Płeć, socjobiologia i gender studies

Tomasz Markiewka:

W debacie na temat gender warto pamiętać o tym, że nie tylko hierarchowie polskiego kościoła, ale także ludzie mieniący się ateistami/agnostykami, racjonalistami i obrońcami rozumu powielają szkodliwe stereotypy na temat „ideologii” feministycznej. Dla przykładu tekst naczelnego racjonalista.pl.

Płeć, socjobiologia i gender studies

Spis treści: I. Socjobiologia Definicja Ojciec socjobiologii Emocje i kontrowersje Socjobiologiczna reinterpretacja ewolucji Ingerencja genów II. Gender Studies Definicja Emocje i kontrowersje Feministyczno-postmodernistyczna..

Źródło
Opublikowano: 2014-01-28 15:19:07

Rewolucjonista powinien sięgać do korzeni

Piotr Ikonowicz:

Rewolucjonista powinien sięgać do korzeni

Z Piotrem Ikonowiczem – radykalnym lewicowym politykiem, prawnikiem , współzałożycielem PPS, byłym posłem a obecnie działaczem społecznym oraz liderem Nowej Lewicy

rozmawiali Paweł Pożoga, Bartosz Oszczepalski oraz Wojciech Płeszka. Wywiad został przeprowadzony na kongresie Młodych Socjalistów w Warszawie.

Studiuje.eu: Działasz w Kancelarii Sprawiedliwości Społecznej. Przybliż czytelnikom naszego serwisu czym zajmuje się KSS.

Ikonowicz: Jestem jedną z nielicznych osób w kancelarii, która ma ukończone studia prawnicze, dzięki czemu mam możliwość reprezentowania klientów w sądzie. Bronimy głównie lokatorów, ale też zadłużonych, pokrzywdzonych przez wierzycieli, banki, komorników. Bronimy także ludzi w sądach pracy. Kancelaria Sprawiedliwości powstała dlatego, że te nieliczne prawa obywatelskie i pracownicze, jakie ludzie w Polsce posiadają, nie są na ogół przestrzegane. Dostęp do zawodu adwokata czy radcy prawnego jest bardzo utrudniony. Naszych klientów nie stać na to, żeby chodzić do kancelarii adwokackich po pomoc.

Nie ukrywam, że problemy lokatorów wysuwają się tu na czoło. Zbyt duże koszty utrzymania mieszkań powodują, że wydatki na cele mieszkaniowe dochodzą do 50, a nawet więcej, procent budżetu domowego. To oznacza oczywiście, że ludzie stają przed dramatycznym wyborem – czy płacić czynsz, karmić dzieci, kupować lekarstwa, ubrania, czy zaspokajać inne potrzeby z tego samego budżetu. 46 % ankietowanych Polaków w diagnozie społecznej prof. Janusza Czapińskiego twierdzi, że ma kłopot z płaceniem czynszu. Co ciekawe, w tej diagnozie prof. Czapiński używa słowa „zaledwie” 46%, co pokazuje stosunek elit do tych problemów.

S: Na czym dokładnie polega praca członków Kancelarii?

I: Większość z naszych działaczy, którzy udzielają porad prawnych, stają w sądach, blokują eksmisję, prowadzą negocjacje, to samoucy. Bardzo często są to lokatorzy, pracownicy czy ludzie pokrzywdzeni przez establishment, którzy musieli się nauczyć prawa dla własnych potrzeb i tą wiedzą dzielą się teraz z innymi. Osoba przychodząca do kancelarii dostaje pełną obsługę prawną, pomoc psychologiczną, medyczną. Mamy też pracowników socjalnych. Działają oni w KSS potajemnie, ponieważ gdyby się ujawniło, że pomagają biednym, natychmiast zwolniono by ich z pracy. Nie przyjmujemy żadnej opłaty czy dowodów wdzięczności za usługi, co budzi lekki szok wśród tych, którzy są przyzwyczajeni, że wszystko jest transakcją. Osoby, które otrzymują pomoc, same później ją świadczą, np. poprzez udzielanie porad. Moment, w którym człowiek z klienta, staje się osobą pomagającą, jest kluczowy w naszej pracy. Ludzie z ofiar stają się tymi, którzy są aktywni w walce z systemem.

Jeżeli któremuś z naszych klientów czegoś ważnego brakuje, staramy się ten problem rozwiązać. Niedawno nasza działaczka odkryła, że u jednej z pań brakuje pralki. W ciągu dwóch tygodni zorganizowano zbiórkę pieniędzy na zakup pralki. To są takie proste ruchy samopomocy, które ciągle się rozwijają. Nie mamy jeszcze z prawdziwego zdarzenia kasy pożyczkowo-zapomogowej, ale jest taki pomysł, żeby ją stworzyć. I ona z pewnością nie zbankrutuje. Akurat ludzie niezamożni są niezwykle rzetelni w spłacaniu swoich zobowiązań. Jedna z naszych klientek, będąc w trudnej sytuacji, potrzebowała pilnie wynająć mieszkanie. Zapłaciliśmy za nią kwotę pierwszego czynszu – 1400 zł. Dla niej była to gigantyczna kwota. Po 10 dniach, kiedy jej córka wzięła pensję, oddała wszystko co do grosza. To ludzie, którzy obracają dużymi kwotami, potrafią być niedbali.

S: Jak duży jest zakres pomocy KSS? Jak często zdarzają się sytuacje, w których trzeba zareagować i udzielić wsparcia potrzebującym?

I: W tej chwili nasza kancelaria tylko w Warszawie prowadzi kilkaset spraw. Niektóre już są zamknięte, ale można powiedzieć, że mamy akta kilkuset osób. Większość spraw jest bardzo poważna. To nie są tylko mieszkaniówki.

Zajmujemy się sprawą 78-letniej kobiety, która zawiązała spółkę ze swoją wspólniczką, a ona ją oszukała. Doszło do dużego zadłużenia. Oszukana kobieta spłaca teraz różnych wierzycieli. W ciągu dwóch lat ściągnięto z niej 50 tysięcy. Ona żyje w nędzy, ciężko pracuje tylko po to, żeby spłacać dług. Zostało do spłacenia jeszcze 100 tysięcy. Komornik już zaczął wycenę jej mieszkania o powierzchni 21 metrów. Walka w sądzie toczy się o to, żeby go nie zlicytowano i aby kobieta nie wylądowała w przytułku. W samej Warszawie stajemy kilkakrotnie w sądzie w różnych sprawach, a przyjmujemy dziennie około 6 do 10 osób, nie tylko nowych. A w całym kraju, jest to bardzo podobna skala. Problemem jest wykształcenie kadr, które zdążą przerobić te sprawy. Bo mimo, że jesteśmy bezpłatni, jesteśmy skuteczni – około 80% spraw wygrywamy.

S: Większość spraw dotyczy kwestii eksmisji. Jak wyglądają procesy eksmisyjne i jakie są metody zapobiegania temu, aby ludzie nie trafiali na ulicę?

I: Zwykle jest tak, że ludzkie prawa są łamane, a jest jeszcze cała taka strefa, gdzie prawo jest niejednoznaczne albo wewnętrznie sprzeczne. I tutaj udaje się nam zmusić sąd do trochę innej legislacji, np. kwestiach lokalu tymczasowego. Lokal tymczasowy to taki, który nadaje się do zamieszkania, ale nie nadaje się do stałego pobytu ludzi. To określenie „stały pobyt ludzi” jest wzięte z prawa budowlanego i oznacza, że w ramach prawa budowlanego, w takim pomieszczeniu, które nie nadaje się na stały pobyt ludzi, człowiek nie powinien pracować bez przerwy dłużej niż 6 godzin… ale może mieszkać. Istotą tego oszustwa z lokalem tymczasowym, jest zwykle to, że jest on przyznawany na miesiąc lub dwa. Są to miejsca np. w hotelach robotniczych, z których ludzie są później wyrzucani. W tej chwili zorganizowaliśmy akcję „nie opuszczamy”. W środę bronię rodziny w Otwocku z małymi dziećmi. Przydzielono im lokal tymczasowy do końca lutego. Nadal mieszkają, a my ich bronimy w sądzie. Będziemy udowadniali, że lokal tymczasowy może mieć trochę gorsze warunki, ale nie może to być lokal, który jest tylko przedsionkiem do wyjścia na bruk.

Jedna warszawska spółdzielnia miała eksmitować kobietę bez obu nóg. I skończyło się na tym, że nie tylko jej nie wyrzucili, ale doprowadziłem do tego, że ludzie na sali sądowej wstali i klaskali tej kobiecie. Później spółdzielnia sama jej dług u siebie wykupiła ze wstydu. Ale to są wyjątkowe sytuacje.

