Polski odzieżowy gigant LPP (właściciel marek Reserved, House, Cropp, MOHITO i Sinsay) miał wykupić nawet milion masek o

Maja Staśko:

Polski odzieżowy gigant LPP (właściciel marek Reserved, House, Cropp, MOHITO i Sinsay) miał wykupić nawet milion masek ochronnych z polskiego rynku i wysłać do Chin – tych masek, w których walczy się z koronawirusem. Po co? Deklarował, że to pomoc dla "najbardziej potrzebujących regionów". Ale według ustaleń Newsweeka większość masek trafiła do chińskich fabryk szyjących ubrania dla LPP, by produkcja ubrań LPP działała bez zakłóceń.

To nie pierwsza medialna historia narażania życia azjatyckich pracowników produkujących ubrania dla LPP. W 2013 r. w runęła fabryka Rana Plaza w Bangladeszu, zabijając ponad tysiąc pracowników, głównie szwaczek. Początkowo właściciele LPP odcinali się od tego. A potem pojawiły się fotografie czeskiego podróżnika: metki marki Cropp rozrzucone w ruinach zawalonego budynku.

Gdy kilka dni temu zbierałam opowieści pracowników o ich warunkach pracy w Polsce, LPP było wymieniane bodaj najczęściej.

"LPP w Gdańsku. Kilkaset osób musi wchodzić do budynku i pracować bez żadnych zmian. Zmiana dotyczy tylko tego, że wszyscy rano przed budynkiem stoją metr (!) od siebie, setki ludzi. Po kolei wchodzą do budynku na pomiar temperatury”

"LPP – e-commerce jeszcze do zeszłego tygodnia przyjmował modelki, które obecne były jeszcze niedawno na castingach we Włoszech. Podróżowały po całym świecie, po czym wylądowały u nas na sesjach. Home office nie będzie. Teoretycznie każdy z nas powinien zostać objęty kwarantanną. Zamiast tego czytamy info o tym, żeby dzielić samochody i nie siać paniki, bo na święta przyniesiemy zwolnienia, a nie wypłaty".

"W LPP osoby bez umowy o pracę zostały wyrzucone. Nie zwolnili tych, którzy mają umowę. Ale! Nie dostaniemy jakiejś części wynagrodzenia na czas kwarantanny. Chcą wypłacić nam 100%, bez premii i dodatków, a po zakończeniu kwarantanny chcą, żeby pracownicy odpracowali ten czas, kiedy sklepy będą nieczynne. Czyli na dobrą sprawę z wyplatami wyjdą na zero".

Kilka dni temu LPP dołączyła do Związku Polskich Pracodawców Handlu i Usług. Nie ma tam niewielkich polskich przedsiębiorstw, są za to Apart, Big Star, Kazar, Mediaexpert, Ryłko, Kruk. Jak deklarują, "w poczuciu najwyższej odpowiedzialności" postulują obniżenie pracownikom wynagrodzeń, możliwość masowych zwolnień czy odliczenie od podatku narzędzi koniecznych do zapewnienia bezpieczeństwa pracownikom. Na przykład maseczek.

Związek ma zrzeszać wyłącznie polskie firmy. Trudno tak jednak określić LPP. Spółka przez wiele lat unikała płacenia podatków w Polsce – w 2011 r. przeniosła prawa własności do znaków towarowych Reserved oraz Cropp do cypryjskiej spółki, a następnie ta spółka przeniosła prawa do spółki dubajskiej. LPP nazywała to "optymalizacją podatków".

A dziś LPP ogłasza, że przekaże 1 mln zł na uszycie masek dla polskich szpitali zakaźnych. W 2020 r. zysk firmy wynosił 875 mln zł. To 0,1% zeszłorocznych zysków.

Z kolei Reserved na swoich profilach społecznościowych zachęca do kupna ubrań #EcoAware – i zapewnia, że każde 10% ze sprzedaży pójdzie na szpitale w Gdańsku i Krakowie. Vogue pisze o jako o szlachetnej akcji polskiej marki, z tytułem: "Grupa LPP wspiera walkę z koronawirusem".

O wykorzystywaniu pracowników, unikaniu podatków, oddelegowaniu produkcji do Azji czy akcji z maseczkami ani słowa. Zupełnie jakby ubrania same się szyły, magazynowały, pakowały, wysyłały i dowoziły. Ludzie pracy są niewidoczni.

Gdy rząd wzywa do wstrzymania konsumpcji, Reserved robi sobie na koronawirusie reklamę. Każde kupione ubranie to pracownicy fabryk, magazynów, kierowcy, kurierzy, sklepikarze, sprzątaczki, portierzy, ochroniarze, którzy są narażeni na zarażenie. W fabrykach i magazynach w Polsce jest ścisk, codziennie odsyłani są kolejni pracownicy z gorączką. Zagrażają sobie, ale i wszystkim, z którymi mają kontakt: domownikom, sąsiadom, kochankom, przyjaciołom. A oni zagrażają swoim współpracownikom, domownikom, sąsiadom, kochankom, przyjaciołom. I tak to się kręci – z winy jednej głupiej korporacji.

Jak w takich warunkach można mówić o ekologicznej świadomości? Nadmierna konsumpcja to zaprzeczenie ekologii. Jakim trzeba być gnojem, żeby zachęcać ludzi do kupna i powiększania zysków firmy kosztem życia innych ludzi? Może warto byłoby zacząć walkę z koronawirusem od zadbania o życie własnych pracowników? Czy Marek Piechocki też codziennie dojeżdża autobusem do magazynu albo sklepu, je na wspólnej kantynie, boi się, czy dostanie wypłatę albo zostanie zwolniony? A może siedzi sobie wygodnie w domu przed komputerem, pewien o swoje życie, zdrowie i – last but not least – fortunę?

W 2017 r. w wywiadzie dla Gazeta Wyborcza Piechocki opowiadał o Rana Plaza i unikaniu podatków. Podsumował ten wątek tak: "Popełniłem pewnie sporo błędów. Ale ciągle po wszystkich błędach się podnosiłem, korygowałem i biegłem do przodu". Szkoda, że takiej szansy nie miel pracownicy w Azji.

Dalej w wywiadzie narzekał na złe traktowanie bogatych w Polsce. Opowiadał: "Ja dużo robię, aby ludziom się tu fajnie pracowało. Są choćby rowery służbowe. Jest tania stołówka. Nowoczesne biuro. Dobra kawa". To może teraz rząd wesprze wielkie korporacje, zapewniając im rowery, tanią stołówkę i dobrą kawę?

Pod koniec wywiadu pojawia się fragment:
"Ma pan u siebie związki zawodowe?
– Nie.
A jakby ktoś chciał założyć?
– To byłoby mi przykro."

Ta historia to nie jest tylko historia LPP. To historia polskiego kapitalizmu. Wszystkie zasłony i ułudy, które chroniły korporacje i milionerów po 1989 r., teraz opadają. I co z tym zrobimy?



EcoAware

Źródło
Opublikowano: 2020-03-22 20:00:44