Dlaczego nie potrafimy rozwiązać realnych problemów polskiego społeczeństwa? Bo jesteśmy zajęci rozwiązywaniem problemów

Dlaczego nie potrafimy rozwiązać realnych problemów polskiego społeczeństwa? Bo jesteśmy zajęci rozwiązywaniem problemów nieistniejących.

Polska znajduje się w czołówce krajów europejskich, jeśli chodzi o liczbę wypadków śmiertelnych na drogach. Wiemy ze statystyk policyjnych, że grupą szczególnie narażoną są piesi – często potrącani na pasach, ponieważ kierowcy nie ustąpili im pierwszeństwa: w 2017 roku było to powodem 82% wypadków tego rodzaju. I co? I nic, każda próba zmiany przepisów kończy się histerią kierowców ostrzegających przed falą pieszych, którzy zaczną rzucać się na pasach pod koła samochodów. Powstała nawet Partia Kierowców, która uważa że kierowcy są „najbardziej chyba wyzyskiwaną i gnębioną mniejszość polską” (podaję za świetnym tekstem Marii Pankowskiej dla oko.press). Tak bardzo jesteśmy zajęci dyskutowaniem o potencjalnych ofiarach dyktatury pieszych, że nie mamy czasu zająć się realnymi ofiarami dyktatury kierowców.

I tak ze wszystkim. Po co rozmawiać o statystykach dotyczących agresji wobec osób LGBT, prowadzącej do depresji i myśli samobójczych? Nie lepiej razem z Pawłem Lisickim i Polską prawicową porozmawiać o tym, jak dyktatura LGBT przejmuje władzę nad światem? Po co debatować o tym, że kilkanaście osób na świecie ma tyle samo majątku co biedniejsza połowa ludzkości, a Polska ma coraz większy problem z nierównościami, skoro można razem z Witoldem Gadomskim i Polską liberalną dumać od 30 lat nad niebezpieczeństwami PRL-u? Po co rozmawiać o tym, że polski Kościół katolicki ma systemowy problem z kryciem pedofili i gwałcicieli, skoro można podebatować o nieistniejącej islamizacji Polski? Po co zająć się na serio problemami z mobbingiem i molestowaniem na polskich uczelniach oraz w innych miejscach pracy, skoro można zmobilizować się w obronie Ryszarda Legutko, który jest prześladowany za homofobiczne i szowinistyczne poglądy?

Po co zmieniać ten kraj na lepsze, skoro można zostać mistrzem świata w rozwiązywaniu nieistniejących problemów?

Źródło
Opublikowano: 2019-04-23 10:20:13

Witold Gadomski, publicysta „Gazety Wyborczej”, napisał, że nierówności i bieda to „przede wszystkim kwestia mentalności

Witold Gadomski, publicysta „Gazety Wyborczej”, napisał, że nierówności i bieda to „przede wszystkim kwestia mentalności – tego, co mamy w głowie”. Jego zdaniem „największa bieda jest tam, gdzie nie ma woli wyrwania się z niej”. Tyle w krainie fantazji. A co o biedzie i nierównościach mówią rzetelne analizy? Tym tematom poświęcono mnóstwo opracowań, przyjrzyjmy się dla przykładu opublikowanej kilka miesięcy temu w „Guardianie” analizie autorstwa Sama Friedmana i Daniela Laurisona.

Friedman i Laurison zajęli się nierównościami w Wielkiej Brytanii, konkretniej zaś tym, kto ma tam największe szanse na zdobycie elitarnych, dobrze opłacanych stanowisk. Po analizie danych dotyczących ponad 100 tysięcy osób wyszło im, że na przykład tylko 6% lekarzy wywodzi się z klasy robotniczej. W innych dobrze płatnych zawodach jest niewiele lepiej, w efekcie czego tylko 10% osób pochodzących z klasy robotniczej było w stanie zdobyć jakiekolwiek ze stanowisk, które Friedman i Laurison zaliczyli do elitarnych. Pasuje to do ogólnoświatowego trendu, na który wskazywał raport OECD z 2018 roku. Jedynie 24% spośród osób, których rodzice pracowali fizycznie, zdobywa stanowiska menadżerskie (u ludzi wywodzących się z klasy menadżerskiej wynik wynosi około 50%), 36% wykonuje zaś prace fizyczne (w USA aż 50%).

Czytając tego typu dane, musimy zadać sobie proste pytanie: Jak to możliwe, że dzieci bogatszych rodziców po wejściu w dorosłość zdobywają dobrze płatne prace o wiele częściej niż dzieci biednych rodziców? Jeśli odrzucimy wyjaśnienie rasistowsko-klasistowskie (biedne dzieci są z natury gorsze od bogatych), zostaje nam jedno wytłumaczenie: wpływ mają na to czynniki społeczne związane między innymi z możliwościami rozwoju. I rzeczywiście, inne badania to potwierdzają. Na przykład biedne dzieci są o wiele częściej niedożywione i zestresowane od swoich zamożniejszych rówieśników. Wiemy zaś, że i stres, i braki w odżywianiu wpływają negatywnie na wykorzystanie naszego potencjału intelektualnego.

Wspomniani Friedman i Laurison kopią jeszcze głębiej. „Nawet jeśli weźmiemy pod uwagę te osoby z klasy robotniczej, którym udało się zdobyć najbardziej elitarne stanowiska, to zarabiają one średnio 6 400 funtów mniej niż ich koledzy i koleżanki z wyższych klas” – piszą w swojej analizie (różnice są jeszcze większe, gdy osobą z klasy robotniczej jest kobieta bądź przedstawiciel mniejszości etnicznej). Friedman i Laurison chcieli sprawdzić, czy wynika to z faktu, że osoby z wyższych klas częściej kończą najbardziej prestiżowe uniwersytety, jak Cambridge i Oxford, ale nawet gdy uwzględnili w badaniu tylko absolwentów tych uczelni, to różnica między osobami pochodzącymi z klasy robotniczej a ludźmi z bardziej uprzywilejowanych środowisk wynosiła 5 tysięcy funtów rocznie.

W celu przyjrzenia się temu zjawisku z bliska Friedman i Laurison przeprowadzili wywiady ze 175 osobami pracującymi w międzynarodowej firmie rachunkowej. Wnioski? „Ludzie zakładają, że postępy w karierze zależą jedynie od starań jednostek. Nasze wywiady ujawniły jednak, że jeśli chodzi o elitarne zawody awans rzadko jest uzależniony tylko od naszych własnych wysiłków. Gdy osoby, z którymi rozmawialiśmy, opowiadały o decydujących momentach w swojej karierze – kluczowych decyzjach, nowej pracy, wielkim awansie – bardzo często wskazywały na pomoc ze strony innych ludzi”. Ta pomoc przychodziła oczywiście z góry, od osób zajmujących najwyższe stanowiska w firmie, i często wynikała z solidarności klasowej – ze wspólnych zainteresowań, doświadczeń, znajomych czy sposobów spędzania wolnego czasu.

