Jan Śpiewak:


Jestem świeżo lekturze „Doświadczalnika” czyli poradnika dla pracownic seksualnych „jak pracować seksualnie w sposób bezpieczny, świadomy i satysfakcjonujący” wydanego przez organizację Sex Work Polska i FemFund (Fundusz Feministyczny). Jestem tą lekturą wstrząśnięta. Świadomość tego, że sfinansowała ją organizacja feministyczna (z kolei finansowana m.in. przez postać znaną z memów wyśmiewających prawicę – miliardera George’a Sorosa), która została we wstępie przedstawiona jako robiąca „wspaniałe rzeczy dla kobiet”, tylko pogłębia mój stan. Tę publikację mogę określić jednym zdaniem: jest to poradnik co robić, żeby nie zostać zgwałconą analnie, w którym np. zaleca się bycie dla swojego oprawcy uśmiechniętą i miłą, a wszystko to przeplatają stwierdzenia w stylu „czas pomiędzy masażami możesz wykorzystać dla siebie – na czytanie książek, naukę, rozwiązywanie krzyżówek czy oglądanie seriali :)”. Ale od początku.

Dlaczego postanowiłam przeczytać „Doświadczalnik”? Od kilku miesięcy w środowiskach lewicowych toczy się wojna na temat legalizacji „pracy seksualnej”. Według progresywnych lewicowców „prostytucja” jest terminem stygmatyzującym, a osoby krytycznie wypowiadające się o tej branży są określane jako SWERFy (ang. Sex Worker Exclusionary Radical Feminist – radykalni feminiści wykluczający pracowników seksualnych). Kto, kogo i w jaki sposób wyklucza jest tutaj kwestią dyskusyjną, ale jako że dyskutować się nie da, ponieważ oponenci zwolenników dekryminalizacji sutenerów i alfonsów są automatycznie piętnowani za pomocą tego dehumanizującego określenia, polaryzacja w środowiskach lewicowych tylko się pogłębia. Zwolennicy sexworkingu nawołują do edukowania się; najczęściej proponują słuchanie podcastu „Dwie dupy o dupie” oraz przeczytanie wspomnianego „Doświadczalnika”. W związku z tym postanowiłam go zamówić.

„Doświadczalnik” zamówiłam poprzez pierwszą lepszą stronę, która wyświetliła mi się w wyszukiwarce. Nie zwróciłam uwagi, że dokonałam zakupu w księgarni anarchistycznej (Oficyna Bractwo Trójka), toteż nie spodziewałam się, że do poradnika zostaną dołączone dwa numery ogólnopolskiego pisma anarchistycznego „Atak”, biuletyn związkowy „Inicjatywa pracownicza” kilkanaście ulotek (m.in reklama kawy od zapatystów, serwisu społecznego „tworzonego przez ludzi i dla ludzi”, broszura inicjatywy Zielona Fala nt. szkodliwości energii jądrowej). W tym stosie papieru nie zabrakło też podziękowania za moje zaufanie, które „jest mega ważne” (patrz: zdjęcia). Środowiska anarchistyczne są mi zupełnie obce; sposób realizacji mojego zamówienia przez ich wydawnictwo, w którym zatarła się granica między klientką a potencjalną sojuszniczką wielkiej sprawy, odebrałam jako sekciarskie. Jednak najbardziej zadziwia mnie fakt, że ludzie opowiadający się za zniesieniem kapitalizmu nie mają problemu ze sprzedawaniem poradnika normalizującego utowarowienie jednej z najbardziej intymnych sfer ludzkiego życia.

Autorki „Doświadczalnika” (czyli Nieformalna Grupa Pracownic Seksualnych) już w pierwszym rozdziale zaprzeczają same sobie. Jak piszą we wstępie: „chcemy za to podkreślać, że świadczone przez nas usługi to praca, która wymaga wielu umiejętności i wiedzy”. Tymczasem kilka stron dalej czytamy: „w większości miejsc przyjmowane są osoby bez wcześniejszego doświadczenia w pracy masażystki/masażysty”, „na początku wystarczy znajomość paru podstawowych ruchów”, „do podjęcia pracy w większości klubów w Polsce nie są wymagane żadne kwalifikacje”, „W większości miejsc nie są wymagane żadne kwalifikacje ani wcześniejsze doświadczenie w pracy. Wbrew stereotypom, nie jest również wymagany wygląd supermodelki”. Skoro praca seksualna wymaga wielu umiejętności i wiedzy, to dlaczego przyjmowane są do niej kobiety bez jakichkolwiek kwalifikacji zawodowych, a ze względu na swój młody wiek bardzo często również bez doświadczenia seksualnego?

Na kartach „Doświadczalnika” wielokrotnie poruszany jest temat wolnego wyboru i „obopólnej zgody na konkretną usługę seksualną”. W rozdziale III poświęconym temu zagadnieniu czytamy: „Zawsze możesz odmówić przyjęcia klienta, odmówić wykonania danej czynności lub przerwać spotkanie i wyprosić klienta”. Niestety w tym przypadku autorki poradnika również zaprzeczają same sobie, bo kilka stron wcześniej piszą tak: „Jeśli masz taki wybór w Twoim miejscu pracy (sic!) – zastanów się, czy chcesz przyjmować pijanych klientów i/lub tych pod wpływem narkotyków. Jeśli decydujesz się na to lub jeśli w Twojej pracy/sytuacji czujesz, że nie masz wyjścia (!), to [tutaj następuje wyliczanka porad – patrz: zdjęcia]”.

Nieścisłości w tekście jest o wiele więcej. „W dobrych miejscach możesz liczyć na wsparcie szefostwa i koleżanek lub kolegów z pracy we wprowadzeniu Cię do tajników pracy. W złych musisz sobie poradzić sama. Odradzamy takie miejsca na początek” – piszą autorki na stronie 37. Świetna porada, biorąc pod uwagę wypowiedź Agi: „Ale rzeczywiście, jeżeli chodzi o wybór miejsca pracy to niestety, nie oszukujmy się, to najczęściej przypadek” (s. 51). No cóż, najwidoczniej w takim przypadku należy zastosować poradę „zaufaj swojej intuicji” (tak, taka „porada” również się tam pojawia).

Według autorek „Doświadczalnika” praca seksualna jest świetną okazją do poznawania swojej seksualności: „to właśnie dopiero w trakcie pracy bardzo często poznajemy swoją seksualność, ustalamy ze sobą, co jest dla nas ok, a co nie” (s. 70). Zastanawiam się, w jaki sposób można poznawać swoją seksualność, kiedy w takim układzie dąży się wyłącznie do zaspokojenia potrzeb klienta. No chyba, że to on ma życzenie sprawienia nam przyjemności, ale nawet w tym przypadku to jego potrzeba wciąż jest tutaj nadrzędna. Jeśli odkrywanie swojej seksualności ma ograniczać się do dbania o potrzeby mężczyzn kupujących seks i do poznawania różnego stopnia dyskomfortu w trakcie nagminnego przekraczania naszych granic, to jest to układ do bólu patriarchalny. W jaki sposób organizacja SWP czy autorki podcastu „Dwie dupy o dupie” chcą pogodzić ten fakt z feminizmem i z prowadzoną w mediach narracją o obalaniu patriarchatu?

„Faceci mają te potrzeby swoje, może bardziej niż kobiety, tak” – mówi Ula (s. 87). Potrzeb i fantazji seksualnych w środowisku progresywnej lewicy krytykować nie można, w przeciwnym razie dopuszczamy się grzechu „kinkshamingu”. Rok temu zostałam publicznie nazwana przez znanego księdza najgorszym typem grzesznika, zatem nie mam nic do stracenia i zaryzykuję. Otóż mam poważne wątpliwości, czy usługa „GFE” (girlfriend experience), czyli kupowanie substytutu bliskości i czułości; usługa „złoty deszcz”, czyli „oddawanie moczu bezpośrednio na klienta (na ciało, na twarz albo wprost do jego ust) lub klienta/tki w Twoją stronę”, a także usługa „fisting” polegająca na wprowadzaniu do pochwy/odbytu zabawek dużych gabarytów, gdzie „błąd w sztuce może spowodować przerwanie tętnicy i krwotok, a nawet śmierć”, posługując się językiem progresywnej lewicy: są ok.

