Dziś do polskiego Sejmu na zaproszenie Urszula Sara Zielińska, posłanki Partia Zieloni zawitał Mycle Schneider, wieloletni antyatomowy aktywista.
I szczerze? Szczerze to Wam powiem, że Zieloni mają powody do zmartwienia.
Bo, po pierwsze, najpierw mieli skuchę z opisem wydarzenia. Przedstawili na nim pana Schneidera jako doktora nauk, po czym sam sprostował, że nie ma stopnia doktora, bo w ogóle nie ma stopnia naukowego – jest samoukiem i jest z tego bardzo dumny. Potem pan Schneider sam przyznał, że nigdy nie pracował w branży jądrowej. Następnie zaczął odżegnywać się od udzielania porad polskim politykom, bo on sam politykiem nie jest i nie czuje się władny udzielać jakichkolwiek porad. Zabrzmiało to troszkę jak żart w kontekście faktu, że zaprosiła go ściśle określona partia polityczna a jego publikacje i wyjazdy bardzo często sponsoruje Fundacja im. Heinricha Boella, czyli fundacja niemieckich Zielonych. Tak też posypał się mit o jego niezależności – którą wszyscy jego sponsorzy starają się w internecie podkreślać.
Ale wiecie co? “Ekspert” też człowiek, może mieć swoje poglądy, również polityczne. Tylko dlaczego się wobec tego do nich nie przyznawać? Czemu od nich odżegnywać? Ja tam nigdy nie ukrywałam, że jestem w Razem – i nie zamierzam, bo nie mam się czego wstydzić.
No więc prezentacja pana Schneidera trwała jakieś 1h15min i dla większości osób zebranych na sali było jasne, że pan Mycle znalazł się w bardzo trudnej filozoficznie i egzystencjalnie sytuacji.
Oto bowiem przedstawiał nam wnioski ze swojego raportu o stanie światowego przemysłu jądrowego i stwierdził, że jesteśmy świadkami jego upadku. Że szczyt rozkwitu branży przypadł na rok 1978/1979 a potem już było tylko gorzej. Teraz to już w ogóle stan przedzawałowy – wystarczy spojrzeć na Japonię.
Siedzącemu naprzeciwko mnie naukowcowi z AGH nie udało się wówczas stłumić śmiechu: jeśli bowiem dobór przykładu miał świadczyć o racjach perorującego eksperta, to absolutnie tego nie zrobił. Udowodnił jedynie jak ładnie ekspert z wyjątku uczynił regułę.
Pan Schneider nie był w stanie podać liczby działających na świecie reaktorów, które wyłączono lub których nie oddano do użytku z powodów innych niż techniczne, czyli np. politycznych jak reaktor w Austrii, elektrownia w stanie New Jersey niedaleko Nowego Jorku, czy zarzucona budowa w polskim Żarnowcu. A zapytany o to, czy nie czuje, że ma swój udział w doprowadzeniu pacjenta do tego stanu przedzawałowego, skromnie odrzekł, że nie należy go, małego robaczka, przeceniać.
Ogólnie więc najcięższe działa, jakie przeciwko technologii jądrowej wytoczył można podsumować w dwóch zdaniach:
1. Atomu buduje się mało i już ja się staram, żeby budowało się jeszcze mniej i maksymalnie długo robiąc wszystko, by regulacje wokół atomu były możliwie najbardziej absurdalne. A skoro buduje się mało i długo to jest to technologia schyłkowa;
2. Technologia jądrowa się nie opłaca. No, po prostu się nie opłaca. Przeżyć na tej planecie nam się nie opłaca. To się finansowo nie spina. Technologię jądrową musi współfinansować państwo. Opłaca się fotowoltaika i energetyka wiatrowa. A że się opłaca, bo państwo dopłaca, to nieważne.
Jak czegoś nie rozumiecie, to nie szkodzi. Możliwe, że pan Schneider też nie.
Na koniec, Mycle Schneider musiał przyznać, że jako osoba myśląca o ochronie klimatu ma jednak pewien problem z wyłączaniem w pełni sprawnych elektrowni jądrowych w Niemczech i zastępowaniem ich gazem. Jak się bowiem spojrzy na emisje CO2 – ale tylko na emisje, na nic więcej, podkreślił kilkakrotnie – to jednak nie ma to większego sensu.
Ja wiem, że antyatomiści skupieni wokół Zielonych są pewnie bardzo dumni, że udało im się do Sejmu ściągnąć jedno z największych antyatomowych nazwisk na świecie, ale mam takie dziwne wrażenie, że niedługo przyjdzie im się cieszyć.
Logika i argumenty, które Mycle Schneider przedstawił są bowiem cienkie jak herbata Saga po trzecim parzeniu i przewróci je niezbyt silny wiatr. Wiaterek. Taki, co nawet łopat wiatraka elektrowni wiatrowej nie jest w stanie poruszyć.

Źródło
Opublikowano: 2020-03-04 22:19:03