Podsumowując. Dziecko z biednej rodziny ma statystycznie mniejsze szanse niż jego bogatsi rówieśnicy na zdobycie dobrego wykształcenia – z powodów społecznych, niezależnych od poszczególnych dzieci. Jak pisze Joseph Stiglitz w „Cenie nierówności” efektem jest to, że na przykład w USA „jedynie 9% studentów elitarnych amerykańskich uczelni wywodzi się z uboższej połowy populacji, podczas gdy 74% stanowią przedstawiciele najbogatszej ćwierci społeczeństwa”. Nawet jeśli dziecko pokona te przeszkody, skończy prestiżową uczelnię i zdobędzie dobrze płatną pracę, to i tak jego wynagrodzenie będzie niższe, a ścieżki awansu będą utrudnione w porównaniu z dziećmi, które miały szczęście urodzić się w bogatszych domach. Jeśli to dziecko jest dziewczynką lub/i przedstawicielem mniejszości, ma jeszcze trudniej.

Tak wygląda rzeczywistość. I mam wrażenie, że gdy rozmawiamy ze sobą na co dzień, to każdy z nas ma świadomość, jak bardzo liczą się pieniądze i znajomości. Kiedy jednak debata staje się publiczna i przenosi się do gazet, stacji telewizyjnych czy nawet na fora internetowe, to nagle na randze zyskuje pogląd, że wszystko zależy od nas – od jednostek. Że bogaci są bogaci, bo sobie na to zapracowali, a biedni są biedni, bo to lenie i głupki. Richard Rorty, amerykański filozof, napisał kiedyś, że przyszłe pokolenia będą patrzyły na nasz stosunek do biedy i nierówności z równym zażenowaniem i oburzeniem, z jakim my patrzymy dziś na naszych przodków usprawiedliwiających niewolnictwo, seksizm, rasizm i wszelkie inne rodzaje dyskryminacji. To spostrzeżenie dedykuję Gadomskiemu i jego zwolennikom.

Źródło
Opublikowano: 2019-04-14 18:20:08

tako rzecze dr Markiewka:

tako rzecze dr Markiewka:

„Pisałem o tym już kilka razy, ale to dobra opowieść z morałem, a takie warto przypominać.

1960 rok: Friedrich Hayek, guru fundamentalistów rynkowych, publikuje książkę „Konstytucja wolności”. Oznajmia w niej, że prowadzące progresywną politykę kraje skandynawskie popełniają duży błąd i powinny uczyć się od takich państw jak wolnorynkowe Włochy. Ceną za ten błąd ma być zdaniem Hayeka gospodarcza stagnacja.

1977 rok: Hayek udziela wywiadu Reason Magazine. Pada pytanie o Szwecję. Jak to jest, że ten kraj nadal ma się dobrze, choć wedle założeń Hayeka powinien dawno wpaść w tarapaty gospodarcze? Hayek odpowiada, że szwedzki dobrobyt to tylko pozory: „W żadnym innym kraju nie widziałem tyle niezadowolenia społecznego co w Szwecji. Wśród Szwedów panuje silne przekonanie, że życie w ich kraju nie jest wiele warte”. Do dziś nie wiadomo, o co chodziło Hayekowi, sami Szwedzi wydawali się nieświadomy własnego niezadowolenia.

2016 rok: Łukasz Warzecha, obok Witolda Gadomskiego i Leszka Balcerowicza jeden z najwybitniejszym polskich spadkobierców myśli Hayeka, stawia kropkę nad „i” i ogłasza na Twitterze, że Szwecja, w przeciwieństwie do Polski, „jest narodem upadłym”.

2019 rok: W najnowszym rankingu szczęścia Szwecja zajmuje siódme miejsce. Pierwsza jest Finlandia, druga Dania, trzecia Norwegia – wszystkie kraje, którym Hayek wieszczył klęskę. Wychwalane przez niego Włochy są na 36 miejscu. Polska – naród nieupadły – na 40.

Morał jest prosty, wyraził go pięknie Joseph Stiglitz: fundamentalizm rynkowy jest religią, ponieważ nigdy „nie opierał się na nauce ekonomicznej ani dowodach historycznych”. Tak też powinien być traktowany w debacie publicznej. Myśmy niestety uwierzyli w Polsce w tę religię i oto mamy efekty. Zespół Thomasa Piketty’ego ogłosił właśnie wyniki najnowszych badań na temat nierówności społecznych w Europie (stan na 2017 rok). Na pierwszym miejscu Polska”.

Źródło
Opublikowano: 2019-04-02 11:37:46

Pisałem o tym już kilka razy, ale to dobra opowieść z morałem, a takie warto przypominać.

Pisałem o tym już kilka razy, ale to dobra opowieść z morałem, a takie warto przypominać.

1960 rok: Friedrich Hayek, guru fundamentalistów rynkowych, publikuje książkę „Konstytucja wolności”. Oznajmia w niej, że prowadzące progresywną politykę kraje skandynawskie popełniają duży błąd i powinny uczyć się od takich państw jak wolnorynkowe Włochy. Ceną za ten błąd ma być zdaniem Hayeka gospodarcza stagnacja.

1977 rok: Hayek udziela wywiadu Reason Magazine. Pada pytanie o Szwecję. Jak to jest, że ten kraj nadal ma się dobrze, choć wedle założeń Hayeka powinien dawno wpaść w tarapaty gospodarcze? Hayek odpowiada, że szwedzki dobrobyt to tylko pozory: „W żadnym innym kraju nie widziałem tyle niezadowolenia społecznego co w Szwecji. Wśród Szwedów panuje silne przekonanie, że życie w ich kraju nie jest wiele warte”. Do dziś nie wiadomo, o co chodziło Hayekowi, sami Szwedzi wydawali się nieświadomy własnego niezadowolenia.

2016 rok: Łukasz Warzecha, obok Witolda Gadomskiego i Leszka Balcerowicza jeden z najwybitniejszym polskich spadkobierców myśli Hayeka, stawia kropkę nad „i” i ogłasza na Twitterze, że Szwecja, w przeciwieństwie do Polski, „jest narodem upadłym”.

