pani „związana z inwestorem” żali się gazecie, że nic nie ma i że oni by chcieli. Że na osiedlu mieszka 500 osób i że wkrótce zamieszka kolejnych 600, bo inwestor wciąż buduje i sprzedaje, choć przecież na osiedlu nic nie ma. A burmistrz Siewierza kontruje, że on nie wie, ile osób tam mieszka, ale zameldowanych jest 166, czyli od tylu są płacone podatki, cały Siewierz ma 12 500 mieszkańców i inne osiedla też mają potrzeby, oczekiwania i konieczne inwestycje.

Taka to łzawa historia. No więc mam schadenfreude. Brzydkie uczucie, jak wiemy. Ale to brzydkie uczucie to jedna z niewielu broni słabych wobec silnych. Podobnie jak zastosowane tu powyżej odwrócenie ich języka o „roszczeniowcach”, który chętnie stosowali wobec nas.

Mam schadenfreude, bo czemu mam się przejmować cierpieniami ludzi mających grube setki tysięcy na mieszkania w takiej lokalizacji. Czy oni przejmowali się nami? Mam schadenfreude, bo „widziały gały co brały”, „trzeba było myśleć przed zakupem”, „przy każdej transakcji trzeba być rozsądnym” – to znowu są te same dobre rady, które oni chętnie dawali innym, np. gdy biedak podpisał niekorzystną umowę z kamienicznikiem, a staruszek kupił drogie garnki od naciągacza z umową bardzo drobnym drukiem. Mam schadenfreude, bo „prywatne zawsze najlepsze”, więc proszę teraz iść do inwestora i skoro na was zarobił krocie, to niech wam teraz sfinansuje cokolwiek, a roszczenia wobec budżetu miasta to przecież jakieś socjalistyczne fanaberie, tak nam mówiliście.

Mam też schadenfreude wyższego rzędu, bo jestem redaktorem takiej niewielkiej gazetki, która przed tym wszystkim ostrzegała już ponad dwie dekady temu, od roku 2000. Pisaliśmy o chaotycznej zabudowie, o rozlewaniu się miast bez planu i ładu oraz bez policzenia kosztów społecznych i kosztów infrastruktury, o negatywnych skutkach likwidacji transportu zbiorowego i wymuszonej motoryzacji indywidualnej, o braku planowania przestrzennego i abdykacji państwa i samorządów z sensownego zagospodarowania terenów, o szkodliwości wszechwładzy deweloperów, o cwaniackiej strategii biznesu spod znaku prywatyzowania kosztów i uspołeczniania strat/problemów. Pisaliśmy takie rzeczy przez 15-20 lat, gdy prawie nikt inny tego nie pisał. Byliśmy za to pisanie traktowani jak dziwacy, świry, oszołomstwo, a w gazetach pochylających się dzisiaj nad klasą średnią publikowano o nas marne paszkwile.

Więc tak, mam schadenfreude. I jakoś nie chce mi się użalać nad zamożnymi właścicielami lokali w Siewierzu Jeziornej.

Oczywiście na poziomie głębszym to wcale nie jest tak, że samo schadenfreude wystarczy. Nie lubię perspektywy indywidualistycznej, więc staram się nie obwiniać ludzi za zaniechania systemowe – także ludzi z wyższych klas. To nie jest tak, że człowiek powinien się na każdym kroku pilnować, aby nie wpaść w kłopoty z powodu oszustwa, naciągania, kłamliwej reklamy, pazerności biznesu itp. Prawo i polityki publiczne powinny chronić przed takimi sytuacjami i ich skutkami.

Ale powinny chronić wszystkich, nie zamożnych. Powinny chronić także, a raczej przede wszystkim, ubogich i słabych. Przed wykluczeniem komunikacyjnym i infrastrukturalnym, przed bezsensownym zagospodarowaniem przestrzennym, przed obłędną polityką podatkową (gmina ma tyle pieniędzy, ilu mieszkańców gdziekolwiek ściągnie i osiedli), przed deweloperami zainteresowanymi tylko zyskiem. Przed wieloma takimi sprawami.

Problem w tym, że my wszyscy, w tym także ci najsłabsi, żyjemy w świecie urządzonym według recept bogatszych i według korzyści prywatnego biznesu. Koszty i skutki tego odczuwamy co dnia. To, że czasami system gryzie w tyłek także tych, którzy byli i chcieli być jeszcze bardziej jego beneficjentami, to chyba najlepszy dowód na to, że ów system nie ma sensu. Ale gdybyśmy chcieli go zmienić, to ci sami, którzy dzisiaj łzawią z powodu braku autobusu na odległe osiedle klasy średniej, będą pierwsi i najgłośniej protestowali przeciwko zmianom na lepsze. Jak zaledwie półtora tygodnia temu zrobili za pomocą histerii, że bogatym wzrośnie, o jakieś z ich punktu widzenia grosze, składka na opiekę zdrowotną. Bo gdy oni mają się dołożyć do „roszczeniowców”, to jest to skandal. Co innego, gdy „roszczeniowcy” mieliby im sfinansować infrastrukturę publiczną na prywatnym osiedlu.

Źródło
Opublikowano: 2021-06-02 15:50:25