Piotr Głuchowski broni w „Gazecie Wyborczej” prawa do wyrażania wątpliwości w sprawie katastrofy klimatycznej (dzięki Staszek Krawczyk za zwrócenie uwagi). Niestety powtarza przy tym klasyczne sztuczki negacjonistów klimatycznych.
Pisze na przykład, że naukowcy mają tendencję do straszenia katastrofami, które nie nadchodzą. Jako przykład podaje dziurę ozonową. „Dziura ozonowa jakoś też cichaczem opuściła nagłówki gazet – choć przy okazji wyeliminowaliśmy i freon, który miał ją wywoływać”.
Głuchowski pomija to, że dziura ozonowa zniknęła z nagłówków gazet WŁAŚNIE DLATEGO, że wyeliminowaliśmy freon. Innymi słowy, właśnie dlatego, że posłuchaliśmy ostrzeżeń naukowców. Logika Głuchowskiego przypomina logikę osoby, która mówi: Haha, ostrzegaliście, że jak nie wezmę parasola, to zmoknę, a ja wziąłem parasol i nie zmokłem!
Dalej pisze dziennikarz „Wyborczej” tak:
„Dlatego jeżeli ktoś twierdzi, że wie, co się stanie z klimatem za sto lat, to po prostu może się mylić. Liczba zmiennych i tzw. czarnych łabędzi, które się przez ten czas pojawią (i nałożą na siebie), jest tak wielka, że nie mamy pojęcia, czy po upływie wieku będziemy na innych planetach, czy znowu w jaskiniach”.
Po pierwsze, nie wiem, dlaczego mamy brać pod uwagę perspektywę stu lat. Klimat już teraz ocieplił się o ponad jeden stopień Celsjusza względem czasów przed rewolucją przemysłową. Już teraz mamy wzrost liczby upałów, już teraz podnosi się poziom mórz, już teraz topnieją lodowce. I – co najważniejsze – już teraz ludzie doświadczają negatywnych skutków globalnego ocieplenia na własnej skórze. Może jeszcze nie na Czarskiej, ale świat się tam nie kończy. Niech Czuchnowski powie mieszkańcom Afryki, Azji albo Ameryki Południowej, że z tą katastrofą to w sumie jeszcze nie do końca wiadomo.
Po drugie, my oczywiście nie wiemy, co będzie dokładnie za sto lat, wiemy natomiast, że działania trzeba podejmować już teraz, bo w przeciwnym wypadku będzie za późno. Nie możemy sobie poczekać 50 lat, żeby zobaczyć, co z tego wyjdzie, bo jeśli przekroczymy tzw. tipping points, straconego czasu nie da się już nadrobić. To tak jakby czołowi architekci na świecie powiedzieli Głuchowskiemu, że w ciągu dziesięciu lat zawali się jego dom, a on stwierdził: poczekamy, zobaczymy, może po drodze pojawi się jakiś czarny łabędź.
Na koniec Głuchowski porównuje „wyznawców klimatyzmu” do religijnych fundamentalistów, którzy tępili niewiernych. Nie on pierwszy sięga po takie metafory – jego kolega z redakcji, Witold Gadomski, porównywał młodzieżowe strajki klimatyczne do dziecięcych krucjat. Nie wiem, skąd się bierze to upodobanie do metaforyki religijnej i ustawiania się w roli prześladowanych za niewiarę. Wiem natomiast, że ani jednemu, ani drugiemu krzywda się nie dzieje. W przeciwieństwie do ludzi, którzy już teraz płacą cenę za „sceptycyzm klimatyczny”, bo żyją na terenach najbardziej dotkniętych skutkami globalnego ocieplenia.
Źródło
Opublikowano: 2022-06-04 10:50:15