2019 rok: W najnowszym rankingu szczęścia Szwecja zajmuje siódme miejsce. Pierwsza jest Finlandia, druga Dania, trzecia Norwegia – wszystkie kraje, którym Hayek wieszczył klęskę. Wychwalane przez niego Włochy są na 36 miejscu. Polska – naród nieupadły – na 40.

Morał jest prosty, wyraził go pięknie Joseph Stiglitz: fundamentalizm rynkowy jest religią, ponieważ nigdy „nie opierał się na nauce ekonomicznej ani dowodach historycznych”. Tak też powinien być traktowany w debacie publicznej. Myśmy niestety uwierzyli w Polsce w tę religię i oto mamy efekty. Zespół Thomasa Piketty’ego ogłosił właśnie wyniki najnowszych badań na temat nierówności społecznych w Europie (stan na 2017 rok). Na pierwszym miejscu Polska.

Źródło
Opublikowano: 2019-04-02 09:52:18

Kto nie zdążył kupić, przegapił itp., ten/ta mogą teraz za grosze kupić numer "Nowego Obywatela" poświęcony sy

Remigiusz Okraska:

Kto nie zdążył kupić, przegapił itp., ten/ta mogą teraz za grosze kupić numer „Nowego Obywatela” poświęcony sytuacji socjalnej kobiet w Polsce. W sam raz na jutrzejsze święto lektura o świecie, o którym inni piszą wcale, rzadko lub obok wywodów Witolda Gadomskiego: wywiady i teksty o kobiecym bezrobociu i ubóstwie, o losach kobiet sprzątających cudze domy, opiekujących się niepełnosprawnymi, harującymi w szpitalach na outsourcingu, o feminizmie socjalnym i nieliberalnym itd. 150 stron za zaledwie dychę z kosztami dostawy do domu, a wersja elektroniczna jeszcze taniej – szczegóły pod zdjęciem:


Źródło
Opublikowano: 2019-03-07 20:33:06

„Jaka ulga, że przestaliśmy się certolić z elektoratem specjalnej troski” – napisał z zachwytem jeden z czytelników „Gaz

„Jaka ulga, że przestaliśmy się certolić z elektoratem specjalnej troski” – napisał z zachwytem jeden z czytelników „Gazety Wyborczej” w najczęściej lajkowanym komentarzu pod najnowszym felietonem Witolda Gadomskiego. Treści samego felietonu nie muszę streszczać, bo znacie ją doskonale, od lat jest taka sama: jedyna prawdziwa wizja świata to wizja fundamentalistów rynkowych. Ale sama reakcja jest znacząca. Podobnie entuzjastycznie wypowiadają się czytelnicy „Wyborczej” pod tekstem Janusza Majcherka, który oskarża wiejską ciemnotę o sprzyjanie PiS-owi. Na przykład: „Mieszkańcy wsi chcieliby wprowadzić pańszczyznę a rebours. Chcą zmusić mieszkańców miast, żeby płacili im ze swoich podatków emerytury, zasiłki, zapewniali bezpłatne leczenie”.

Naprawdę nie chodzi mi tu o znęcanie się nad „Gazetą Wyborczą”, ale o wskazanie na pewne zjawisko, które jest coraz lepiej dostrzegalne. Część dziennikarzy, komentatorów i czytelników nie może już słuchać tych lewicowych opowieści o nierównościach społecznych, o braku reprezentacji politycznej, o roli propagandy. Dla nich to wszystko jest o wiele prostsze. Istnieją ludzie mądrzy głosujący na PO oraz istnieją debile i ciemniacy głosujący na PiS. Jest jeszcze kategoria pożytecznych idiotów popierających na przykład Razem czy Biedronia. I tyle, nie ma co się nad tym dłużej zastanawiać.

Przyjemność wypowiedzenia na głos tego przekonania jest pewnie porównywalna do radości, jaką odczuwa prawica, gdy może wykrzyczeć światu, że pora przestać cackać się z murzynami. Dlatego taką popularnością cieszą się w środowiskach opozycyjnych Andrzej Saramonowicz i Przemysław Szubartowicz, bo oni mówią to, czego nie wypada powiedzieć wprost poważnemu dziennikarzowi ani tym bardziej politykowi. Naszymi przeciwnikami są kretyni!

Dlatego też Eliza Michalik może bez żadnego zażenowania napisać: „Moim poglądem jest prawda i zdrowy rozsądek”. Tak postrzegają się ci ludzie. Nie widzą siebie jako zwolenników lewicy, prawicy czy liberalizmu. Ani tym bardziej jako zwolenników konkretnej partii, lecz jako ludzi, którzy reprezentują obiektywną słuszność. Oczywiście, umiłowanie prawdy i zdrowego rozsądku nie przeszkadza im ani w powtarzaniu dogmatów fundamentalizmu rynkowego, ani w agresywnym sprzyjaniu Platformie Obywatelskiej.

Niepokoi mnie to i uważam, że każda osoba – niezależnie od swojego stosunku do PiS, PO, Razem czy Biedronia – powinna się obawiać tego zjawiska. Sprowadzenie konfliktu politycznego do starcia ludzi inteligentnych z debilami, elektoratu normalnego i elektoratu specjalnej troski, rozumu i ciemnogrodu jest cholernie groźne. Nie wiem, jak w takiej atmosferze będziemy w stanie poskładać to społeczeństwo po wyborach parlamentarnych, niezależnie od tego, kto je wygra. Nie wiem, jak mają się przebić rozsądne próby analizy naszej sytuacji. Nie wiem, czy nie powinniśmy zacząć głośno mówić o tym, jakie długoterminowe szkody wyrządzają polskiemu społeczeństwu najbardziej zawzięci zwolennicy PO.

Źródło
Opublikowano: 2019-03-04 13:25:32

W sobotę o 13:35, po zapoznaniu się z wieściami z konwencji PiS, napisałem:

Remigiusz Okraska:

W sobotę o 13:35, po zapoznaniu się z wieściami z konwencji PiS, napisałem:

„To jaka teraz będzie strategia zjednoczonej i niezjednoczonej opozycji? Czyżby stara „dobra” krytyka „rozdawnictwa”?”.

