FEMINIZM SOCJALNY, NIE LIBERALNY! Odc. 2137
Nie ulega dla mnie żadnej wątpliwości, że osoba potrzebująca aborcji z jakiejkolwiek przyczyny powinna mieć do niej swobodny i nieskrępowany dostęp. Prawo do aborcji wynika wprost z prawa do integralności cielesnej, równej opieki zdrowotnej, poszanowania życia prywatnego, ludzkiej godności i wolności od tortur. Bo przymusowe spędzenie 9 miesięcy w niechcianej ciąży (ze wszystkimi konsekwencjami zdrowotnymi tego stanu) i przejście przez wątpliwą przyjemność porodu jest torturą uznaną w prawie międzynarodowym. W 2020 roku ciąża i poród pozostają drugą główną przyczyną zgonów kobiet w wieku rozrodczym na świecie.
Ciąża nie jest też karą za seks, bo ewentualne pojawienie się na świecie nowego człowieka nie powinno być dla nikogo wyrokiem, tylko powodem do radości. To fajne wiedzieć, że matka cię urodziła, bo chciała a nie dlatego, że nie miała wyjścia.
Zgoda na seks nie oznacza też zgody na ciążę. Wbrew religianckim bajaniom, seks nie służy jedynie prokreacji. Naczelne, do których należy człowiek, tworzą dzięki niemu więzi, zażegnują spory i budują bliskość. Są w tym dość daleko od innych zwierząt – zapytajcie choćby Jane Goodall.
W tym momencie, w dyskusjach o aborcji zawsze pojawia się argumentum ad antykoncepcjum. I słusznie. Antykoncepcja jest w tej układance niezwykle istotna. Niemniej, żyjemy w kraju, gdzie jedyną swobodnie dostępną formą antykoncepcji jest antykoncepcja dla mężczyzn: prezerwatywy. Każda forma antykoncepcji dla kobiet jest w Polsce objęta reglamentacją, każda, nawet antykoncepcja awaryjna, która ratuje sytuację, gdy inne metody zawiodą. Trzeba najpierw zdobyć receptę od lekarza, który nie zasłoni się klauzulą sumienia a potem znaleźć aptekę, która też się nią nie zasłoni. A wszystko to w warunkach wyścigu z czasem, bo antykoncepcję awaryjną trzeba zażyć możliwie jak najszybciej.
Mieszkając w dużym mieście, mając kilka stówek na wizytę u prywatnego ginekologa w kieszeni, łatwo o tym nie myśleć. Ale wystarczy z tego miasta wyjechać, otworzyć raport NIK "Wiejska droga do ginekologa" lub spojrzeć na polską medianę wynagrodzeń, żeby dotarła do nas groza tej sytuacji. Od lat Polska jest jednym z krajów, gdzie dostęp do opieki ginekologicznej i antykoncepcji jest najgorszy w Europie. I jeśli coś się zmienia, to jak w 2017: z bardzo źle na jeszcze gorzej.
Możliwość zabezpieczenia się przed niechcianą ciążą to w Polsce kwestia klasowa. Potrzeba do tego kapitału: finansowego, społecznego i kapitału wiedzy. Bo ubóstwo to nie tylko deficyt gotówki. To też właśnie bardzo często deficyt czasu i kompetencji, zarówno poznawczych (brak wiedzy, skąd czerpać sprawdzone informacje), jak i społecznych (jak zdobyte informacje przekuć w działanie).
Niemniej: żadna antykoncepcja nie jest w 100% skuteczna. Żadna. A aborcja to nie sposób na zapobieganie ciąży, ale jedyne wyjście, kiedy już się w niechcianej ciąży jest. Nie ma innego sposobu na to, by przestać być w ciąży niż ją przerwać. I od tysiącleci kobiety ciąże w sposób mniej lub bardziej bezpieczny, legalny bądź nielegalny – przerywają.
Nie ma dla mnie różnicy, czy komuś potrzebne będą trzy, czy cztery aborcje w życiu. Bo to jak w przypadku kanałowego leczenia zębów: można je grzecznie dwa razy dziennie myć a czasem i tak będą się psuły, jednym bardziej, innym mniej. Ktoś będzie potrzebować kanałowego 4 razy, ktoś wcale a ktoś dla wszystkich zębów. Medycyna to nie matematyka.
“25 aborcji!!! Bosze, jeżu!!! Nieodpowiedzialność! Antykoncepcjonalność!!!” – rozległy się głosy krytykujące ostatni mem Dziewuchy Dziewuchom.
Niepotrzebnie. Bo odpowiedzialność to nie jest coś, co pojawia się przy porodzie. Jeśli ktosia potrzebuje 25 aborcji, to raczej egzaminu na rodzica by nie zdała. Serio, może to i lepiej, że nie zdecydowała się na rodzicielstwo i piszę to dziś, 25 maja 2020 roku, kiedy media obiegła wiadomość o 11-miesięcznym chłopczyku, którego matka wyrzuciła z 4 piętra przez okno.
Ale mnie mem Dziewuchy Dziewuchom też zirytował. Bo proszę mi tu nie wciskać kitu o tym, że ktoś może chcieć 25 aborcji w życiu, że to jej "wolny wybór". Taki głodny kawałek może próbować sprzedawać tylko ktoś, kto nie miał nawet jednej, w dowolnej formie. A to na serio, żadna przyjemność.
Jeśli jednak ktosia musiała przejść przez wątpliwą radość 25 aborcji, to wiecie co? To jako społeczeństwo zawiedliśmy ją na całej linii. Bo jej prawdopodobnie nie był potrzebny tylko i wyłącznie swobodny dostęp do aborcji, kochane Dziewuchy Dziewuchom ale też – jak każdej z nas – dostęp do bezpiecznego i legalnego zabiegu ubezpłodnienia.

Źródło
Opublikowano: 2020-05-25 17:32:11