Metod działania jest bardzo wiele – medialna, na posła, na ministra, na rzecznika praw niepełnosprawnych, na rzecznika praw dziecka – czyli interwencje instytucjonalne, blokady, dyskusje, rozmowy z radnymi. Częstą metodą działania jest zawołanie kamer. Jak już burmistrz obiecuje przed kamerą, że da mieszkanie, to potem rzeczywiście daje.

Istotą funkcjonowania Kancelarii Sprawiedliwości Społecznej jest to, że nie ma przegranych spraw. I że człowiek, nawet gdyby się tak zdarzyło, że zostaje eksmitowany, nie przestaje być naszym klientem. Dalej naszym problemem jest – gdzie on przenocuje. Nie idziemy do domu, bo przegraliśmy. Jesteśmy dalej razem.

S: Jakie postulaty: światopoglądowe czy raczej ekonomiczne, powinny być priorytetem dla lewicy?

I: Ja myślę, że postulaty można wysuwać, ale tak naprawdę, ja proponuję, abyśmy planowali, a nie postulowali. Bo jeśli postulujemy, to pod czyim adresem? Kto się ma ulitować? Korporacje się rozpłaczą? My musimy nakreślić przed społeczeństwem pewną wizję porządku społecznego i gospodarczego, sprawiedliwego, który uczynimy realistycznym. Nie wolno nam bujać w obłokach.

Niektóre osoby mówią o wprowadzeniu 6 godzin pracy, ale mnie się wydaje, że nam nie wolno w taki sposób zaczynać dyskursu. Bo wtedy będziemy tą cholerną elitą, taką awangardą, za którą nikt nigdy nie nadąży. Jeśli ktoś robi po 12 godzin i mu się powie, że może robić 6, to on się postuka w głowę. To jest za duży rozłam pomiędzy rzeczywistością, a założeniami. Ja nie twierdzę, że to 6 godzin nie jest racjonalne. To jest najracjonalniejsze rozwiązanie, ale nie dzisiaj. My musimy rozumieć stan świadomości. Jakby mnie zapytano czy jestem komunistą, odpowiedziałbym, że co najmniej. Ale co to znaczy? To znaczy, że są dwie postawy – akceptacja kapitalizmu i odrzucenie kapitalizmu. Wyimaginowany kapitalizm liberałów nie istnieje. Istnieje kapitalizm, w którym większość klasy średniej jedzie na tym samym wózku co proletariat.

Ludziom trzeba dawać punkty odniesienia, które realnie istnieją i w które można uwierzyć. Dzisiaj odwoływanie się do pewnych istniejących rozwiązań, na przykład w starej Unii, czy to w mieszkalnictwie, czy na rynku pracy, jest dobrą strategią, mimo iż jest to zgniły socjaldemokratyzm. Ale rewolucjonista musi używać tych narzędzi, które są dostępne, dlatego, że póki człowiek ma pustą lodówkę, to on nie pójdzie na mur stać. Ja muszę napełnić lodówkę, żeby on się zaczął rozglądać. Człowiek, którego można głodzić i zmuszać do pracy ponad siły w zbyt długim czasie, nigdy nie będzie upodmiotowiony. Im gorzej tym gorzej, a nie im gorzej tym lepiej. Czyli te reformy, takie jak właśnie socjaldemokratyczna „pieriedyszka” , danie ludziom oddechu, dopiero pozwoli im się zacząć rozglądać. I myśleć na dłuższą metę. Przede wszystkim należy otwierać tę świadomość.

Pytaliście o światopogląd – otóż mamy w Kancelarii Sprawiedliwości Społecznej osoby z ruchu neokatechumenalnego. Są to ludzie, którzy weszli do Kościoła ze świadomych przyczyn moralnych, jako dojrzałe osoby. Wywodzą się z parafii, w których działają zakonnicy z Ameryki Południowej i Afryki, czyli jakby „teologia wyzwolenia”. Gdy zaczyna się walczyć z krzyżami w szkole, co ja osobiście akceptuję, duża grupa ludzi, z którymi współpracuje kancelaria, zamyka uszy na to co mówimy. Bo czują się obrażeni. Natomiast jeśli chcielibyśmy im wytłumaczyć, dlaczego wieszanie krzyża w szkole jest niedobre, to musieliby nam zaufać. A żeby nam zaufali, musimy rozwiązać kilka innych, poważniejszych problemów niż ten, po co ten krzyż wisi. Taka powinna być droga – najpierw zdobyć zaufanie, a potem pouczać.

S: Jakie światowe ruchy wskazałbyś za wzorcowe dla polskiej lewicy. Czy to miałyby być ruchy z Europy, czy może z Ameryki Łacińskiej?

I: Ameryka Łacińska to są inne realia. Ściągnęliśmy kiedyś do Polski związek bezrobotnych z Peru. Kazali się nam zaprowadzić do sklepów i na bazary. I notowali cały czas. Stworzyli dietę, taką cud, jak przetrwać – najwięcej kalorii, witamin i najmniej pieniędzy. Dali to naszym, a oni pozostali przy schabowym. U nas nie ma głodu, a tam był. Przekładanie jednego na drugie sensu nie ma żadnego. Musimy zupełnie inaczej myśleć. Przed nami nie ma problemu alfabetyzacji. Mamy inne problemy.

My musimy starać się zrobić coś, co ja bym nazwał „zakorzenieniem”. To znaczy –musi być tak, że socjalista, który wychodzi z domu, wita się z sąsiadami i jest przez nich witany. To jest kultura współżycia. Ludzie powinni wiedzieć, że jesteśmy pożyteczni, że mamy coś do zaoferowania, poza opowiadaniem o jakichś zamkach na lodzie. Zapomnijcie o tym pomyśle: „jak my dojdziemy do władzy, to już was urządzimy”. Najpierw musimy być częścią takiego zawiązującego się społecznego oporu. Trzeba znaleźć taki kod kulturowy, taki kod ideologiczny i takie znaki, które pozwolą się ludziom z nami utożsamiać. I to nie może być kod obcy kulturowo dla tych ludzi.

Jesteście młodymi inteligentami, którzy są potrzebni. Stajecie po stronie tych, po których stronie nigdy nie stają inteligentni i wykształceni. Trzeba ludziom uświadomić, że istnieje coś w rodzaju nowego faszyzmu: faszyzmu bogatych przeciwko biednym. Prowadziłem kiedyś kampanię samorządową w Janowie Lubelskim nad Wisłą. Opowiadałem o lokatorach, o mieszkaniach. A wstaje facet i nagle mówi: „panie, po panu widać, że pan jest takim miejskim socjalistą, a tu jest teren wiejski, tu te tematy nie chodzą”. O mało nie wszedłem pod stół. Dzisiaj, kiedy występuję i mówię, ludzie w moich słowach odnajdują swój rozum, a nawet swoje uczucia. Tego nie zrobi ktoś wyalienowany. To zrobi tylko ktoś, kto bez przerwy styka się z problemami tych ludzi i się nimi zajmuje.

S: Jak oceniasz stan obecnej polskiej klasy robotniczej? Dlaczego doszło do takiej degradacji znaczenia etosu pracowniczego?

I: W latach 80-tych wszyscy fotografowali się ze stoczniowcami w kaskach. Panował ogólny zachwyt klasą robotniczą, były filmy o robotnikach, Sierpień `80, na topie był „Człowiek z żelaza”. I potem zaorano przemysł. Postanowiono to zrobić w wyniku transformacji. A dokończono całkowicie w ramach unijnego podziału pracy, gdzie mamy być raczej tymi, co sprzątają, niż tymi, co produkują. W związku z tym znaczenie ekonomiczne klasy robotniczej spadło. Ona jest reliktem, w sensie historycznym. Zwróćmy uwagę, że kiedy ruch robotniczy był w natarciu, to robotnik był awangardą rewolucji przemysłowej, która oznaczała postęp. W tej chwili utrzymywanie miejsc pracy w przemyśle ciężkim jest balastem. Jest to rozproszenie, o którym bardzo sensownie mówił Adrian (Zandberg, członek MS – przyp. red.). Jest to także odrzucenie pewnych znaków i pewnej tradycji. Istnieje spór o Pierwszego Maja. Padają pytania czy jest sens w ogóle to kultywować. Taka jest ewolucja obecnego społeczeństwa. Natomiast w istocie poziom oceny rzeczywistości u ludzi stanowiących ten proletariat rozproszony, czyli głównie pracujących w usługach, wcale nie jest taki niski. I teraz możemy powiedzieć tak: w warstwie teoretycznej ci ludzie nie potrafią wyjaśnić dlaczego im się źle żyje, często te wyjaśnienia, które padają, są instynktowne. Natomiast są w stanie niezwykle precyzyjnie ocenić i opisać tę sytuację, która w społeczeństwie panuje. Czyli jeżeli ktoś ma odpowiedzieć na propagandę sukcesu Tuska, to nie inteligencja, tylko ludzie, którzy najbardziej na tym cierpią, najwięcej pracują za najmniejsze pieniądze. My ukuliśmy takie hasło na Pierwszego Maja: „Chcemy więcej zarabiać, a mniej pracować”. I to jest istota naszego ruchu, bo inaczej to się tych stosunków nie unowocześni, zrobi się z nas niewolników. To jest jakaś droga. Natomiast my potem, jako inteligencja, możemy robić syntezę z tego. Jedna wiedza i druga wiedza ze sobą dodane, tworzą pewną mądrość. Stojąc na styku dwóch środowisk – pracowników i inteligencji – można stać się pełnym lewicowcem, rewolucjonistą, który ma pełną świadomość. I z tego styku jedna i druga strona wychodzi dojrzała. Natomiast bezsensowne jest zarzucanie sobie pewnych rzeczy nawzajem, jak ci ludzie zarzucają środowiskom inteligenckiej lewicy, że mówią dyrdymały o sześciogodzinnym dniu pracy, a z kolei inteligencja odpiera, że pracownicy nic nie rozumieją, choć tak naprawdę rozumieją to najlepiej, bo odczuli to na własnej skórze.