Dziś już wiemy, że taka będzie strategia organu tejże opozycji, „Gazety Wyborczej”. Z okładki tejże dowiadujemy się, że „PiS rozdaje nasze pieniądze”. Po pierwsze nie wasze, liberalni szwindlarze, bo w tym kraju płacicie bardzo niskie podatki. A szkoda, mam nadzieję, że to się zmieni. Po drugie dowiadujemy się, że straszny „Kaczor-dyktator” daje podwyżki pielęgniarkom (całe 100 zł, a to sobie pobalują, ho ho), nauczycielom, ratownikom medycznym i innym tego rodzaju profesjom. Dowiadujemy się też, że ohydny PiS wydaje „nasze pieniądze” na takie nieistotne społecznie rzeczy, jak „przywrócenie połączeń autobusowych w powiatach”.

Najkrótszy komentarz, jaki mam do tego wszystkiego, brzmi tak, że gdyby w Polsce nie istniała partia lewicowa, byłbym już zupełnie przekonany do głosowania na PiS. Jak mawia starsza młodzież w internecie: dziękuję pan Michnik!

Dłuższy komentarz mam natomiast taki, że macie swoją „Wyborczą”, naiwniacy ze środowisk lewicowych, przekonujący mnie od kilku lat, że to już nie to samo, że się zmienili, że zmądrzeli, że refleksja, że to i tamto, że jestem zajadły, pamiętliwy i przesadzam. Aha. No jednak nie bardzo. Po pierwsze nie zmienili się. Po drugie, zmieniali się na chwilę, gdy wydawało im się, że można powrót liberalnych szwindlarzy do władzy załatwić socjalną krytyką PiSu. Wtedy „Wyborcza” nagle pokochała nauczycieli (choć wcześniej pluła na nich jadem Wielowieyskiej), lekarzy-rezydentów (choć wcześniej większe nakłady na służbę zdrowia to było „marnotrawstwo”), zatroszczyła się o zanik transportu zbiorowego na prowincji (choć wcześniej szczuła na „roszczeniowych” kolejarzy i „nierentowne” PKSy). I tak dalej, och jaka była ona prospołeczna, odkąd sondaże zaczęły pokazywać, że PO traci koryto, a „Wyborcza” reklamy spółek skarbu państwa (bo wolny rynek to jest dla ciebie, frajerze na śmieciówce, a dla liberalnej kasty panów są publiczne pieniądze z reklam, grantów, dobrych pensji w sektorze publicznym itd., a gdy PiS odrywa ich od koryta, to kwik niesie się na cały świat).

A teraz już znowu nie jest prospołeczna, choć nigdy taka nie była, i możemy śmiać się ze słodkich głuptasków, którzy taką ją widzieli i chcieli widzieć. Okładkowe szczucie na społeczeństwo, w tym na takie zawody jak pielęgniarki czy ratownicy medyczni (trudno znaleźć zawody społecznie ważniejsze), niczym się nie różni od szczucia prawicowych okładek na uchodźców. Niczym.

Mamy jawny powrót obrzydliwego ścieku balcerowiczowskiego, prawdziwą twarz organu takich antyspołecznych zwyrodnialców jak Witold Gadomski i jemu podobni. Zapamiętajcie sobie to dobrze, szczególnie wy z lewicowej kawiarni, żebyście za kwartał czy pół roku nie opowiadali mi historyjek o wrażliwości społecznej tego ścieku tylko dlatego, że z jego pracownikami i pracownicami urządzacie sobie w tychże kawiarniach słodkie przyjacielskie pogaduszki. Moimi przyjaciółmi są ratownicy medyczni, a przyjaciółkami pielęgniarki, i wobec nich mam lojalności, nie wobec kadr Agora SA.

Źródło
Opublikowano: 2019-02-26 12:52:19

Nie wiemy, czy kapitalizm się sprawdził, bo nie ma jednego kapitalizmu. A badanie nierówności nie służy złośliwej krytyce globalizacji

Trzy tygodnie temu Witold Gadomski opublikował tekst pt. „Kapitalizm wpędza w biedę? Kapitalizm wypędza biedę!”, zawierający rzędy wielkich kwantyfikatorów traktujących o tym, że cała dyskusja o nierównościach dochodowych i majątkowych to czysta złośliwość i nagonka na bogatych, bo „statystyczny mieszkaniec planety Ziemia z roku na rok żyje coraz lepiej”.
Więc przekręciłam do Paweł Bukowski (LSE, Dobrobyt na Pokolenia), który nierównościami zajmuje się zawodowo, z prośbą, aby wyjaśnił, czy jest po prostu czepliwym i zawistnym doktorem ekonomii, czy też może pomiar nierówności niesie ze sobą jakieś ważne informacje.
I choć zrobił to bardzo rzeczowo, komentującym czytelnikom wciąż „niepotrzebne lumpy zostające krezusami”. No na taki argument to ja już niewiele mogę.
¯\_(ヅ)_/¯

Nie wiemy, czy kapitalizm się sprawdził, bo nie ma jednego kapitalizmu. A badanie nierówności nie służy złośliwej krytyce globalizacji

– Dziecko z biednej rodziny ma mniejsze szanse dojść do majątku, tylko patrząc na dzisiejszych milionerów. Większe – kiedy stworzymy mu dostęp do znakomitej edukacji, służby zdrowia czy kapitału społecznego – mówi dr Paweł Bukowski, ekonomista z LSE

Źródło
Opublikowano: 2019-02-18 10:20:41

W Polsce funkcjonuje grupa komentatorów, których można nazwać „prawdziwymi ekonomistami”. Żeby wejść do tego zacnego gro

W Polsce funkcjonuje grupa komentatorów, których można nazwać „prawdziwymi ekonomistami”. Żeby wejść do tego zacnego grona, nie trzeba być ekonomistą. Wystarczy tylko stać na straży „zdroworozsądkowych” prawd ekonomicznych i bronić ich przed atakami populistów: im więcej wolnego rynku, tym lepiej, im więcej prywatyzowania, tym lepiej, Szwecja lada dzień upadnie, równość to PRL, bolszewizm i Stalin. Dlatego prawdziwym ekonomistą może być zarówno Leszek Balcerowicz, jak i Witold Gadomski czy Wojciech Maziarski. Nie mogą nim być natomiast zdobywcy ekonomicznego odpowiednika Nagrody Nobla Joseph Stiglitz czy Paul Krugman, ponieważ mówią rzeczy sprzeczne z ekonomiczny zdrowym rozsądkiem. Zachwalają wysokie podatki, domagają się zmniejszenia nierówności społecznych, są za pomocą socjalną.

