Łukasz Najder:


Niezwykle interesujący dokument o tym, jak przebiegają relacje pomiędzy Centrum a Peryferiami, Światem Premium a Dolnym Światem, do którego wysyłamy nasze śmieci, resztki naszego wygodnego, ekstatycznego, nieumiarkowanego życia. Tracimy je bowiem z oczu – i sumienia – ale to wcale nie oznacza, że zostają one w jakiś cudowny sposób zutylizowane Gdzieś Daleko i po prostu znikają. Pecety, laptopy i telefony komórkowe, z których ochoczo korzystaliśmy, póki nie zafundowaliśmy sobie bardziej funkcjonalnego modelu, lądują na gigantycznych wysypiskach elektroodpadów w Ghanie i dostają tam swoją drugą szansę. Z części odzyskuje się w prymitywny sposób – młotek, ognisko – surowce wtórne, niektóre zostają naprawione i służą dalej Ghańczykom, są w końcu i takie, które okazują się być żyłą najprawdziwszego złota, czyli danych. Bo tak jak przez lata Biali eksploatowali Afrykę i ograbiali z najcenniejszych surowców, a właściwie to ze wszystkiego – od ludzi przez kły, rogi i skóry megafauny po metale ziem rzadkich – tak dzisiaj potomkowie wyzyskiwanych i niewolonych przejmują dyski twarde ze starych komputerów i uzyskują w ten sposób wgląd do tajemnic męskiej społeczności Europy Zachodniej i Stanów Zjednoczonych, ich karier, psyche i pragnień. Mają wszystko – zdjęcia, adresy, skrzętnie wypełnione kwestionariusze zawodowe, archiwa komunikatorów internetowych, wyciągi z kont, kierunek zainteresowań emocjonalnych i erotycznych. Wykorzystują te informacje, by szantażować nieroztropnych albo uwodzić naiwnych a spragnionych. Procederem zajmują się wyspecjalizowane, kilkunastoosobowe ekipy, które spędzają całe dnia na wysyłaniu scamerskich maili, zaczepianiu majętnych Europejczyków i Amerykanów w mediach społecznościowych bądź czatowaniu na portalach randkowych, gdzie za sprawą fejkowych profilówek i nicków odgrywają rolę napalonych podrywaczek. „Sakawa” byłaby więc również i filmem o ekstremalnej samotności – i nienasyceniu – białych mężczyzn, którzy walą sobie konia do szczebiotu znudzonego, rozbawionego Ghańczyka, gdy ten udaje czarnoskórą oblubienicę, powtarzając, „ajlowju, bejbi, aj misju soł mać”, wysyłają pieniądze na wizy i paszporty widmowym narzeczonym, płacą nawet za, tym razem zupełnie realne, odgłosy ich pierdzenia. Zarazem „Sakawa” to pokaz taktyk oporu i sprytu ze strony słabych – przerabiania odpadu w broń: oszuści wykorzystują telefony z syntezatorami mowy, by ich głos brzmiał jak głos kobiety, w trakcie rozmów na skype podklejają z udziałem piękności z dużym biustem, preparują w fotoszopie imprezowo-wakacyjne cv „nastolatek” szukających w necie mocnych wrażeń, ślady cyfrowe zamieniają w dogłębna, praktyczną wiedzę na temat swojej przyszłej ofiary – znają jej położenie i słabości. Co ich do tego popycha? Z jednej strony coś na kształt rewanżu wobec zachłannych i możnych – „nie żałuj białych”, mówi kolega do kolegi, wspominając jak był służącym u Europejki, która płaciła mu 12 euro za miesiąc, podczas gdy na same ryby wydawała tygodniowo wielokrotność tej kwoty – z drugiej bieda, rachunki i ochota na (najczęściej kompletnie nierealne) odwrócenie losu: wyjazd zarobkowy do Włoch, otwarcie salonu fryzjerskiego czy sklepu. Tutaj nie mają czego szukać. Ghana w „Sakawie” to kraj zapóźniony i przygnębiający, w którym na dodatek znakomicie prosperują wszelkiej maści prorocy, samozwańczy kapłani, cwani, łasi na kasę uzdrowiciele.

Zalecam. Warto.

Sakawa

Źródło
Opublikowano: 2021-07-25 17:08:36