Lewica społeczna – już!
Lewica w przekonaniu większości polskiego społeczeństwa jest albo reliktem PRL albo obozem politycznym łączącym w sobie rewolucję obyczajową z ateizmem. Nawet wśród wyborców dawnego Sojuszu Lewicy Demokratycznej przeważają ludzie w pełni akceptujący nowy kapitalistyczny porządek oparty na dominacji finansowych elit i wyzysku klasy pracującej, czy jak kto woli ludowej. Jeszcze niedawno publikowano badania, z których wynikało, że dla elektoratu SLD, partią drugiego wyboru jest Platforma Obywatelska.
Próba stworzenia ideowej socjaldemokracji akceptującej wprawdzie kapitalizm, ale żądającej by miał on ludzką twarz na modłę skandynawską zakończyła się porażką i praktycznie wchłonięciem Partii Razem, potem Lewica Razem do obozu lewicy skoncentrowanej na kwestiach obyczajowych i światopoglądowych, niezdolnej do przeciwstawienia socjalnym podarunkom obozu zjednoczonej prawicy jakiejś spójnej wizji państwa socjalnego, realizującego konstytucyjną zasadę sprawiedliwości społecznej. Zasiadająca dziś w Sejmie Nowa Lewica jest już nie tylko formacją post komunistyczną, ale i post lewicową. Formacja ta nie angażuje się w walki społeczne, koncentrując swe wysiłki na starciu z Kościołem i walce o obyczajową modernizację Polski. I mimo, że duża część podejmowanych przez nią kampanii na rzecz równouprawnienia kobiet, mniejszości seksualnych czy osób bezwyznaniowych jest słuszna, to jednak niewiele się różni od podobnych działań podejmowanych przez główną opozycyjną partię neoliberalną, czyli Platformę Obywatelską.
Powstaje zatem wrażenie, że jedyną siłą, która reaguje na oczekiwania pokrzywdzonej w procesie transformacji ustrojowej klasy ludowej, jest Prawo I Sprawiedliwość. To na tę partię głosuje ta „gorsza Polska”, która w systemie dzikiego kapitalizmu gorzej sobie radzi. Prości, mniej wykształceni i gorzej sytuowani obywatele godzą się nawet na coraz bardziej autorytarny charakter prawicowej władzy w zamian za transfery socjalne i przywracanie poczucia godności masom ludowym, z których wielkomiejska klasa średnia i duża część inteligencji tak chętnie sobie pokpiwa.
W warstwie ideologicznej starcie idzie nie tylko o model rodziny, państwa, ale i gospodarki. Neoliberalny dogmat głosił, że wystarczy ciężko pracować, bardzo się starać, aby odnieść sukces. W myśl tej doktryny ludzie nie radzący sobie na rynku, popadający w długi i innego rodzaju kłopoty są po prostu źli, leniwi, nieprzystosowani. Natomiast ci, których opromienia osobisty sukces materialny, zawodowy, to bohaterowie naszych czasów, ludzie godni podziwu i naśladowania. Wybory wykazały, że zwycięzców jest mniej niż wmawiała opinii publicznej wolnorynkowa propaganda. Coraz więcej ludzi zaczyna rozumieć, że ich porażki to również wynik ustalonych po okrągłym stole niesprawiedliwych zasad gry. Dziedziczenie biedy, brak czytelnych ścieżek awansu społecznego wymusiły masową emigrację zarobkową, gdy tylko otworzyły się dla nas zachodnioeuropejskie rynki pracy. Raptem ludzie, którzy w kraju byli skazani na porażkę i brak perspektyw w Wielkiej Brytanii, Irlandii, Niemczech okazali się ludźmi nie tylko pożądanymi, cenionymi, ale i potrafiącymi sobie radzić.
Dobra zmiana dała ludziom, którzy za rządów liberalnych czuli się wyobcowani i zepchnięci na margines poczucie wspólnoty i dumy z przynależności do niej. Nie trzeba było wiele. Wystarczył skromny, ale odczuwalny transfer socjalny, o wiele bardziej konsekwentne ściąganie podatków i dobre słowo. Oczywiście konsolidacji tego obozu służy również polityka historyczna, idealizowanie i gloryfikacja całej naszej historii, tak zwycięstw jak i klęsk. Czynów nadzwyczajnych jak i haniebnych. A także wywoływanie wrogości czy wręcz szczucie na obcych, innowierców, wszelkie mniejszości, ludzi, którzy nie identyfikują się z paradygmatem białego, Polaka i katolika. Ludziom przez lata upokarzanym dano poczucie dumy ze skromnego faktu, że urodzili się w tym a nie innym kraju. Zasługą i powodem do dumy nie jest tu jakiś czyn, chwalebne, działanie na rzecz wspólnoty. Nie, dumnym można na być z samego faktu urodzenia się w Polsce.
Jako socjalista nie życzę ludziom pracy powrotu neoliberalnego establishmentu do władzy. Jednocześnie, jestem przekonany, że naszą najważniejszą powinnością jest znalezienie sposobu na odsunięcie od władzy obozu obecnie rządzącego, czyli Zjednoczonej Prawicy.
Pod jej rządami nierówności społeczne wciąż rosną. W Polsce 10% najlepiej sytuowanych obywateli konsumuje 40% Produktu Krajowego Brutto. Żeby dobrze zrozumieć antyspołeczny i antypracowniczy charakter rządzącej prawicy wystarczy przyjrzeć się stosunkom panującym w spółkach Skarbu Państwa, gdzie obok wszechobecnego nepotyzmu i kientelizmu szaleje mobbing, powszechne są umowy cywilnoprawne, a niesprawiedliwe, drastyczne zróżnicowanie płac między szeregowymi pracownikami a menedżerami woła o pomstę do nieba. Mimo zapewnień miodoustego premiera Mateusza Morawieckiego o upodmiotowieniu ludzi pracy w firmach państwowych, które powinny świecić przykładem dobrego traktowania pracowników zwalnia się ich za działalność związkową i zastrasza.
Państwo nie zapewnia też praktycznie żadnej pomocy czy opieki pracownikom sektora prywatnego, gdzie nagminnie łamane są prawa pracownicze czy przepisy BHP. Inspekcja pracy to instytucja pozbawiona odpowiednich uprawnień i woli kontrolowania czegokolwiek a sądownictwo i ustawodawstwo pracy z roku na rok stają się coraz bardziej antypracownicze. Jednym z objawów tej patologii jest systematyczne likwidowanie sądów pracy co powoduje wydłużanie terminów rozpraw i sprawia, że prawna ochrona pracowników staje się coraz bardziej iluzoryczna.
Niskie płace w połączeniu z rosnącymi kosztami utrzymania sprawiają, że ludziom wcale nie żyje się coraz lepiej. Przeciwnie, w dwóch najważniejszych dla społeczeństwa dziedzinach: mieszkalnictwie i służbie zdrowia jest wyraźny regres. Relacje między zarobkami a kosztami wynajęcia, kupna czy utrzymania mieszkania są coraz bardziej księżycowe. Brak obiecywanego budownictwa czynszowego na każdą kieszeń sprawia, że polskie mieszkania należą do najbardziej przeludnionych (zatłoczonych) w Europie. Za wynajęcie mieszkania na wolnym rynku trzeba zapłacić równowartość miesięcznego wynagrodzenia. A żeby dostać kredyt hipoteczny trzeba mieć stałą umowę o pracę i pensję na poziomie powyżej średniej krajowej, którą mało kto osiąga.
Podwyższanie co roku płacy minimalnej niewiele daje, bo w dużych miastach nie da się za tę kwotę utrzymać rodziny i mieszkania. A w mniejszych ośrodkach wciąż królują umowy śmieciowe, które sprawiają, że duża część pracowników zarabia poniżej minimalnego wynagrodzenia. Statystyki o płacach kłamią, bo nie bierze się w nich pod uwagę płac w sektorze małych przedsiębiorstw zatrudniających do 9 pracowników. Takich firm są dwa miliony. Pracuje w nich ok. 6 milionów ludzi na ogółem 16 milionów pracujących Polaków. Jak traktować więc średnią płacę, skoro nie bierze się pod uwagę przy jej wyliczeniu zarobków 6 milionów pracowników szczególnie źle opłacanych? Doszło nawet do tego, że Główny Urząd Statystyczny zaniechał ogłoszenia płacowej dominanty, czyli płacy najczęściej występującej, bo była żenująco zbliżona do płacy minimalnej.
Służba zdrowia jest już tylko formalnie bezpłatna, bo kiedy leczenie wymaga większych nakładów a choroba jest poważna ludzie muszą płacić i to słono. Kto nie płaci może umrzeć w kolejce do lekarza specjalisty jeszcze zanim zostanie postawiona diagnoza. Wynika to nie tylko z korupcji i złej organizacji, ale przede wszystkim z faktu, że składka zdrowotna w Polsce jest najniższa (procentowo) w Unii Europejskiej. To i złe warunki mieszkaniowe wyjaśnia, dlaczego w stolicy mieszkaniec Pragi ma szanse pożyć kilkanaście lat krócej niż mieszkańcy lewobrzeżnej Warszawy.
Jednak kluczem do zmniejszenia rozwarstwienia i sprawiedliwszego podziału wciąż rosnącego dochodu narodowego jest system podatkowy. Prezes Kaczyński planowaną, ale nigdy niezrealizowaną przebudowę systemu podatkowego nazwał kiedyś obrazowo „sięganiem do głębokich kieszeni”. Niestety nigdy się na to nie odważył. Mimo, że premier Morawiecki zapowiedział zwiększenie progresji podatkowej, czyli tzw. rozbudowaną skalę podatkową. Wystarczyło jednak, że warknęli bogacze, związki pracodawców, a dobra zmiana z podkulonym ogonem wycofała się z tych pomysłów.
Ludzie, którzy dziś w Polsce głosują na PiS mogą tylko skorzystać na lewicowym projekcie ustrojowym. Sprawiedliwe podatki, tanie mieszkania czynszowe, łatwy dostęp do leczenia to coś więcej niż słusznie wypłacane zasiłki na dzieci. Wymagają one jednak naruszenia interesów tych 10% najbogatszych Polaków. Tego żadna prawica nie zrobi. To może zrobić tylko prawdziwa lewica społeczna. Czas więc najwyższy, aby taka formacja pojawiła się w Polsce. I pojawi się.
Piotr Ikonowicz
Źródło
Opublikowano: 2020-09-06 11:14:28