Ostatnio jako prawdziwy ekonomista objawił się poseł Paweł Kobyliński (kiedyś Kukiz 15, potem Nowoczesna, obecnie PO). Jego zdaniem amerykańska kongresmenka Ocasio-Cortez proponująca 70% stawkę podatkową dla najbogatszych nie zna się na ekonomii i w ogóle nie powinna zasiadać w Kongresie. Oczywiście zdanie nieprawdziwych ekonomistów, takich jak Krugman czy Stiglitz, nie ma dla posła Kobylińskiego najmniejszego znaczenia.

To bardzo charakterystyczne dla prawdziwych ekonomistów. Swoje tezy zawsze przedstawiają z niezachwianą pewnością siebie. Przeciwników nazywają komunistami, populistami lub zwolennikami PiS-u. O nieprawdziwych ekonomistach w ogóle nie wspominają, ewentualnie nazywają ich nie ekonomistami czy noblistami, lecz „idolami lewicy”. I tak sobie spokojnie funkcjonują nasi prawdziwi ekonomiście, nie na jakimś marginesie, ale w samym centrum debaty publicznej, w największych gazetach, zapraszani do czołowych mediów.

Zastanawia mnie ten fenomen. Jak można przez tyle lat z powodzeniem lekceważyć tysiące publikacji, które podważają twoje dogmaty fundamentalizmu wolnorynkowego, a jednocześnie bez problemu dostawać swoje okienko w niby poważnych mediach? Przecież nawet najbardziej odjechane prawicowe umysły są zmuszone przynajmniej przyznać, że na świecie istnieją feministki, społeczność LGBT, kraje przyjmujące uchodźców. A ci nic. W ogóle nie ma żadnego Stiglitza Krugmana, Changa, Atkinsona, żadnej debaty o nierównościach, żadnych raportów Międzynarodowego Funduszu Walutowego, żadnych krajów z porządnymi podatkami progresywnymi. Istnieje tylko prawdziwa ekonomia i lewaccy fanatycy. I tak tydzień w tydzień, felieton po felietonie, wywiad po wywiadzie w obronie demokracji i zdrowego rozsądku

Źródło
Opublikowano: 2019-01-25 18:57:16

Wiele było w mijającym tygodniu o odpowiedzialności za słowo. Po lekturze tekstu pt. "Lewica marzy o błogim lenistw

Wiele było w mijającym tygodniu o odpowiedzialności za słowo. Po lekturze tekstu pt. „Lewica marzy o błogim lenistwie” (link w komentarzu) z przykrością muszę stwierdzić, że kolega redaktor Witold Gadomski jej nie posiada. I w tym miejscu proszę Witolda, aby przestał sięgać po manipulację jako metodę. Bo spójrzmy w tekst.
Akapit 1., z którego dowiadujemy się, że „współczesna polska lewica uważa, że bogactwo pochodzi od państwa, nie z pracy”. To oczywista nieprawda i nie znam lewicowców tak rozumujących, no ale gdyby zdjąć owe zdanie, cała misterna konstrukcja tekstu musiałby runąć. Oprzyjmy się więc na tym kłamstwie i lećmy dalej.
Akapit 3. – z niego dowiedziałam się, że w ubiegłym tygodniu wzięłam udział w audycji na inny temat, niż wzięłam. Bo idziesz do radia i mówisz wyraźnie: nie wolno sięgać po populistów, żeby podmurować swoje teorie. W tekście Witolda zaś zostajesz pomagierką Popka i Salviniego. Shit happens.
Akapit 4. Ponieważ pytana o MMT skonstatowałam „Nie no, jest to dość ciekawa teoria…” – czyli mniej więcej tak, jakbym pytana o Witolda odpowiedziała: „Nie no, to dość ciekawy człowiek”, od tego momentu występuję jako fanka MMT. Podobnie oszczędny w opiniach Michał Sutowski. I tu już jazda, przechodzimy do teorii, którą lewica od teraz „szeroko popiera”.
Akapit 5. – WG tłumaczy nam, co to jest teoria pieniądza, bo „o ile się nie mylę, żaden z czworga dyskutantów w tych zagadnieniach się nie specjalizuje”. Z tego co mi wiadomo, tłumaczący nam dyskutantom także nie.
Akapit 6. rozpoczyna się od znamiennego passusu: „Popek, Woś i cała plejada równie wybitnych intelektualistów”. W redakcji takie zdania zazwyczaj wylatują z tekstów jako zbędne złośliwości. U Witolda jakimś cudem przeżywają niemal każdą redakcję.
Dalej: „wyciąga z tej teorii wniosek, że państwo stać na wszystko, bo zawsze może wyprodukować pieniądze. Jakby nie słyszeli o inflacji, hiperinflacji i nie znali historii gospodarczej Polski.” Joł, Witoldzie, słyszeliśmy. Twórcy MMT (której wyznawczynią nie jestem) też pewnie cośniecoś.
Akapit 7. O mrówce i koniku polnym, dajmy sobie spokój.
Akapit 8. Że Witold lubi pisać truizmy jako rzeczy odkrywcze, to wiemy: poucza więc, że dochód podstawowy na razie nie funkcjonuje poza wyizolowanymi eksperymentami.
To tym zabawniejsze, że w studiu dokładnie o tym mówiliśmy. Każde z nas, i Woś, i Sutowski, i ja, wyraziliśmy odmiennymi słowy przypuszczenie, że Polska nie jest gotowa na dochód podstawowy i długo nie będzie. A eksperymenty dobrze że są – ciekawe są, jest o czym podywagować.
Zdaniem Witolda jednak jeśli o czymś mówisz, zastanawiasz się, dyskutujesz = akceptujesz = chcesz to natychmiast wprowadzić. To smutne i ograniczające.
Akapit 9. to już istny skandal. [Lewicowym] „argumentem za wypłatą wszystkim dochodu podstawowego jest projekt, który wprowadził włoski rząd nacjonalistów i populistów” – pisze Witold.
Człowieku bój się siebie! Czyim argumentem? Przez całą audycję ramię w ramię z Michałem Sutowskim mówiliśmy o tym, że nie jest to ŻADEN ARGUMENT NA NIC.
Akapit 10., w którym kółko się zamyka: „Swoją drogą ta niechęć lewicy do pracy jest zdumiewająca”.
Podsumowawszy: kto chciał dowiedzieć się lub nauczyć czegoś nowego, ten musi się rozczarować. Idea dochodu podstawowego podoba się wielu pracodawcom. Może WG popolemizował by z nimi? Albo przedstawił autorską odpowiedź na automatyzację miejsc pracy? Niestety: wszystko, co dostaliśmy, to 2137 odcinek walki Witolda z chochołem, który sam uporczywie stawia.
Przykre jest to niezmiernie w Polsce, w której debata publiczna jest na poziomie, na którym się znajduje.