„Doedukuj się” to słowo-klucz pojawiające się w niemal każdej feministycznej dyskusji na Instagramie. Jak łatwo można się domyślić, według autorek „Doświadczalnika” feminizm w branży sexworkingu polega na edukowaniu klientów, że nie mogą zmuszać sexworkerki do czynności, na które nie wyraziła zgody i które nie są w jej zakresie usług. Edukowanie najczęściej odbywa się w trakcie, gdy klient dopuszcza się tych czynności. Autorki poradnika w swoim myśleniu życzeniowym zakładają, że edukowanie klientów zminimalizuje skalę przemocy w branży. A w przełożeniu na nasz język: wspomniane edukowanie polega na uprzejmym informowaniu mężczyzny, że nie może nas molestować i gwałcić analnie. Odbywa się to w tym samym momencie, gdy już nas molestuje/gwałci, bądź usiłuje to zrobić. Jedna z kobiet wypowiadających się w poradniku mówi, że jeśli nie pomaga bycie miłą w stosunku do przemocowca, to zagryza zęby i myśli sobie o pieniądzach (patrz: zdjęcia). Edukowanie w takim wydaniu to bez wątpienia potężne narzędzie walki z patriarchatem.

Podrozdział „Twoje pierwsze doświadczenia w pracy i co byś chciała wtedy wiedzieć?” (s. 46) jest jednym najbardziej wstrząsających w tej książce. „(…) pierwszy mój klient przywitał mnie w drzwiach hotelowych nagim penisem, takim już w erekcji, gotowym. No i chciałabym wiedzieć, że mogę powiedzieć ” – mówi Paulina. „(…) Spotkałam się z tym mężczyzną, poszliśmy razem do hotelu, ja tak siedzę i myślę . I powiedziałam, żebyśmy zamówili wino, on powiedział, że nie pije, ja wypiłam całe wino, byłam totalnie pijana” – dodaje Suzi. „Ja miałam wtedy taki czas, że strasznie mi się nie chciało żyć… (…) miałam właśnie wejść na rynek pracy, rzuciłam studia i pamiętam, że chciałam tak sobie ostatecznie dopierdolić. – a okazało się, że jest kurwa super, że mogę kupić sobie lepsze bułki codziennie rano, i że nie tylko bułki – mogę jeść inne rzeczy, więc to było mega super” – wypowiedź Poli. przeczytaniu pierwszych wspomnień tych dziewczyn ze swojej nowej pracy nie mam już żadnych wątpliwości: praca seksualna to nie jest praca jak każda inna.