S: Czy istnieje realna szansa na sukces radykalnych ruchów lewicowych w wyborach samorządowych, które odbędą się na jesieni?

Dobrze by było w wyborach samorządowych wysunąć dobrych kandydatów na prezydentów miast, służących jako „lokomotywy” , w cieniu których można by forsować osoby z list społecznych, lokatorskich i lewicowych. Jednak ze względu na brak pieniędzy i dużego dostępu do mediów trudno będzie wysunąć listy „czysto partyjne”. Dlatego trzeba poczekać na powstanie dużego ruchu. Gdy to się stanie to nie będzie najmniejszego kłopotu z wprowadzeniem swoich przedstawicieli. Znam wielu działaczy społecznych co do których ich zaplecze czyli tzw. lokalne społeczności nie mają wątpliwości, że chciałyby ich widzieć w samorządzie lub sejmie.

S: Pozostańmy przy temacie wyborów. Rozważałeś startowanie w nadchodzących wyborach prezydenckich?

I: Ja kiedyś zrobiłem taki błąd , że gdy kandydowałem( w 2000 r.-dop. red. ) uczyłem zamiast siać propagandę. Pokazywałem co jest dobre w Solidarności i co było dobre w PRL-u. Mówiłem do obu zwaśnionych stron, że w każdej ma jest jakieś „ziarno prawdy”. Wtedy ta kampania zaskutkowala zniesieniem eksmisji na bruk, dlatego pod tym względem to był „celny strzał”.

Wiadomo że kampania wiąże się z dostępem do mediów . Pod tym względem fajnie było by zebrać 100.000 podpisów i przez jakiś czas w telewizji mówić o rzeczach ważnych dla ruchu pracowniczego. Ja niestety nie mam możliwości kandydowania. Nie tyle dlatego że nie mam tak dużego zaplecza żeby zebrać te podpisy, ale również dlatego że elita polityczna dokonała na mojej osobie zemsty. Jestem skazany w dwóch procesach: za blokadę eksmisji oraz na podstawie fałszywego oskarżenia za pobicie policjanta i właściciela posesji. W jednym wyroku byłem skazany na wyrok więzienia w zawieszeniu a w drugim na prace społeczne . Nie odbywam tych prac bo pomagam ludziom i w związku z tym nie mam na to czasu. Najważniejszą dolegliwością tego drugiego wyroku (pierwszy się już przedawnił) jest to że przez pięć lat będę pozbawiony biernego prawa wyborczego i nie mogę kandydować nawet na radnego. Oczywiście to nie oznacza że nie interesuje się wyborami.

Gdy się startuje w wyborach nie można tego robić na silę lecz w przekonaniu , że jest to tylko formalność. W przeciwnym razie ten wyborca może polegać tylko na tym że jesteśmy strasznie przyzwoici. Ja byłem kiedyś takim posłem który był „kwiatem do kożucha” . Wchodziłem do sejmu z listy ugrupowania, z którym się na pewno nie zgadzałem i mówiłem rzeczy, które były sprzeczne z ich przekonaniami. Można być konfigurantem jeśli ktoś szuka wygodnego życia i „pajacowania”. Rewolucjonista powinien sięgać do korzeni i budować wszystko od dołu . Osiem lat zasiadałem w sejmie reprezentując PPS . Po tym okresie czasu nastąpiło dziesięć lat poza parlamentem, które były dla mnie o wiele ciekawsze, w tym sensie że teraz poruszam się w tkance miasta, spotykam zwykłych ludzi i te kontakty powodują u mnie poczucie spełnienia. Jestem szczęśliwym człowiekiem dzięki temu, że znalazłem swoje miejsce. Cieszę się , że nie jestem facetem do którego ktoś ma pretensje że bierze wysoką pensję a i tak nic nie załatwia., przeciwnie – nie biorę grosza a załatwiam. Taka jest różnica między mną posłem a mną działaczem społecznym a na politykę przyjdzie jeszcze czas.

Studiuje.eu : Dziękujemy za wywiad.


Źródło
Opublikowano: 2014-01-15 11:07:12

Mój wywiad w dzisiejszej "Gazecie Wyborczej

Piotr Ikonowicz:

Mój wywiad w dzisiejszej „Gazecie Wyborczej

Piotr Ikonowicz: „Muszę się trochę kurczyć ”

Zapytałem kiedyś na klubie SLD, dlaczego nie zajmujemy się biednymi. I uzyskałem od Krzysia Janika bardzo treściwą odpowiedź: „Bo oni nie głosują”. Z Piotrem Ikonowiczem rozmawia Grzegorz Sroczyński
Dzieci?

– Czworo. Julka, Karol, Karolina. I jeszcze Paweł – mój przybrany, syn Agaty.

Julka jest w Kraju Basków. Tam, gdzie mieszka, nie można odczytać żadnej nazwy banku, bo ciągle są zamazywane. Nie lubią tam banków. Kiedy w kryzysie zaczęły się samobójstwa z powodu eksmisji, to samorządy baskijskie przeniosły pieniądze publiczne do tych banków, które nie eksmitują. Inny świat.

Co Julka tam robi?

– Skończyła w Madrycie szkołę dla pracowników socjalnych, zajmuje się dziećmi imigrantów. Ostatnio przez dwa miesiące opiekowała się Muną, dziewczynką z Sahary Zachodniej. Kiedy Muna dostanie ciastko, to odłamuje połowę i oddaje innemu dziecku spotkanemu na ulicy. Tak samo dzieli się kieszonkowym. Ma obyczaje ludzi biednych.

Ludzie biedni się dzielą?

– Empatia rodzi się z wyobraźni. Jeżeli nigdy nic podobnego mnie nie spotkało, to ja to odrzucam. Uważam, że biedy nie ma. Albo że jest zawiniona.

Zawiniona?

– To powszechne przekonanie wśród polskiej klasy średniej: biedni są sami sobie winni, bo leniwi i niezaradni. Jeśli za wszelką cenę chcę wierzyć, że to, co mam, słusznie mi się należy i nie zamierzam się z nikim dzielić, to wygodnie uznać, że tamci nie mają, bo się nie postarali. Wtedy mój świat jest poukładany. Znika poczucie winy. Ten mechanizm działa zwłaszcza wśród naszych elit, które się nachapały.

Już zaczynasz…

– Co zaczynam?

Mówić Kaczyńskim.

– Dlaczego mam brzmieć inaczej? Za dużo złodziejstwa widziałem.

Wszyscy kradną. To znam.

– Wy nic nie rozumiecie. Nic. I sprowadzacie wszystko do populizmu, który potem wyśmiewacie. Tymczasem na dole wzbiera ludowa skarga na państwo, które jest niesprawiedliwe. Dla wielu grup społecznych Polska jest złą macochą. Poczytaj sobie własną „Gazetę”: teksty Żytnickiego o poznańskich czyścicielach kamienic. Albo o pracodawcy, który zamiast wypłacić pensję, bije pracownika. To nie są incydenty. Do Kancelarii Sprawiedliwości Społecznej, którą prowadzimy z Agatą, ciągle zgłaszają się ludzie z podobnymi kłopotami.

Biedak za niespłacenie pożyczki idzie siedzieć na podstawie oskarżenia o wyłudzenie kredytu. Natomiast pracodawca, który go zatrudnił na czarno i potem nie wypłacił półrocznej pensji, nie siedzi. „Więzienie to miejsce dla głupich i biednych” – powtarzał facet, z którym ostatnio siedziałem w jednej celi. Usłyszał tę sentencję od policjanta, który go doprowadzał do aresztu.

To wszystko jest klasowe.

Klasowe?

– Sędzia poluje i gra w brydża z miejscowym biznesmenem, który trzęsie miastem. I ten sędzia ma instynkt klasowy. Kiedy widzi przed sobą człowieka, który ma być eksmitowany na bruk za niepłacenie czynszu, to nie czuje z nim żadnej wspólnoty. Nie będzie się w jego sprawę zagłębiał, bo należy do innego środowiska. To jest jeden z głównych mechanizmów polskiej niesprawiedliwości. Kulturowy. „Nie mam takich znajomych”. Klasy społeczne w Polsce przestają się znać i rozumieć.

Napisaliśmy ostatnio projekt nowelizacji kodeksu pracy, żeby pracownik nie był karany za zatrudnienie się na czarno, lecz jedynie pracodawca. Teraz jest tak, że ludzie oszukani przy wypłacie boją się poskarżyć, państwo czyni ich wspólnikami własnych ciemiężców. Nad projektem dyskutowano na posiedzeniu klubu Palikota, wszystko pięknie. Ale potem idziemy na papierosa i jeden z posłów mówi na boku: „Kurcze, Piotrek, ja nie znam żadnego pracownika, wszyscy moi znajomi to pracodawcy. Zabiją mnie, jeśli to poprę”.

Co to za facet kręci się po twoim mieszkaniu?

– Stefan.

Rodzina?

– Nie. Oni z nami tylko mieszkają. Stefan, Natalia i ich jedenastoletnia córka Małgosia.

Dlaczego?

– Stracili dom, wylądowali z dzieckiem w noclegowni we wspólnej sali, więc opieka zagroziła, że zabierze Małgosię do bidula. Wtedy uciekli i zaczęli nocować we trójkę w samochodzie z włączonym silnikiem. Tak trafili do nas.

Nie mogli zarobić i czegoś sobie wynająć?

– Zarabiają. On rozwozi obiady, a ona jest opiekunką. Ale z dochodów nie udałoby się wynająć mieszkania na wolnym rynku i przeżyć, kupić jedzenia. Zatrudnienie dające jako taki zarobek wymaga zameldowania. Jak masz w dowodzie brak meldunku – a oni tak mają – to dostajesz najgorsze prace po 5 złotych za godzinę. Poza tym oboje są pod pięćdziesiątkę, ludzi w tym wieku rzadko zatrudnia się w Polsce za przyzwoite stawki.

Od dawna są w twoim mieszkaniu?

– Już rok. Ale to nie jest moje mieszkanie.

Agaty?

– Też nie. Jadę na jednym wózku z moimi klientami z Kancelarii Sprawiedliwości Społecznej i nie mam mieszkania. Różnica jest taka, że mogę zarobić i co miesiąc opłacić wynajem.

Trzy pokoje w bloku na Gocławiu. Ile?

– Dwa tysiące.

Jak zarabiasz?

– Mam stałe felietony w „Uważam Rze”, „Faktach i Mitach” i londyńskim „Gońcu Polskim”. Publikuję też w „Rzepie”. No i jestem tłumaczem.

Ile znasz języków?

– Siedem. Bułgarski, serbski, rosyjski, hiszpański, włoski, portugalski, angielski.

Mógłbyś nieźle zarabiać.

– I czasem się udaje. Mam wyliczone, że aby na wszystko starczyło – wynajem mieszkania, opłaty, rachunki, żarcie, książki, benzynę – muszę zarobić siedem tysięcy miesięcznie. Na cztery osoby. A właściwie na pięć – pomagam też trochę Julce w Hiszpanii.

Często nie udaje się tyle zarobić i wtedy zalegam.

Teraz zalegasz?

– Za ciepłą wodę. Tu mieszka w sumie osiem osób, więc uzbierało się 20 tysięcy. Dwa razy wyłączali nam prąd, bo żeśmy nie mieli kasy. Trzeba było to jakoś dzieciom wytłumaczyć, więc teściowa wpadła na pomysł, że to taka zabawa jak w dawnych czasach, kiedy świeczki były. Oczywiście szybko uruchomiłem prąd, bo mam jednak to całe zaplecze, mogę od znajomych pożyczyć, skołować. I to jest ta różnica. Ludzie naprawdę biedni są zwykle samotni, oni nie mają od kogo pożyczyć.

Pożyczasz od swojej siostry Magdy Gessler?

– Nie. I nawet nie dlatego, że się unoszę honorem. Po prostu ludzie bogaci mają nieustannie potrzeby finansowe i wydają więcej, niż zarabiają.

1 maja 1982 roku działacz podziemnej „Solidarności” Piotr Ikonowicz organizuje niezależne obchody Święta Pracy. Wbrew „Solidarności”, która ogłosiła bojkot pierwszomajowych pochodów.

– Zwołaliśmy komitet porozumiewawczy lewicy rewolucyjnej – trockiści, anarchiści, socjaliści – rozwiesiliśmy odezwy, żeby iść na pochód niezależny. Byłem w ekipie podziemnego Radia Solidarność i w miejsce, gdzie nagrano wezwanie do bojkotu, wkleiliśmy „Czerwony sztandar”, czyli hymn Polskiej Partii Socjalistycznej. Obywatelskie nieposłuszeństwo! Pokazaliśmy, że 1 maja to nie jest wcale komusze święto, tylko nasze. Maciek Guz, trockista, robotnik, szedł na przedzie z obrazem Matki Boskiej za kratami, a za nim 20 tysięcy ludzi. I ani jednego zomowca, bo byli kompletnie zaskoczeni. Dopiero 6 maja mnie wsadzili i internowali w Białołęce, ale tylko na kilka miesięcy.

Ideowo kim wtedy byłeś?

– Socjalistą, ale takim z PPS-Lewica. Czyli hardcore’owym, jednolitofrontowym. Nieodżegnującym się od komunizmu, jeśli jest szczery. Z Józkiem Piniorem napisaliśmy tekst o rewolucji demokratycznej, w którym przewidzieliśmy koniec PRL-u.

Wchodziliśmy do fabryk na lewe przepustki, robiliśmy wiece strajkowe. Znałem Polskę po zakładach. Wiedziałem, gdzie jest nasza fabryka i gdzie można przenocować.

W 1984 roku walczyliśmy z eksportem polskiego węgla do Wielkiej Brytanii. Robiliśmy ulotki dla dokerów w Szczecinie, żeby nie ładowali węgla na statki. Nasi współpracownicy w Londynie rozdawali ulotki z przeprosinami i wyrazami wsparcia dla brytyjskich górników.

Ale o co chodziło?

– O solidarność. Brytyjscy górnicy prowadzili strajk generalny przeciwko Margaret Thatcher, która zamykała kopalnie i wywalała ludzi na bruk. Strajkowało ponad 140 tysięcy ludzi, wielkość urobku spadła o 75 proc. I wtedy dzięki pomocy socjalistycznej Polski i eksportowi naszego węgla udało się złamać strajk. Byliśmy na komunę wściekli. Zespół Miki Mausoleum śpiewał o tym tak:

Brytyjscy górnicy nie mają już sił,
przez prawie rok walczyli o swe prawa,
brytyjscy górnicy nie mają już sił, bo walka z polskim węglem to niełatwa sprawa.

Śląskie pieruny są uparte w pracy i włażą w dupę pani Thatcher,
by pomóc załatwić swych brytyjskich braci.
PROLETARIUSZE WSZYSTKICH KRAJÓW, ŁĄCZCIE SIĘ!
NIECH ŻYJE ROBOTNICZY INTERNACJONALIZM!

Patrzcie i uczcie się, jak kapitalistów wspomaga socjalizm.

Edek Mizikowski, z którym w 1988 roku wchodziłem na gmach KC [między świętami a Nowym Rokiem powiesili na KC transparent: „Uwolnić więźniów politycznych”], w czasie wizyty Thatcher witał ją w bramie kościoła św. Stanisława Kostki. Podał jej rękę, podziękował za wszystko, co zrobiła dla naszej wolności, a drugą ręką rzucił nad głową ulotki: „Chleba i pracy dla polskich i brytyjskich górników”.

To był 1988 rok. Wtedy już nikt nie wierzył w socjalizm. Ani Miller, ani Kwaśniewski, ani nawet Jaruzelski. Ty wierzyłeś?

– Wierzyłem. Jako jedyny dobrze poinformowany.

Dobrze poinformowany?