Źródło
Opublikowano: 2019-01-20 13:10:33

W niekończącej się dyskusji o polskiej lewicy zajmuję proste stanowisko. Wręcz prymitywnie proste. Zadaniem lewicy jest

W niekończącej się dyskusji o polskiej lewicy zajmuję proste stanowisko. Wręcz prymitywnie proste. Zadaniem lewicy jest troska o grupy, które są na pozycji słabszych i dyskryminowanych. Niezależnie od tego, czy mówimy o kobietach, osobach niezamożnych, młodych na śmieciówkach, ludziach skazanych na kredyty czy mniejszościach seksualnych, etnicznych bądź wyznaniowych.

Lewica musi być pełną lewicą. Musi podchodzić z równą wrażliwością do każdego dziecka, które ma utrudniony start w dorosłość. Nieważne, czy te utrudnienia są związane z jego płcią, pochodzeniem czy kondycją materialną rodziców. Podaję przykład dzieci, bo w ich przypadku chyba najłatwiej nam zrozumieć, że to, jakie społeczeństwo tworzymy jako wspólnota, ma znaczenie dla losów poszczególnych ludzi. Ale to samo dotyczy oczywiście wszystkich osób.

Zmagania w obronie różnych grup społecznych często się ze sobą łączą. Czasami w nieoczywisty sposób. Jeśli ktoś w USA chce na serio walczyć o prawa kobiet, to musi wziąć pod uwagę, że choć oczekiwana długość życia wśród Amerykanów wzrosła o dwa lata, to w przypadku kobiet z niskim dochodami spadła. Jeśli ktoś chce na serio walczyć z rasizmem, to musi uwzględnić, że w wyniku kryzysu finansowego majątek przeciętnej czarnej rodziny zmalał o 31% (białej o 11%). Nierówności ekonomiczne wytwarzane przez współczesny kapitalizm nakładają się, a czasem produkują innego rodzaju nierówności. Z drugiej strony nawet zamożna kobiet, mająca dobrą posadę, jest statystycznie bardziej narażona na molestowanie i mobbing niż jej koledzy. Ma też dużą szansę na niższe zarobki w stosunku do mężczyzn na analogicznych stanowiskach. Bycie słynnym, czarnym sportowcem nie chroni przed staniem się ofiarą rasizmu. Także ze strony innych słynnych i zamożnych ludzi, którym pieniądze nie pomogły nauczyć się tolerancji i szacunku dla innych.

Związki między różnymi rodzajami dyskryminacji są więc złożone, ale morał pozostaje prosty. Lewica nie powinna poświęcać dobra jednych dyskryminowanych grup na rzecz innych. Nie powinna zajmować się jednym rodzajem niesprawiedliwości, olewając pozostałe, bo wtedy staje się pół-lewicą, która sądzi, że walka z jedną krzywdą uzasadnia nieczułość na inne. Nie oznacza to taniego maksymalizmu moralnego na pokaz, czyli odżegnywania się od każdego, kto nie zdał certyfikatu z wrażliwości na wszystkie możliwe rodzaje krzywd. Gdyby lewica przyjęła taką postawę, to nie mogłaby współpracować z nikim i do nikogo się odwoływać, bo nawet najszlachetniejsze postacie historyczne nie były ideałami moralnymi. Zresztą, lewica nie mogłaby współpracować nawet sama ze sobą, bo też nie składa się z ludzi świętych.

Istnieją jednak granice. Co innego współpraca z kimś niedoskonałym, a co innego współpraca z kimś, kto ma wpisaną dyskryminację w swoją tożsamość. Moim zdaniem to jest właśnie przypadek i PiS-u, i fundamentalistów rynkowych. To nie jest tak, że seksizm i ksenofobia są pobocznymi dodatkami do wrażliwego społecznie PiS-u. One są w centrum przekazu politycznego tej formacji, co dobrze widać choćby po tym, jak PiS chce edukować polską młodzież. Tak samo naiwnością byłoby sądzić, że klasizm i przemoc ekonomiczna są niefortunnymi przyległościami do demokratycznych z ducha poglądów Leszka Balcerowicza czy Witolda Gadomskiego. One są sednem ich przesłania.

Nie wierzę w dogadanie się ani z symbolicznym Kaczyńskim, ani z symbolicznym Balcerowiczem. Jestem za tym, aby ich uczciwie i bezkompromisowo krytykować. Wierzę natomiast w sensowność przekonywania zwolenników jednych i drugich. To oczywiście mało prawdopodobne, że ktoś o poglądach prawicowych albo neoliberalnych zmieni się nagle w lewicowca. Ale stopniowe zmiany są możliwe. Może ktoś przekona się przynajmniej do tego, że umowy śmieciowe są złe dla społeczeństwa, a ktoś inny, że szczucie na uchodźców jest sprzeczne z troską o bliźnich. Ludzie nie mają wdrukowanych poglądów w swój kod genetyczny.

Dlatego choć jestem zwolennikiem braku kompromisów, gdy chodzi o wartości, to uważam, że lewica musi wykazywać elastyczność, gdy idzie o język. Musi nieustannie szukać skutecznego sposobu przekonywania do swoich idei. Ktoś jest przywiązany do języka patriotyzmu? Zamiast go całkowicie deprecjonować, starajmy się pokazać, że dobry patriota płaci podatki i dba o usługi publiczne. Ktoś uważa, że przedsiębiorczość to wielka cnota? W porządku, starajmy się tłumaczyć, że przedsiębiorczość to cecha dobrze zorganizowanych społeczeństw, a nie bohaterskich jednostek. Rodzina jest wymieniana przez Polaków i Polki jako najwyższa wartość? Pokażmy, że nikt nie ma tak dobrego programu dla rodzin, jak lewica.

Lewica nie powinna oddawać walki walkowerem. Nie powinna mówić „ci są straceni, bo mają sympatie prawicowe, a tamci są straceni, bo wierzą w wolny rynek”. Bo na końcu okaże się, że tych, którzy nie są straceni, jest całe 3%. I lewica zostanie tam, gdzie jest. Poza parlamentem w oczekiwaniu aż społeczeństwo dojrzeje. Zabetonowanie polskiej sceny politycznej na stałe i nieoficjalne wprowadzenie systemu dwupartyjnego jest realnym zagrożeniem, więc to dojrzewanie może trwać kilka dekad. Niektórzy na tym skorzystają, ale nie będzie to ani lewica, ani większość tych, których powinna ona reprezentować.

Źródło
Opublikowano: 2018-08-21 16:32:06

Gadomski, Maziarski i Pinochet w jednym stoją domku | „Nowy Obywatel” – pismo na rzecz sprawiedliwości społecznej

Istnieje taki stereotyp, że polska lewica jest agresywna, nieskłonna do dialogu i generalnie siepałaby swoich przeciwników. Uważam, że na tle tego, co wypisują np. Wojciech Maziarski i Witold Gadomski, polska lewica jest bardzo grzeczna. Aby to pokazać, napisałem tekst, który uświadamia, jak mogłaby wyglądać lewicowa publicystyka, gdyby obchodziła się z przeciwnikami równie ostro, jak to robią nasi fundamentaliści rynkowi. Wnioski pozostawiam wam. Tak samo jak odpowiedź na pytanie, czy jakieś główne medium puściłoby taki tekst, tak jak tydzień w tydzień są puszczane teksty Maziarskiego i Gadomskiego.

Fragment na zachętę:

Gadomski i Maziarski idą śladami swoich mistrzów. Pokrewieństwo ideowe ze zwolennikami dyktatur sprawia, że gdy polska demokracja drży w posadach, publicyści „Wyborczej” konsekwentnie zalecają rozwiązania, które doprowadzą do jej dalszego osłabienia. Są zwolennikami przywilejów dla bogaczy pod postacią niższych podatków, choć dane jasno pokazują, że demokracja ma się najlepiej tam, gdzie bogaci płacą wysokie podatki – w Norwegii, Danii, Szwecji czy na Islandii. Mimo że wszyscy rozsądni specjaliści i instytucje, włączywszy w to Międzynarodowy Fundusz Walutowy, biją na alarm w związku z narastającymi nierównościami społecznymi, Gadomski i Maziarski chcą je powiększać. Wyciągają z lamusa fundamentalizmu rynkowego zbutwiałe koncepcje. Powołują się na skompromitowaną teorię skapywania. Są zwolennikami ekonomicznej przemocy i władzy wielkich korporacji.

Co gorsza, szczują na współobywateli i współobywatelki. Stereotypy, które wygłaszają na temat najbiedniejszych członków naszych społeczeństw, przywodzą najgorsze skojarzenia związane z faszystowską propagandą. Zresztą, czemu się dziwić, skoro ich ulubieniec, Bronisław Komorowski, w drugiej turze ostatnich wyborów prezydenckich przymilał się do Pawła Kukiza, lidera partii sprzymierzonej ze skrajną prawicą.

Odbierają ludziom godność, przedstawiając ich jako głupi, zapijaczony motłoch. Tak jak Pinochet, i wielu dyktatorów przed nim, szczerze nienawidzą lewicy. Wznosząc się na wyżyny symetryzmu, porównują lewicowe działaczki walczące o prawa kobiet, prawa osób LGBT, prawa ludzi ubogich – do organizacji skrajnie prawicowych. Raz jeszcze, nie powinno to dziwić. Ich idol, Friedman, porównywał programy antydyskryminacyjne wprowadzone przez Amerykanów w 1941 roku do… Ustaw Norymberskich. Symetryzm jest nieodłączną częścią ich tradycji.

Gadomski, Maziarski i Pinochet w jednym stoją domku | „Nowy Obywatel” – pismo na rzecz sprawiedliwości społecznej

Polska jak mało który kraj wie, co to znaczyć żyć pod jarzmem dyktatury. Nie minęło jeszcze 30 lat od czasu, gdy demokracja była dla nas ledwie marzeniem. Teraz w pocie czoła musimy stać na straży wolności, którą z takim trudem wywalczyliśmy. Tym bardziej dziwi fakt, że „Gazeta Wybor…

Źródło
Opublikowano: 2018-08-09 21:11:14

Po internetach krąży wypowiedź Witold Gadomski kierowana do "neokomunistów" (to chyba m.in. ja). Przyznam szcz

Po internetach krąży wypowiedź Witold Gadomski kierowana do „neokomunistów” (to chyba m.in. ja). Przyznam szczerze, że jej nie rozumiem, jest ona bowiem sprzeczna z wolnym rynkiem i demokratyczną zasadą.
A więc mamy wolny rynek i żyjemy sobie w wolnym kraju (hyhy, w tym miejscu puszczam oko). Pracujemy w jednej redakcji. Kol. red. krytykuje rzeczy, ja krytykuję inne rzeczy. Rynek oboje nas wycenia, oboje też uznaje za wciąż przydatnych, skoro żadne z nas jeszcze nie utraciło pracy (a przynajmniej tak rozumuje WG). Tymczasem nagle – wynika z logiki tego posta – dowiaduję się, że jeśli mi się w tym kraju nie podoba, to powinnam wyemigrować, kol. red. może zaś krytykować wciąż rzeczy za wynagrodzeniem. Dlaczego nie na odwrót?!
Na uwagę zasługuje także pasaż o dotacjach. Adrian Zandberg, Agnieszka Dziemianowicz-Bąk i ich spółka cynicznie załapali się na nie, i teraz żyją jak te pączki w maśle, co kol. red. się nie podoba. Grzegorz Schetyna się na nie nie załapał, ale na nie zapracował i zasłużył. A mi się do tej pory wydawało, że jeśli partia spełnia kryteria określone przepisami, to otrzymuje pieniądze niezależnie od politycznej agendy – zgodnie z demokratyczną regułą.


Źródło
Opublikowano: 2018-07-30 12:15:24

GADOMSKI, MAZIARSKI I PINOCHET W JEDNYM STOJĄ DOMKU

GADOMSKI, MAZIARSKI I PINOCHET W JEDNYM STOJĄ DOMKU

Polska jak mało który kraj wie, co to znaczyć żyć pod jarzmem dyktatury. Nie minęło jeszcze 30 lat od czasu, gdy demokracja była dla nas ledwie marzeniem. Teraz w pocie czoła musimy stać na straży wolności, którą z takim trudem wywalczyliśmy. Tym bardziej dziwi fakt, że „Gazeta Wyborcza” publikuje regularnie teksty ludzi odwołujących się do antydemokratycznych wartości. Ludzi, którzy za pięknymi i utopijnymi ideami, skrywają zamiłowanie do dyktatorskich rozwiązań. Mam na myśli Witolda Gadomskiego i Wojciecha Maziarskiego, zwolenników idei Friedricha Hayeka i Miltona Friedmana.

Większość z Państwa może kojarzyć Friedmana i Hayeka jako niewinnych myślicieli dwudziestowiecznych, ale to wynik liberalnej propagandy. W rzeczywistości stoją oni za jednym z najgorszych reżimów powstałych w drugiej połowie XX wieku. Chodzi o Chile pod rządami krwawego dyktatora Augusto Pinocheta, który jest odpowiedzialny za tortury i morderstwa tysięcy ludzi. Friedman i Hayek z sympatią spoglądali na kraj Pinocheta, ponieważ chilijski dyktator wiernie wprowadzał zalecania fundamentalizmu rynkowego, którego byli zwolennikami. Gdy Zachód budował państwa dobrobytu za pomocą zdobyczy socjalistycznych, totalitarne reżimy były jedynymi miejscami, gdzie Hayek i Friedman mogli testować na ludziach swoją ideologię. Zresztą zdaniem uznanych ekonomistów, jak Amartya Sen i Joseph Stiglitz, eksperymenty te nie tylko zniszczyły demokrację, ale doprowadziły do zapaści ekonomicznej Chile.

Fundamentalizm rynkowy był dla Friedmana oraz Hayeka ważniejszy od demokracji, praw człowieka i powszechnego dobrobytu. Podobne, skrajnie kapitalistyczne idee stały zresztą za wieloma innymi dyktaturami – od Brazylii, po Argentynę, a także za wyzyskiem i zapaścią gospodarczą krajów trzeciego świata. Nie wspominając o milionach ofiar rozwoju kapitalizmu na jego wcześniejszych etapach, kiedy to ideały wyznawane przez Gadomskiego i Maziarskiego wprowadzano za pomocą niewolnictwa, wojen i grabieży.

Gadomski i Maziarski idą śladami swoich mistrzów. Pokrewieństwo ideowe ze zwolennikami dyktatur sprawia, że gdy polska demokracja drży w posadach, publicyści „Wyborczej” konsekwentnie zalecają rozwiązania, które doprowadzą do jej dalszego osłabienia. Są zwolennikami przywilejów dla bogaczy pod postacią niższych podatków, choć dane jasno pokazują, że demokracja ma się najlepiej tam, gdzie bogaci płacą wysokie podatki – w Norwegii, Dani, Szwecji czy na Islandii. Mimo tego, że wszyscy rozsądni specjaliści i instytucje, włączywszy w to Międzynarodowy Fundusz Walutowy, biją na alarm w związku z narastającymi nierównościami społecznymi, Gadomski i Maziarski chcą je powiększać. Wyciągają z lamusa fundamentalizmu rynkowego zbutwiałe koncepcje. Powołują się na skompromitowaną teorię skapywania. Są zwolennikami ekonomicznej przemocy i władzy wielkich korporacji.

Co gorsza, szczują na współobywateli i współobywatelki. Stereotypy, które wygłaszają na temat najbiedniejszych członków naszych społeczeństw, przywodzą najgorsze skojarzenia związane z faszystowską propagandą. Zresztą, czemu się dziwić, skoro ich ulubieniec, Bronisław Komorowski, w drugiej turze ostatnich wyborów prezydenckich przymilał się do Pawła Kukiza, lidera partii sprzymierzonej z polskimi faszystami. Odbierają ludziom godność, przedstawiając ich jako głupi, zapijaczony motłoch. Tak jak Pinochet, i wielu dyktatorów przed nim, szczerze nienawidzą lewicy. Wznosząc się na wyżyny symetryzmu, porównują lewicowe działaczki walczące o prawa kobiet, prawa osób LGBT, prawa ludzi ubogich do skrajnie prawicowych organizacji. Co tydzień szczują na lewicę, pogłębiając podziały w naszym społeczeństwie. Przed ostatnimi wyborami doprowadzili do rozbicia obozu liberalnego. Gdy PO wyłamała się z ich fundamentalistycznych założeń w sprawie OFE, Gadomski wzywał do powstania nowej partii propagującej jego ideologię. Tak powstała Nowoczesna, która podzieliła liberalny elektorat i ułatwiła zwycięstwo PiS-owi.

Zdumiewający jest upór, z jakim twardogłowi fundamentaliści rynkowi próbują wmówić sobie i światu, że możemy poświęcić demokrację na ołtarzu dzikiego kapitalizmu. Zdumiewające jest również to, że „Gazeta Wyborcza” publikuje teksty miłośników ideologii stojącej za dyktaturą Pinocheta. Pozostaje mieć nadzieję, że polska demokracja przetrwa i to zagrożenie.

PS Tekst powstał z inspiracji twórczością Witolda Gadomskiego i Wojciecha Maziarskiego. Chciałem sprawdzić, jak wyglądałaby moja publicystyka, gdybym korzystał z najbardziej charakterystycznych cech ich pisarstwa: poleganiu na luźnych skojarzeniach, wybiórczym dobieraniu faktów historycznych, patetycznych uniesieniach i oskarżaniu przeciwników o wszystko co najgorsze.

PS 2 Po napisaniu tego tekstu z przerażeniem stwierdzam, że dużą część jego tez można by spokojnie obronić. Jednocześnie lepiej teraz rozumiem Gadomskiego i Maziarskiego. Takie teksty można pisać w 30 minut.

Źródło
Opublikowano: 2018-07-22 18:24:22

Czy w "Gazecie Wyborczej" jest jakiś tydzień szczucia na lewicę? Dzisiaj znowu Witold Gadomski. Tym razem o ty

Czy w „Gazecie Wyborczej” jest jakiś tydzień szczucia na lewicę? Dzisiaj znowu Witold Gadomski. Tym razem o tym, że lewica wspólnie z nacjonalistyczną prawicą chce odebrać wolność Polkom i Polakom. Muszę przyznać, że to ciekawa strategia jak na gazetę będącą orędowniczką koncepcji zjednoczonej opozycji. Zwyzywać, opluć, nakłamać, a potem wezwać do wspólnej obrony demokracji.

Z oczywistych względów na moim facebooku wyświetla się duża liczba postów ludzi działających w lewicowych partiach i organizacjach. I co widzę? Osoby, które narażając się na grzywnę, broniły przed eksmisją starszą panią oszukaną przez Amber Gold. Osoby, które od tygodnia protestują przeciwko temu, co robi PiS z sądami. Osoby, które starają się alarmować jak najwięcej ludzi, że PiS pod naciskami między innymi Tadeusza Rydzyka wycofuje się z zakazu hodowli zwierząt na futra. Osoby, które na wszelakie sposoby walczą o prawa społeczności LGBTQ. Osoby, które mówią, gdzie tylko mogą o tym, co Patryk Jaki – kandydat PiS-u na prezydenta Warszawy – wyprawiał w Opolu. