Ostatnie posiedzenie Sejmu zapamiętane zostanie głównie z racji gestu Lichockiej. Nic zresztą dziwnego. Jak się właśnie zdecydowało o przekazaniu dwóch miliardów złotych na partyjną propagandę zamiast na walkę z nowotworami, to nie jest najlepszy moment na pokazywanie ludziom fucka. Nie pomogło też bieganie po sali i pokazywanie wszystkim środkowego palca żeby przekonać, że się go nie pokazywało. Prawdziwa uczta dla sejmowych fotografów, ale linia obrony, umówmy się, taka sobie. Joanna Lichocka została niekwestionowaną gwiazdą posiedzenia, a szkoda, bo działy się na nim rzeczy ważne, straszne, a nawet dobre.
Przyjęto budżet, w którym próżno szukać ratunku dla niedofinansowanej ochrony zdrowia, edukacji czy mieszkalnictwa. Budżet pełzającej prywatyzacji i rosnących podziałów klasowych. Bo upadek publicznej edukacji i służby zdrowia sprawią, że ci których na to stać, skorzystają z oferty rynkowej. Reszta skazana będzie na wielomiesięczne kolejki do lekarza, na szkoły, z których uciekły najlepsze nauczycielki i wynajem mieszkania za trzy czwarte swojej pensji. Ani 500+, ani trzynasta emerytura tej przepaści nie zdołają zakopać.
Najtragiczniejszym wydarzeniem zeszłotygodniowego Sejmu była jednak dalsza prywatyzacja naszych emerytur. Powszechny system emerytalny będzie oparty na zasadzie międzypokoleniowej solidarności, albo nie będzie go wcale. Jedynym realnym gwarantem, że emerytury zostaną nam wypłacone jest państwo. Tak to działa od dziesiątek lat we wszystkich cywilizowanych krajach i nie ma prawa działać inaczej. Tymczasem rząd chce wyprowadzić sto sześćdziesiąt miliardów złotych publicznych pieniędzy przeznaczonych na emerytury do sektora prywatnego, bez żadnej gwarancji, że kiedykolwiek emeryci zobaczą je z powrotem. No i pewnie nie zobaczą, bo rolą prywatnych instytucji finansowych jest dbanie o swój własny zysk, a nie o stabilność i przewidywalność systemu emerytalnego. To, co napiszę, będzie dla wielu kontrowersyjne, ale dla mnie właśnie prywatyzacja emerytur jest najgorszym ze wszystkiego, co Prawo i Sprawiedliwość zrobiło do tej pory.
Rola opozycji w parlamencie bywa frustrująca. Rzadko ma się realny i decydujący wpływ na zapadające decyzje. Tym bardziej cieszę się, że dzięki głosom Lewicy udało się zdobyć bardzo potrzebne pieniądze na ochronę zdrowia i dla samorządów. Stało się tak dzięki wprowadzeniu opłaty cukrowej i opodatkowaniu sprzedaży małpek (wódki w małych butelkach). Przyjęliśmy dobrą ustawę, która z jednej strony przeciwdziała szkodliwym dla zdrowia zachowaniom, a z drugiej generuje środki na bardzo potrzebne publiczne działania w zakresie ochrony zdrowia, profilaktyki i promocji zdrowego trybu życia. Zrobiliśmy to wbrew ostremu lobbingowi ze strony ponadnarodowych korporacji produkujących wysoko słodzone napoje. Prawo i Sprawiedliwość pod presją Lewicy choć raz postawiło się Amerykanom, którzy jeszcze ostatniej nocy przed głosowaniem na specjalnym spotkaniu z rządem próbowali zablokować ustawę. Dzięki działaniu Lewicy udało się też pozbyć z głosowanej ustawy luki prawnej, która dawałaby wielkim sieciom handlowym przewagę nad polskimi producentami.
Co znaczące, ustawę przyjęliśmy wbrew jednoznacznemu sprzeciwowi Koalicji Obywatelskiej, która na co dzień dużo mówi o niedofinansowaniu samorządów i upomina się o pieniądze na ochronę zdrowia. Cóż, słowa nie kosztują. Naprawdę nikt nikomu nie zabrania być liberałem, ale przydałoby się trochę konsekwencji. Od głosu wstrzymali się młodzi posłowie Solidarnej Polski, którzy wbrew nazwie własnego ugrupowania poprzysięgli, że za żadnymi nowymi podatkami nie zagłosują nigdy. Pozostaje współczuć posłowi Tadeuszowi Cymańskiemu następców.
Koniec końców ustawa przeszła głosami Lewicy. Wbrew liberałom, lobbystom, wielkim korporacjom i amerykańskiej administracji. Muszę powiedzieć, że jestem z tego cholernie dumny.
Źródło
Opublikowano: 2020-02-16 13:39:43