Właśnie ukazał się kolejny numer „Nowego Obywatela”. Piszę w nim o tym, jak z po

Tomasz Markiewka:


Właśnie ukazał się kolejny numer „Nowego Obywatela”. Piszę w nim o tym, jak z polskiej debaty publicznej wymazuje się perspektywę osób, które zarabiają poniżej pięciu, sześciu tysięcy złotych miesięcznie. Fragment na zachętę:

Jak komentował ekonomista Michał Brzeziński w wywiadzie dla onet.pl: „Większość w Polsce jest milcząca. W dyskursie publicznym dominują reprezentanci bogatych i przedsiębiorców. Spójrzmy nawet na Polski Ład. W pierwszej wersji 9-procentową składkę zdrowotną mieli płacić wszyscy przedsiębiorcy. Ostatecznie dla dużej części z nich skończyło się na 4,9 proc. Ich interesy okazały się zbyt silne, także w Zjednoczonej Prawicy”.

(…)

W przypadku krajów zachodnich najczęściej przyjmuje się, że do klasy średniej należy ta część obywateli, która jest ani na dole, ani na górze drabiny zarobkowej, lecz lokuje się, no właśnie, gdzieś pośrodku i stanowi większość społeczeństwa. Na przykład Pew Research Center w swoim raporcie z 2018 r. uznało, że do amerykańskiej klasy średniej zaliczają się gospodarstwa domowe o dochodzie nie mniejszym niż dwie trzecie mediany i nie większym niż jej dwukrotność (mediana wynosiła wtedy w Stanach około 61 tysięcy dolarów) – co daje w sumie 52% mieszkańców USA.

Wydawałoby się zatem, że w Polsce jest podobnie – że mówimy o ludziach zarabiających od mniej więcej czterech do jedenastu tysięcy złotych brutto. Sformułowania takie jak „średniacy”, po które sięgnęła w przywołanym tekście Wielowieyska, utwierdzają w tym przekonaniu. jest to jednak takie jasne, bo cechą znamienną tego gatunku polskiej publicystyki, który broni klasy średniej przed podatkami, związkami zawodowymi i państwem, jest brak precyzowania, kto się do owej klasy zalicza. Dopiero, gdy jakiś temat – jak propozycja reformy podatkowej – wymusza konkretniejsze deklaracje, okazuje się, że owa „zarzynana klasa średnia” oznacza osoby zarabiające kilkanaście tysięcy złotych lub więcej. A punktem odniesienia są nie inni rodacy, lecz zarobki na Zachodzie. Ale nawet wtedy mało który obrońca klasy średniej decyduje się napisać wprost, że ma na myśli kilka, góra kilkanaście procent społeczeństwa. Wszystko to pozostaje w domyśle, szczegóły trzeba wydedukować z kontekstu, na przykład z potencjalnych obciążeń podatkowych podawanych w tych tekstach.

I trudno się temu dziwić. Dopóki kategoria klasy średniej pozostaje niedookreślona, istnieje szansa, że większość czytelników i czytelniczek utożsami się z nią, chętnie przytakując publicystom, którzy bronią ich przed złupieniem. Gdyby rzeczy zostały nazwane po imieniu, mogłoby się okazać, że większość osób nagle przestaje postrzegać tego rodzaju publicystykę jako obronę własnych interesów.

Źródło
Opublikowano: 2022-05-31 10:14:46