Chciałam już zakończyć cykl o ofierze idealnej, bo mam milion innych rzeczy do robienia, ale gdzieś znowu widziałam kolejną rozmowę o tym, jak złą jestem feministką, bo codziennie wstawiam swoje zdjęcia oraz skriny obraźliwych komentarzy na fejsa, a tym samym napędzam „spiralę nienawiści” i krzywdzę sprawcę oraz swoich znajomych ze środowiska, no a #MeToo to nie miejsce na załatwianie swoich prywatnych spraw i lansowanie się.
Dotychczas to było niewidoczne: hejt, ciche pomówienia, plotki, ironiczne spojrzenia, sugestie, wyśmiewanie w rozmowach, wymowna cisza, gdy pojawimy się w pomieszczeniu, seksistowskie żarty. Miałyśmy czuć się niekomfortowo z tym, że w ogóle publicznie istniejemy. Dotychczas to było ustawiane jako „prywatne konflikty” albo „plotki”, nasza reakcja była przesadzona lub histeryczna, a my nadmiernie emocjonalne, przewrażliwione i atencyjne. Tylko dlatego, że mówiłyśmy, że coś nam się nie podoba. Miałyśmy zajmować jak najmniej miejsca, nasza praca miała pozostać niewidoczna.
Ale ja już nie chcę niewidoczności. #MeToo to wyciąganie na światło dzienne i nazywanie wprost tych niewidocznych mechanizmów, które codziennie podkopują mówiące kobiety. To nie jakieś prywatne rozgrywki ani plotki, tylko zwyczajna dyskryminacja i powszechne zniechęcanie kobiet do działania. Ciche, codzienne, wyczerpujące. Trudno o jasne dowody na nie, przecież to tylko plotki, atmosfera, środowisko, praca, a jednak – właśnie dlatego – tak skuteczne. Często kobiety w końcu zostają zmuszone do rezygnacji z działania – bo dla nas działanie to ciągłe wystawianie się na głośne i ciche ataki, pomijanie w rozmowach i na spotkaniach, bagatelizowanie i wykorzystywanie naszej pracy, napastowanie, mobbing i smalczy rechot. Tak wygląda ciche, codzienne wykluczanie kobiet. Mamy żałować, że zaczęłyśmy mówić za siebie. Mamy czuć, że przemoc, o której mówimy, to nasza wina, a nie problem systemowy. Mamy przepraszać, że zajmujemy czas i miejsce, które nam się nie należą.
Więc jednak nie będę znikać na zamówienie hejterów i płakać w kąciku. Nie ma za co.
Tak, opowiadam swoją historię. Tak, jestem widoczna. Tak, istnieję. I musicie się z tym pogodzić.
Gdyby nie dzbańskie reakcje, ten cykl już dawno zostałby zamknięty, bo jego przekaz jest przecież superoczywisty: to nie osoba skrzywdzona jest tu winna, to nie jej życie i obsesyjnie analizowane zachowania są tu problemem, tylko czyny sprawcy. Ale kolejne reakcje – i obcych hejterów, i tych ze środowiska – tylko potwierdzają, jak wiele jeszcze jest do wywalczenia. Jeśli zastanawialiście się kiedyś, czy kobiety wciąż mają z czym walczyć, to już wiecie, panowie i panie pięknie potwierdzają, że nasza walka ma sens.
I mam nadzieję, że jak najwięcej dziewczyn będzie się lansować ze swoimi historiami <3
Jak powinna wyglądać skrzywdzona osoba, żebyś jej uwierzył?
Może się lansować?
How should the victim look like to be believed?
Can she be visible? Can she promote herself?
#jakpowinna #whatsheshould #canshe #metoo #jatez #timesup #thisisnotconsent #ibelieveher #trzymamstronekobiet #stop #victimblaming #girlpower #girl #instagirl #lans #victim #survivor #violence #speakup #speakout #feminist #feminism

MeToo,MeToo,jakpowinna,whatsheshould,canshe,metoo,jatez,timesup,thisisnotconsent,ibelieveher,trzymamstronekobiet,stop,victimblaming,girlpower,girl,instagirl,lans,victim,survivor,violence,speakup,speakout,feminist,feminism
Źródło
Opublikowano: 2018-11-29 21:01:13