– Wiedziałem, co się zaraz będzie działo. Plan Balcerowicza to miało być tylko kilkaset tysięcy bezrobotnych – było kilka milionów. Miała wzrosnąć produkcja, a spadła. Majątek fabryk rozkradziono. Od początku byłem przeciw.

Zanim rozpoczęła się w Polsce neoliberalna okupacja i zaczęto realizować plan Balcerowicza, zasięgnięto rady szwedzkich socjalistów, co sądzą o tym zestawie reform. Przysłali miażdżący raport, którego konkluzja brzmiała: nie idźcie tą drogą. W Polsce to przeczytano i schowano do szuflady. I właśnie dlatego Mazowiecki był taki przerażony i zemdlał w czasie swojego exposé…

Piotr…

– Taka jest moja teoria.

Był zmęczony, i tyle.

– A znasz nową wersję dowcipu: „Ilu trzeba Polaków, żeby wkręcić żarówkę?”?

Nie znam.

– „Ani jednego. Rynek to zrobi za nich”. Tak się z nas śmieją na Zachodzie. Śmieją się, że Polacy dali się zbajerować neoliberalnej ideologii najbardziej w całej Europie. Uwierzyliśmy w bujdy, że wolny rynek jest lekarstwem na wszystko, a problemy społeczne rozwiążą się same. Byle rosło PKB.

Co ci się najbardziej dziś w Polsce nie podoba?

– Nowy rodzaj faszyzmu. Po to, żeby bić Żydów, trzeba było w niemieckiej wyobraźni zbiorowej sprowadzić ich do istot nieludzkich, odebrać im człowieczeństwo. Stali się niegodni, aby żyć – unwertes Leben. I dzisiaj ludźmi unwertes Leben są ludzie niezamożni. Wróciły czasy pogardy. Ta pogarda dotyczy każdego, kto sobie nie radzi na wolnym rynku.

Gdzie ty to widzisz?

– Na każdym kroku. W sądach, w urzędach, w mediach. Szczególnie w mediach.

To włącz sobie choćby TVN. W co drugich „Faktach” leci wzruszający kawałek o samotnej matce, której trzeba pomóc.

– Zgoda. Tyle że istotą wszystkich tych programów jest to, że one usypiają. Nie odbywa się po nich żadna poważna dyskusja systemowa. Jest epatowanie krwią, łzami, potem i nieszczęściem indywidualnym. INDYWIDUALNYM. Bieda jest pokazywana jako problem niezaradnych jednostek, a nie kłopot społeczny, któremu trzeba zaradzić systemowo.

82 proc. Polaków nie ma żadnych oszczędności. I każda z tych osób może się błyskawicznie osunąć w biedę. Bo jak straci pracę, to zasiłek nie wystarczy na kupienie jedzenia, opłacenie czynszu. Trzeba wtedy wybierać. Przestajesz płacić czynsz, zalegasz z ratami kredytu i lądujesz na bruku. Znam historie ludzi zamożnych, firma, willa i dobre samochody, którym noga się powinęła i tak wylądowali. Mamy straumatyzowane, przerażone społeczeństwo, w którym powszechną chorobą jest depresja.

I w którym ponad 80 proc. ludzi twierdzi, że są szczęśliwi. To wynik z ostatniej „Diagnozy społecznej”.

– No jasne. Polacy w badaniach ankietowych odpowiadają, że są szczęśliwi i że ich sytuacja ekonomiczna jest niezła. Dlaczego? Bo wykreowany przez media wizerunek biednego jest taki, że on pije i jest leniwy.

U mojego syna w szkole na przedmiocie podstawy przedsiębiorczości uczono, że bezrobotny to taki człowiek, któremu się nie chce pracować. Tak jakby nie istniało bezrobocie strukturalne polegające na tym, że nie możesz znaleźć pracy, choćbyś na głowie stawał.

Poszedłeś do szkoły z awanturą?

– Nie poszedłem, bo nie mogę wszędzie walczyć. Poobrażam sobie wszystkie sklepy i do Bydgoszczy po zakupy będę musiał jeździć.

Polak zapytany, czy należy do najbiedniejszych, odpowie, że nie należy, i będzie się zakłamywał, bo najbiedniejsi to przecież lumpy. Banki, analizując te opowieści o dobrobycie i powszechnej szczęśliwości, wiedzą, że ci sami ludzie nie mają zdolności kredytowej, więc jak ich sytuacja materialna może być dobra? Negocjuję z bankierami porozumienia kredytowe i wiem, jak oni myślą. I jak oceniają rzeczywistą sytuację polskich rodzin.

Dużo negocjujesz z bankami?

– Sporo. U nas, niestety, nie ma prawnego nakazu łagodzenia warunków kredytowania, jak ktoś ma kłopoty. Nakazu negocjacji. Odwrotnie – banki natychmiast zaostrzają warunki. Tracisz pracę, nie płacisz kilku rat i zaraz stawiają klauzulę wykonalności. Nie dają oddechu.

Do kancelarii zgłosiła się kobieta, która miała 100 tysięcy długu. Jej mąż umarł na raka. Zbyt długo umierał jak na polskie warunki i wpadli w długi, bo przecież pielęgniarki, pampersy, masaże na odleżyny – to wszystko w Polsce jest za grube pieniądze. Ta kobieta już nic nie miała, ani mieszkania, ani zarobków, tylko cienką rentę. Napisałem pisma i uświadomiłem to trzem bankom. Umorzyli. Znam wiele przypadków, kiedy choroba prowadzi Polaka do bankructwa.

Co takiej osobie z długami radzisz?

– Po pierwsze, żeby zmieniła numer telefonu. Ludzie biedni często uważają, że zasłużyli na te wszystkie obelgi w słuchawce. „Ty złodziejko”. „Już cię nie ma, załatwimy cię”. To są teksty, które Polacy słyszą od przedstawicieli bardzo znanych banków, międzynarodowych szanowanych korporacji. U siebie te firmy nie pozwoliłyby sobie nawet na ułamek tego, co robią w Polsce.

Długi trzeba spłacać. Zgodzisz się.

– Zgodzę. Tyle że jeśli Anglik albo Francuz traci pracę i ma kłopot z przeżyciem do pierwszego, to idzie po zasiłek. A Polak musi iść do lichwiarza po pożyczkę.

Są zasiłki.

– Udawane! Niskie! Jałmużna! Nie można wytwarzać sytuacji, w której jedynym sposobem przeżycia dla osoby tracącej pracę jest zaciąganie na paskarski procent kolejnych pożyczek. Znam ten korkociąg na pamięć. Tracisz pracę, zaczynasz pożyczać po rodzinie, a jak rodzina już nie ma, to idziesz do lichwiarza i w ten sposób oddalasz moment katastrofy.

Opowiem ci historię z ostatnich miesięcy. Kobieta z dzieckiem dostała eksmisję na bruk…

Z dzieckiem? Można eksmitować w Polsce dziecko na bruk?

– Oczywiście. Dzięki drobnym zmianom w kodeksie postępowania cywilnego wprowadzonym trzy lata temu. Jeśli w wyroku eksmisyjnym nie jest oznaczone
dziecko, lecz jedynie dłużnik, czyli na przykład matka, to komornik ją eksmituje „ze wszystkimi rzeczami i osobami”, czyli również z dziećmi. Dawniej na widok dzieci komornik musiał odstąpić od eksmisji, poinformować sąd rodzinny, co pozwalało ustalić uprawnienie do lokalu socjalnego. Teraz kamienicznicy wykorzystują zmianę prawa i w pozwie o eksmisję nie informują o dzieciach, żeby szybciej się pozbyć ludzi.

I co z tą kobietą?

– Napisaliśmy odwołanie, sąd przyznał jej lokal socjalny i zawiesił eksmisję. Następnego dnia administrator upewnia się, że wyszła do pracy, rozwala zamki i zaczyna wywozić rzeczy. Sąsiadka wszczyna alarm. Przyjeżdżamy na miejsce, blokujemy drogę dwoma samochodami, żeby nic nie wywieźli. Wzywamy policję. Pokazujemy wyrok sądu. Tymczasem administrator zaczyna gliniarzy przekonywać, że wyrok sądu jest niesłuszny. I dyskutują. Robią sobie na podwórku sąd nad sądem.

Policjanci w efekcie są skołowani. Siedzimy tak do wieczora, aż w końcu po moich nerwowych telefonach przyjeżdża szef warszawskiej prewencji i dopiero na jego rozkaz administrator wnosi rzeczy z powrotem.

Dlaczego policjanci nie reagowali od razu? Przecież mieliście wyrok o wstrzymaniu eksmisji. Czarno na białym.

– Tak. Ale jednocześnie administrator pokazywał im upoważnienie od właściciela kamienicy i akt własności, który w Polsce jest czymś w rodzaju licencji na zabijanie. Święte prawo własności – tak się przecież mówi. Sakralizowaliśmy w Polsce własność. A wyroki są nieważne.

Przyjeżdżam do mieszkania, w którym dwóch obywateli Ukrainy wyjęło właśnie drzwi z futryny i z tymi drzwiami na plecach biegnie przez podwórko. W mieszkaniu przerażona staruszka. Wchodzi do niej mafioso, który wyłudził akt notarialny. Wiadomo, że jest złodziejem. Wszyscy to wiedzą. W „Gazecie” Kolińska o nim kilka razy pisała, znają go w sądach, wyłudza mieszkania od lat razem z podstawioną panią notariusz. Wzywamy policję, a oni rozkładają ręce, bo ten facet pokazuje im akt własności.

I co?

– Dzwonię do komisariatu na Żytniej i tłumaczę, że ten gość z dwoma osiłkami wywalił drzwi. Bez komornika, nielegalnie. A zastępca komendanta mówi na to: „No tak, chłopaki oszczędzają na kosztach komorniczych”.

Taki żart?

– Nie wiem. Mafia dla wiceszefa komisariatu to są „chłopaki”.

I co dalej?

– Jest taka komórka w policji, bardzo słaba, ale jest: rzecznik praw człowieka przy komendzie wojewódzkiej. I trzeba o tym wiedzieć. Ja takie rzeczy na szczęście wiem, zadzwoniłem tam i oni wreszcie pomogli. Mafioso staruszki nie wyrzucił, sprawa o unieważnienie aktu notarialnego jest w sądzie.

Byłeś posłem przez dwie kadencje. Przejrzałem twoje przemówienia sejmowe z 2000 roku: „W gminie Dębe Wielkie cztery rodziny mieszkające w podupadłym dworku zostały sprzedane wraz z dworkiem”. Albo: „Pan B. kradł samochody i za to kupił osiedle zakładowe”. W kółko mówiłeś o eksmisjach.

– Pamiętam pana B., on miał cały gang i był ścigany listem gończym. Jednocześnie sąd wynajmował od niego pomieszczenia. Facet skupował dawne osiedla zakładowe za bezcen i gnębił lokatorów niemiłosiernie.

Osobie z długami radzę, żeby najpierw zmieniła numer telefonu. Bo ludzie biedni często uważają, że zasłużyli na te wszystkie obelgi w słuchawce: „Ty złodziejko”, „Już cię nie ma, załatwimy cię”

Dlaczego zajmowałeś się takimi sprawami?

– Bo to przeżywałem. Wkurzało mnie, że w Polsce takie rzeczy się dzieją. A potem, kiedy ciągle o tym ględziłem z trybuny sejmowej, ludzie sami zaczęli się do mnie zgłaszać po pomoc. Dużo jeździłem, bo rozkręcałem PPS i chciałem, żeby komórki partyjne powstały w całej Polsce. Miałem wtedy nieograniczone zapasy energii. Jeździłem do miejsc całkiem zapomnianych, których od lat 20 nie odwiedził żaden polityk, ludzie czekali na mnie w stodole. I często to byli skrzywdzeni ludzie. Napatrzyłem się na biedę.

Ile eksmisji zablokowałeś?

– Osobiście byłem na co najmniej dwustu. Jako poseł miałem immunitet i to było skuteczne, bo siadałem w drzwiach i nie można mnie było ruszyć.

A pamiętasz, kto wprowadził możliwość eksmisji na bruk w Polsce?

– Lewica. Tak zwana lewica.

A dokładnie rząd SLD-PSL i minister budownictwa Barbara Blida. Byłeś wtedy posłem w klubie SLD.

– I od nich odszedłem.

Pamiętam kolację z posłami SLD w knajpie sejmowej, było nas 17, policzyłem. W całej tej grupie tylko ja nie byłem pracodawcą. Siedzimy, pijemy i poseł Henryk Długosz z Kielc – ten od późniejszej afery starachowickiej – opowiedział anegdotę następującą: „Przyszedł do mnie taki cizio na budowie i powiedział, że założy w mojej firmie związek zawodowy. To ja mu na to, że od dzisiaj kołki w stropy będzie wkręcał ręcznie, a nie wiertarką. I wiecie co? Nie ma związku zawodowego. Ha, ha, ha”. I wszyscy się śmieją! Jeden poseł lewicy drugiemu takie żarciki zasuwa. Taka to u nas była lewica.

Zapytałem kiedyś na posiedzeniu klubu SLD, dlaczego nie zajmujemy się biednymi. I uzyskałem od Krzysia Janika bardzo treściwą odpowiedź: „Bo oni nie głosują”.

Prawdę powiedział.

– Prawdę.

W 2000 roku kandydowałeś w wyborach prezydenckich. Pamiętasz swój wynik?

– 0,22 proc.

Słabszy był tylko facet od wkładek ortopedycznych.

– Ale relacje medialne trzeba było zobaczyć, mnie w ogóle nie pokazywali. A wtedy istniało tylko to, co jest w telewizji.

Media winne. Piotr!

– No i to, co Janik powiedział. Biedni chętnie brali ode mnie pomoc, ale nie było to wystarczającym powodem, żeby szli na wybory. Pamiętam takie osiedle bloków zakładowych, kilka tysięcy ludzi sprzedanych prywaciarzowi, oni byli w kompletnej dupie. Sporo dla nich zrobiłem. Dostałem tam dwa głosy.

A dlaczego?

– Nie wiem. Na obrońcę ludu wyrósł Lepper.

Może dlatego, że ty ze wszystkimi po drodze się kłóciłeś. Z Piniorem, z Lipskim. Twoja kariera polityczna to kolejne podziały.

– Wszystko albo nic – trochę tak ze mną było. Zgoda. Ale jak przejrzysz historię ruchu robotniczego, to znajdziesz tam gorące, płomienne polemiki i wynikające z poglądów rozłamy. Bo to jest dialektyczne. Nie można wierzyć w dwie sprzeczne rzeczy naraz.

Czyli człowiek ideowy musi być kłótliwy.

– Nie o to chodzi. Po prostu człowiek ideowy nie będzie się schylał do ziemi w imię kompromisu. I uważam, że to jest wartość.

Bezkompromisowość.

– Oczywiście.

A nie na tym polega społeczeństwo, że są kompromisy? Że jest jakaś droga środka?

– W środku to jest gówno po kotku. Nie może być kompromisu między koniem a jeźdźcem. Z każdym można współpracować, jeżeli jest jakiś punkt wspólny, wspólna idea.

Z PiS na przykład? Bo Kaczyński w sprawach społecznych mówi podobne rzeczy jak ty. „Sięgnąć do głębokich kieszeni”. „Opodatkować korporacje”.

– Kaczyński nie rozumie dość podstawowej rzeczy – że ma do czynienia z kapitalizmem, a nie ze spiskiem. On jest szkodliwy. PiS w imię zaradzenia złu społecznemu, które – nie przeczę – potrafi dostrzec, odbierze nam kawał demokracji jakby co.

Ty nie jakby co?

– Nie. Bo jestem marksistą demokratą. Wolna wola. I wolne wybory.

Ale słusznie, że pytasz. Bo idzie mój czas.

Twój czas?

– Od lat mówię językiem interesów grupowych i to zaczyna być wreszcie zrozumiałe dla zwykłych ludzi. Zanikają konflikty zastępcze, których byłem ofiarą, bo nie chciałem w nie grać. Nie ma już podziału na solidaruchów i komuchów. Podział na mohery i lemingi też przestaje być aktualny. Dziś na pierwszy plan w całej Europie wysuwa się wreszcie prawdziwy podział: na biednych i bogatych. Nierówności społeczne osiągnęły na świecie rozmiar niespotykany od lat 30. I w Polsce też wreszcie zaczynamy dyskutować o realnych problemach: pracy za grosze, stawkach minimalnych, umowach śmieciowych, nieuczciwych pracodawcach, którzy nie płacą pensji, korporacjach, które nie płacą podatków i puchną od nadmiaru gotówki. Jeśli polskie elity nie wezmą się na serio do niwelowania nierówności społecznych, to zmiecie je fala nienawiści i frustracji. Innymi słowy: albo w Polsce będziemy mieli koalicję Macierewicza i narodowców, albo porządną europejską lewicę z prawdziwym programem socjalnym. I ja właśnie tym się zajmuję. Próbuję budować prospołeczną lewicę, działając wśród prostych ludzi na samym dole.

I co dalej? Partia? Sejm?

– Chętnie. Ale przez najbliższe pięć lat nie mogę, bo mam wyrok.

Na własne życzenie. Mogłeś zapłacić grzywnę i dawno mieć to z głowy.

– Mogłem. Tylko jak się dowiedziałem o wyroku skazującym, to byłem nieprawdopodobnie oburzony.

Uderzyłeś tego faceta?

– To się działo w czasie blokady, ten człowiek był właścicielem, który chciał eksmitować lokatora. I ktoś go rzeczywiście zahaczył. Ale nie ja. Byłem więc przekonany, że zostanę uniewinniony. Dostałem wyrok: prace społeczne, czyli zamiatanie liści.

I trzeba było pozamiatać.

– No, ale jestem, jaki jestem. Mam swoje silne emocje: „Nie dam się! To niesprawiedliwe!”. No i w końcu musiałem iść siedzieć. Ogłosiłem w więzieniu głodówkę, był z tego dym w mediach. I dobrze, bo zaczęto przy okazji mówić o naszym projekcie ustawy zakazującej eksmisji na bruk osób ubogich.

Po dwóch tygodniach zapłaciłeś grzywnę i wyszedłeś.

– Bo Agata była chora. Nie będę się wygłupiał jej kosztem.

Chęć brylowania dawno we mnie wygasła. Zmieniłem się. Wiem, że mam skłonność do wypełniania sobą całej przestrzeni i jeśli nie nauczę się trochę kurczyć, to będę sam.


Źródło
Opublikowano: 2013-12-05 09:36:35

Nie kochajcie naszych dzieci

Piotr Ikonowicz:

Nie kochajcie naszych dzieci

Arcybiskup Michalik oczywiście ma rację. Najłatwiej molestować sieroty. One szukają miłości, wyciągają ręce po pieszczoty, a są wykorzystywane. Pedofil rzeczywiście posługuje się deficytem emocjonalnym u dzieci by je zwabić i skrzywdzić. W ogóle granica między pieszczotą jako wyrazem uczuć, a zachowaniem seksualnym jest coraz trudniejsza do wyznaczenia, bo ma charakter subiektywny. W niektórych krajach dochodzi do istnej paranoi i rodzice w obawie przed oskarżeniami zaczynają wobec swych dzieci przybierać wręcz oschłą postawę. Trudno o większe szczęście niż przytulanie własnego dziecka. Tylko, że księża nie mają dzieci. A przynajmniej zobowiązują się nie mieć. To znaczy własnych, bo cudze są im przyprowadzane w ramach nauki religii, katechezy i niezliczonych innych okazji. Jak się coraz częściej okazuje część z nich jest prowadzona niczym niewinne owieczki na rzeź. Rzeź w postaci trwałego psychicznego i emocjonalnego okaleczenia. Księża i zakonnicy nie mają wprawdzie dzieci, ale zwyczaj każe się do nich zwracać per ojcze. I dlatego taki ojczulek, dyszący grzeszną żądzą może powiedzieć do ministranta czy ucznia: „Chodź no tu do mnie moje dziecko”. Język, który w sposób sztuczny tworzy rodzinne stosunki między matką przełożoną czy ojczulkiem księdzem proboszczem a młodocianymi parafianami ułatwia zbliżenie, łamie naturalne między obcymi sobie ludźmi bariery. A kiedy jeszcze naturalna, prawdziwa rodzina się rozpada ofiary stają się bardziej bezbronne. I o tym mówił Michalik. Mówił jednak podle, jak wilk o swej ofierze. Przecież była tak blisko, taka smakowita, wystarczył jeden sus i już mogłem w nią wbić zęby. Nie wińcie wilka, że owieczki tak smakowicie wyglądają. To ich wina, że budzą nasz wilczy apetyt. To wasza, bo nie pilnujecie swoich owieczek. Gdybyście mimo braku miłości, która gdzieś się zagubiła, trwali w związkach małżeńskich, dzieci byłyby szczęśliwe i nawet by nie spojrzały na zboczone sługi Boże. Komunikat ze strony dostojnika Kościoła brzmiał mniej więcej tak: „Jeżeli nie chcecie abyśmy w sposób wyuzdany folgowali naszym grzesznym żądzom i krzywdzili wasze dzieci, wy przestrzegajcie prawa Bożego nawet jeżeli miałoby was to na całe życie unieszczęśliwić”. Na końcu każdej porządnej bajki myśliwy zabija wilka. Ten wilk zabił się sam.


Źródło
Opublikowano: 2013-10-18 12:05:00

Miłować, nie krzywdzić

Piotr Ikonowicz:

Miłować, nie krzywdzić

Ostatnio przez pomyłkę zaprowadziłem moją córeczkę Karolinkę (lat 7) do klasy gdzie zamiast nauczyciela bądź nauczycielki zobaczyłem zakonnicę w habicie. Przeżyłem szok, jakbym się cofnął w mroki Średniowiecza. Karolinka opowiadała mi potem, że śpiewano i mówiono pacierze. Zapytana przez „siostrę” się do nich nie przyłączy, odpowiedziała grzecznie: nie dziękuję. Mój stosunek do Kościoła nie jest agresywny tylko obojętny. O jego dekadencji świadczy nie tylko upadek moralności w postaci mnożących się afer pedofilskich z udziałem, kapłanów, ale Świątynia Opatrzności Bożej, która wskazuje na załamanie wszelkich kanionów estetycznych w architekturze. Jak można „chwalić Pana” w miejscach tak pozbawionych wszelkiego smaku? Droga od fresków w Kaplicy Sykstyńskiej do współczesnej polskiej architektury sakralnej to droga w dół. Równia pochyła. Podobnie jest niestety z moralnością. Życie ponad stan pośród postępującego zubożenia parafian, które tak szczerze piętnuje papież Franciszek, grzech pychy wyrażający się w dążeniu do wpływania na bieg spraw publicznych. Wreszcie nadużywanie otaczającej kapłanów aury świętości celem zaspakajania grzesznych chuci kosztem dzieci. Wszystko to w atmosferze bezkarności, pod osłoną kościelnych i klasztornych murów i wymijających, pokrętnych oświadczeń kościelnej władzy, która sąd karny nazywa „cywilnym”, bo nie jest to sąd kościelny. Kolejne wyroki pozbawienia wolności w zawieszeniu, od których odwołuje się obrona, a nie śmie się odwołać bogobojna prokuratura, wróżą jak najgorzej papieskiej krucjacie przeciw wykorzystywaniu nieletnich. Nic nie mam do faceta sukience, który ślubował czystość, a po cichu dupczy gosposię. To sprawa między nim, jego wyimaginowanym Bogiem i jego konkubiną. Gdy jednak sprzeczny z ludzką naturą nakaz powstrzymania się od seksu powoduje krzywdzenie dzieci, powstaje pytanie czy celibatu nie zdelegalizować. Czy zamiast uderzać w skutki nie lepiej usunąć przyczyny grzesznych uciech świątobliwych mężów? Ludzie, których podniecają dzieci są chorzy i potrzebują pomocy. Tu nie wystarczy wyrok karny czy wieczne potępienie. Aby jednak do problemu można było podejść racjonalnie potrzebne nam jest świeckie państwo. Państwo, w którym policjant zdejmujący krzyż na posterunku, nie naraża się na nieprzyjemności.


Źródło
Opublikowano: 2013-10-04 19:03:00

Kochajmy się!

Piotr Ikonowicz:

Kochajmy się!

W USA dopiero w 1973 roku Amerykańskie Towarzystwo Psychiatryczne usunęło homoseksualność z listy zaburzeń psychicznych i emocjonalnych. Dwadzieścia lat później Światowa Organizacja Zdrowia (WHO) poszła w ślady Amerykanów. W Polsce stosunek do odmiennej orientacji seksualnej jest wciąż raczej średniowieczny niż nowoczesny i europejski. Według badania CBOS z początku tego roku 83 procent badanych Polaków uważa homoseksualizm za odstępstwo od normy. Co czwarty badany sądzi, że nie powinno się go akceptować. 63 procent ankietowanych nie chce, by pary homoseksualne publicznie pokazywały swój sposób życia. Posłanka Pawłowicz z PiS opowiadając swe szokujące brednie kontynuuje najgorsze tradycje PRL. W roku 1986 w Polsce przeprowadzono akcję "Hiacynt". W ciągu kilku lat aresztowano kilkanaście tysięcy osób homoseksualnych. Musiały podpisywać "zeznanie", w którym przyznawały się do odmiennej orientacji seksualnej. Oficjalnie tłumaczono tę akcję faktem, że środowisko homoseksualne jest kryminogenne. W praktyce, chodziło o zastraszenie. Akcja "Hiacynt" skończyła się wiele lat temu, lecz wciąż istnieją teczki założone homoseksualistom. Wielu zatwardziałych homofobów to osoby starające się „wyprzeć” własne skłonności. Strach przed innością potęguje Kościół, a to przecież to co wyczyniają księża i zakonnicy z małoletnimi doprowadziło w głównej mierze do kojarzenia homoseksualizmu z pedofilią. Różne szacunki wskazują, że homoseksualna jest znacząca część społeczeństwa. Może to być nawet 10%. Co ciekawe, kiedy pytanie nie dotyczy stylu życia, tylko pociągu seksualnego odsetek ten dramatycznie rośnie. Skoro więc już wiadomo, ze homoseksualizm to nie choroba, którą należy i można leczyć, czas zacząć leczyć z homofobii większość naszego bogobojnego narodu. Strach przed ujawnieniem się wynika nie tylko z obawy przed kłopotami z zatrudnieniem, szykanami, ale przed potępieniem i odrzuceniem. Tu tolerancja to za mało. Geje i lesbijki potrzebują akceptacji, tak samo jak Żydzi, Murzyni, innowiercy i ateiści. Bo zachodnia cywilizacja od czasów starożytnej Grecji to akceptacja różnorodności, umiłowanie i ciekawość wobec tego co obce, inne – ksenofilia. To dzięki swej niesamowitej różnorodności Europa jest wyjątkowa. Czas już by Polska stała się jej częścią. Kochajmy się drodzy rodacy!


Źródło
Opublikowano: 2013-08-31 00:04:52

Najpierw rewolucja moralna

Piotr Ikonowicz:

Najpierw rewolucja moralna
Aby wzniecić rewolucję socjalną nie wystarczy nędza i rozpacz; niezbędny jest jeszcze wspólny całemu ludowi ideał. (Antonio Gramsci) Rewolucja polityczna jest tylko żywiołowym i koniecznym następstwem rewolucji moralnej i jako taka nie daje się nigdy przeprowadzić z góry (Edward Abramowski). Coraz częściej myśląc o przemianie społecznej jak wolę nazywać rewolucje, łapie się na tym, że coraz mniej lubię polskie społeczeństwo. Mam wrażenie, że przez ostatnie 20 z górą lat zdziczeliśmy. Zdumiewające jak łatwo udało się ludziom zaszczepić wartości , które przeczą humanizmowi, człowieczeństwu, wspólnocie i na piedestał wynoszą panoszącego się gangstera, cwaniaka, polityka – liberała. W świecie gdzie sukces materialny jest przepustką do sławy i powszechnego szacunku i nikt nikogo nie pyta ilu ludzi, ile fabryk i społeczności lokalnych zniszczył aby wspiąć się na szczyt, trudno nawet o nadzieję na radykalne zmiany. Hamulcem moralnym dla bogacenia się kosztem ogółu nie jest nawet instytucja, która moralność ma na sztandarach, bo przecież Kościół katolicki niesłychanie się pośród powszechnej prywatyzacyjnej I reprywatyzacyjnej obłowił.
Symbolem nowych czasów jest „człowiek sukcesu” w drogim aucie, który wymusza na innych uczestnikach ruchu, żeby zjechali mu z drogi, po to żeby on mógł swobodnie łamać ograniczenia prędkości. Nie lubię tych, którzy się rozpychają i tych, którzy z pokorą uznają wyższość silniejszego i pokornie ustępują. W tym ustępowaniu na każdym kroku jest bowiem zgoda na nowe, dzikie reguły gry, w której zwycięzca bierze wszystko, a ostatnich gryzą psy. Prawdziwa rewolucja, która jest warunkiem postępu polega bowiem na nie graniu w grę przeciwnika, ale na zaprzeczeniu jej regułom. Feministka, która domaga się jedynie aby kobiety dostawały równą ilość stanowisk kierowniczych w korporacyjnej hierarchii dziobania, niczego tak naprawdę nie zmienia, bo nie kwestionuje mechanizmu wyzysku i dominacji. Niczego nie osiągniemy odsuwając od władzy Tuska i Platformę, jeżeli władza nie zostanie naprawdę przekazana w dół, do rządzonych. Mechanizm odrastania hydry jest bowiem prosty: kiedy tylko jakieś ugrupowanie wydaje się zyskiwać sympatię wyborców, natychmiast pojawiają się pieniądze, które pomagają wygrać wybory i zobowiązania wobec sponsorów, które czynią to zwycięstwo całkowicie daremnym dla tych, którzy głosowali z nadzieją na zmiany. Pewien biznesmen w Suwałkach na początku transformacji sfinansował wszystkie startujące w wyborach samorządowych komitety wyborcze. Nie mógł przegrać i to on wygrywał potem wszystkie przetargi.
To, że skorumpowany system polityczny jest nie do ruszenia wynika z całkowitej nieobecności zasad i kryteriów moralnych w życiu publicznym i z zaniku tych zasad w życiu prywatnym. Ludzie biorą udział w wyścigu szczurów do sukcesu, bo ten sukces usprawiedliwia i uniewinnia z każdego łajdactwa. Nazywają to wolną konkurencją. Pęd do pieniędzy niszczy nie tylko tkankę społeczną, więzi sąsiedzkie, koleżeńskie ale i rodzinne. Niepokojąca jest dla mnie ilość przypadków, w których muszę bronić kogoś słabego i bezbronnego przed brutalnością najbliższych krewnych, którzy wyrzucają taką osobę na bruk.
Przegrany częściej budzi pogardę i drwiny niż współczucie i otrzymuje piętno nieudacznika. Mój przyjaciel, budowlaniec Waldek wystawiał faktury VAT-owskie za swe usługi, ale nie otrzymywał zapłaty. Kiedy nie dostawał przelewu za roboty brał przed świętami pożyczkę w Providencie, żeby wypłacić pensje swojej brygadzie. Żona nazywała go ofiarą losu i drwiła z jego nieudolności. Dziś mieszka w Norwegii i kiedy ma przerwę śniadaniową i idzie do sklepu w stroju roboczym, ludzie ustępują mu miejsca w kolejce, bo to idzie człowiek pracy. Do kraju nie wróci. Nie chce być znowu robolem.
Jeżeli wiedza, pracowitość, prawość i szlachetność nic nie znaczą w starciu z cudzymi pieniędzmi i pazernością, społeczeństwo jako całość cofa się do epoki kamiennej. Tu duży może więcej. Konkurencja zamiast współpracy sprawia, że prywatne firmy, które dominują w naszej gospodarce zatrudniają w większości (96%) do 9 osób i znikają z rynku równie szybko jak powstają.
Naszym problemem jest brak pozytywnej wizji społeczeństwa i państwa, która dawałaby szanse na sukces wspólnotom, masom, a nie tylko wybranym, bezwzględnym jednostkom. Póki rządzący liberałowie dzierżyć będą rząd dusz, a strajkujący kolejarze, górnicy czy pielęgniarki nie będą mogły liczyć na wsparcie większości społeczeństwa, bo każdy myśli tylko o sobie, ludzie żyjący z pracy własnej a nie cudzej, czyli większość, będą skazani na porażkę wyrażoną w malejącym udziale płac w rosnącym dochodzie narodowym. Agresja sfrustrowanych i pokrzywdzonych jest umiejętnie kierowana przeciwko państwu i jego demokratycznym instytucjom, a nie przeciw tym, którzy na wycofywaniu się państwa z obrony sfery publicznej i dobra ogółu, najbardziej korzystają. Nikt jakoś nie rzuca gromów na milionerów spokojnie transferujących swe dochody do rajów podatkowych, za to urządza się seanse nienawiści w sprawie uposażeń poselskich, które od bardzo dawna pozostają na tym samym poziomie. Politycy pełniący w istocie rolę kelnerów na usługach bogaczy są znienawidzeni. Jednak ci, którzy urządzili sobie z państwa maszynkę do bogacenia się kosztem ogółu pozostają autorytetami i ulubieńcami mediów. Na jeden występ związkowca w mediach, przypada 100 rozmów z przedstawicielami biznesu.
A nie brak przecież w Polsce ludzi, którzy pamiętają o wspólnocie zwanej społeczeństwem i chcą Polski solidarnej, wspólnotowej, harmonijnie rozwijającej się z korzyścią dla większości. Dlaczego ich głos nie dociera nigdzie? Bo zdominowane przez oligarchię (rządzących nowobogackich i korporacje) media ucinają w zarodku wszystkie głosy mówiące o alternatywie. Przestrzeń publicznej debaty została nam odebrana i poza nielicznymi pismami takimi jak „Fakty i mity” został nam już tylko Internet. Ale czy tylko? Może „aż”.


Źródło
Opublikowano: 2013-06-07 12:09:16