Nie trzeba być Sherlockiem Holmesem ani ekspertem w dziedzinie psychologii, żeby trafić w „Doświadczalniku” na wypowiedzi kobiet jasno wskazujące na syndrom wyparcia, które niekiedy określane są przez nie same mianem „samostygmatyzowania”. Paulina próbę gwałtu opisuje tak: „Raz klient, bardzo poza tym miły pan (!), próbował zmusić mnie do seksu analnego, upierając się, że było w ofercie, więc on chce”. Patrycja w rozdziale „Zdrowie psychiczne” (!) próbuje przekonać rozmówców, że ma „ustabilizowane życie”: „Ja części mówię prawdę, a częściowo okłamuję i wtedy jest mi łatwiej pracować. Ale to jest jednak strach, wiecie: co by było, jakby mój partner się dowiedział, że ja pracuję? Ani minuty w tym mieszkaniu bym nie była. On wynajął mi to mieszkanie. Słuchajcie, ja mam już ustabilizowane życie. Ja mam naprawdę ustabilizowane życie (…)”. Z kolei według Maliny „to jest naszą mocą i zależy od naszych chęci, jak my będziemy pracowały z naszymi dotychczasowymi doświadczeniami. Czy będziemy je zmieniać, żeby nie było takiej etykietki, że w branży wszystko jest przemocowe. No ale poza branżą jest tak samo przemocowo”. Nie wiem, jak wygląda sytuacja w Waszej pracy, ale do żadnej z moich prac (a pracuję od 16. roku życia – w różnych branżach) nie szłam z obawą, że zostanę zgwałcona analnie, w związku z tym muszę sprawdzać na miejscu system monitoringu, unikać noszenia niewygodnych szpilek (mogą utrudniać ucieczkę), wybierać miejsca, gdzie są lustra (żeby widzieć, czy nikt nie próbuje zgwałcić mnie od tyłu), mieć telefon do zaufanej osoby i nie przyjmować narkotyków przyniesionych przez klientów (w tzw. pracy jak każdej innej nikomu nawet nie przyszłoby to do głowy). Oczywiście nie bez powodu wymieniam te porady – wszystkie zaczerpnęłam z „Doświadczalnika”.

Zadziwiające, że niejedna wypowiedź sexworkerki w tym poradniku jest uderzająco podobna do kazań i katolickich konferencji dla kobiet, w tym do skandalicznego przemówienia świeżo upieczonego błogosławionego Stefana Wyszyńskiego do dziewcząt polskich (1957), a także do wypowiedzi Jacka Pulikowskiego o „upraszaniu” żony przez męża, kiedy nie ma ona ochoty na zbliżenie. „To jest właśnie też kwestia pierwsze tego, jak dziewczyna podchodzi do siebie. Bo na tyle co sobie pozwoli, na tyle klienci robią” – mówi Aga. Czyli powszechne w patriarchacie przerzucanie odpowiedzialności na kobietę za wyrządzoną jej krzywdę. W „Doświadczalniku” wypowiedzi tego typu jest tak dużo, że nie będę ich wszystkich cytować – zamieściłam je w zdjęciach i w ramach porównania zestawiłam ze wspomnianymi wypowiedziami katolickich rekolekcjonistów i kaznodziejów.

Wstrząsające są również wypowiedzi o tym, że klientowi nigdy nie można odmawiać wprost: „To co ja często słyszałam, co powtarzano jak mantrę w kolejnych miejscach gdzie pracowałam [w agencjach towarzyskich] i teraz słyszę znowu, wszyscy ci to wokół powtarzają – tylko nie mów klientowi . Mów cokolwiek, lawiruj, mów coś pomiędzy, ale nie mów nie. (…) Ludzie mają w głowach, że trzeba grać w kotka i myszkę, że biedny mężczyzna nie poradzi sobie z odrzuceniem i z twardą odmową, że trzeba trochę zadbać o jego kruche ego” – mówi Anita.

We wstępie „Doświadczalnika” zostały zawarte podziękowania dla wszystkich osób pracujących seksualnie, które „podzieliły się swoim doświadczeniem podczas spotkań, wywiadów oraz online”. Jak piszą autorki: „spotkania z Wami były wielką przyjemnością i radością, ulubionym etapem pracy nad projektem i jego największym plusem”. Tymczasem we mnie w trakcie lektury każdego kolejnego rozdziału coraz bardziej uruchamiał się tak bardzo wyśmiewany przez środowiska pro-sexworkingowe „syndrom wybawcy”, który jest niczym innym jak elementarnym ludzkim odruchem współczucia w stronę wykorzystywanych kobiet, które zdecydowały się zamieścić na łamach „Doświadczalnika” swoje wstrząsające historie. Również gwałtów – nazywajmy rzeczy imieniu.

„Chciałabym otwarcie móc przyznać, że zajmuję się sex workingiem, ale wiem, że społeczeństwo jest jeszcze na tyle zamknięte, że tego nie zrozumie” – mówi Sandra. Z jednej strony zgadzam się – społeczeństwo jest na tyle zamknięte, że nadal ma w zwyczaju całą odpowiedzialność za patologie tej „branży” przerzucać na kobiety i piętnować je. Z drugiej bardzo się cieszę, że polskie społeczeństwo, mimo agresywnej propagandy sexworkingu przez fundację wycierającą sobie gębę feminizmem i prawami kobiet, finansowaną m.in przez Sorosa (patrz: zdjęcia), dostrzega tę patologię i w milczącej większości sprzeciwia się legalizacji sutenerstwa. W tym miejscu pozwolę sobie również przypomnieć, że nie każdy wybór każdej kobiety to wybór feministyczny.

Mainstreamowa lewica, która czyni sobie tarczę z walki o prawa kobiet (tak jakby głos w dyskusji o prawach kobiet nie przysługiwał kobietom o poglądach konserwatywnych), banalizuje ich problemy i spłyca je do dyskursu na temat aborcji, zniesmacza mnie od lat. Brzydzę się „feministycznymi” fundacjami i NGOsami zbijającymi kapitał na jebaniu kapitalizmu i kapitalizowaniu walki o prawa dyskryminowanych grup społecznych, czemu przyklaskują liberalne media pokroju „Pisma”, „Vogue Polska” czy „K MAG”. A instagramowe hasło lewicy „doedukować” zgłaszam jako propozycję w tegorocznym plebiscycie na młodzieżowe słowo roku.

Nie chcę mieć także nic wspólnego z samozwańczymi feministami, ustawiającymi sobie na profiówkach nakładki związane z prawami kobiet, a w międzyczasie nazywającymi kobiety o nielewicowych poglądach np. „zygociarami” (vide Kuba Gawron – współpracownik Barta Staszewskiego, współtwórca „Atlasu Nienawiści”). Zresztą, „aborcja na pstryknięcie” leży w interesie niejednego lewicowego „feministy”, jako że bardzo często nie potrafią oni wziąć odpowiedzialności nie tylko za kobiety, z którymi są w związkach (nawet nie mówiąc o ewentualnym dziecku), ale również za samych siebie.

Uważam, że „Aszdziennik” powinien posłać Przemysławowi Czarnkowi kosz łakoci wraz z weekendowym pobytem w Hotelu Gołębiewskim za regularne zbijanie kapitału na clickbajtach o cnotach niewieścich, które nawet nie są słowami Czarnka (wypowiedział je Paweł Skrzydlewski). A wszystko to bazując na wywoływaniu strachu u kobiet.

Do prezentu proponuję dorzucić się mediom katolewicowym, których uwadze umknęła konferencja w sprawie raportu Terlikowskiego, w trakcie której pięciu facetów opowiadało o tym, jak inny facet przez 20 lat wykorzystywał seksualnie kobiety, gratulując sobie nawzajem świetnie wykonanej roboty i wznosząc PR-owe peany na cześć zakonu. Katolewicowych mediów nie zainteresował fakt, że we wspomnianej konferencji, przy tak delikatnym i ważnym dla praw kobiet temacie, nie została dopuszczona do głosu żadna kobieta. W żadnym z katolewicowych mediów nie znalazłam artykułu, w którym pojawiłaby się wzmianka na ten temat.

półtora roku mojej internetowej działalności publicystycznej nie mam już żadnych złudzeń i wątpliwości co do tego, że jedyną metodą walki o prawa kobiet są oddolne inicjatywy kobiet i ich samoorganizowanie się ponad podziałami światopoglądowymi. Nie da się robić tego w inny sposób niż po pracy (niezwiązanej z “feministycznymi” NGOsami). Żerowanie na naszych problemach i krzywdach przez partie polityczne, liczne organizacje pozarządowe i sporą część liberalnych mediów jest bezczelne i przekracza moje najśmielsze wyobrażenia.






Źródło
Opublikowano: 2021-09-25 19:24:00