Przeczytałem tekst Wojciecha Engelkinga na temat woke culture. Mam z nim jeden z

Tomasz Markiewka:


Przeczytałem tekst Wojciecha Engelkinga na temat woke culture. Mam z nim jeden zasadniczy problem. Słowo „woke” („woke’owcy”, „woke’owe”) pada w nim ponad 70 razy, ale nie pojawia się ani jeden konkretny przykład, który tłumaczyłby, co to właściwie znaczy i kim są ludzie wyznający tę podobno iście religijną ideologię.

Najbardziej znaczące są te miejsca, gdy już, już wydaje się, że padnie jakiś przykład, ale jednak nie. Pisze Engelking: „ spójrzmy, chociażby, kto i za co zostaje poddany kulturze anulowania (niebędącej wobec woke synonimiczną, lecz pozostającej z nią w symbiozie, jako narzędzie, którym posługuje się woke – w jakim celu: niżej)”.

Po czym nie podaje żadnego przykładu.

Pisze tylko, że cancellowanie dotyka ludzi za „wyrażenie wątpliwości co do roszczeń osób transpłciowych”. Ale kogo konkretnie? Jakich wątpliwości? Na czym polega to wykluczanie? Czy jeżeli skrytykujemy kogoś za jego poglądy na temat osób transpłciowych, to już tym woke, czy trzeba spełnić jakieś dodatkowe warunki? Czy jak ktoś pisze negatywne rzeczy o osobach transpłciowych, jest za to krytykowany, ale stale ma dostęp do przeróżnych kanałów komunikacyjnych o milionowym zasięgu, to został już scancellowany, już jest ofiarą woke, czy trzeba czegoś więcej?

W innym miejscu tekstu Engelking niby definiuje cechy woke, ale w bardzo ogólnikowy sposób – wybiera często spotykane postawy, ale do każdej dodaje przymiotnik mający podbić ich natężenie. Tak więc woke’owcy przejawiają „olbrzymią” niechęć do elit, „radykalną” empatię do grup dyskryminowanych i „obsesyjne” przywiązanie do różnic genderowych, seksualnych, itd.

Powiem wam szczerze, że to mi niewiele tłumaczy. Czy jak Ocasio-Cortez, która miga na chwilę w tekście Engelkinga, proponuje od lat wprowadzenie wyższych podatków dla amerykańskich miliarderów i multimilionerów to już jest „obsesyjna” niechęć do elity, czy po prostu niechęć bez przymiotnika? A może po prostu zalecana przez wielu ekonomistów?

Nie mówię już o oddawaniu choćby na chwilę głosu komuś, kto zaliczałby się do tych woke’owców. Tego w ogóle w tekście Engelkinga nie znajdziecie. Tak samo jak refleksji nad tym, kto spopularyzował to słowo, i dlaczego posługują się nim głównie przeciwnicy tzw. woke culture.

Zamiast tego mamy upupiające stwierdzenia poparte nie wiadomo czym w rodzaju: „Największym pragnieniem tych, którzy są woke, jest pozostać dzieckiem: takim, które w zaciszu swego wnętrza nie musi mierzyć się z problemami praktycznymi, toteż może oddać się czystemu projektowaniu rzeczywistości”.

Engelking pisze o logosie, Marcinie Lutrze, Summa angelica i filozofii Kołakowkiego, ale w swoim naprawdę długim tekście nie znalazł miejsca ani na skonkretyzowanie, o czym właściwie mowa, ani na skonfrontowanie się z choćby jednym argumentem tych strasznych woke’owców, ani na odniesienie się do szerokiej dyskusji, która toczy się w zachodnich mediach na temat samego słowa i zjawiska, do którego miałoby ono odsyłać.

Mam nieodparte wrażenie, że woke’owcy to po prostu wszyscy ci ludzie o szeroko rozumianych lewicowych poglądach, z którymi Engelking pokłócił się w ciągu ostatnich kilku lat na Twitterze.

Źródło
Opublikowano: -02-15 19:43:22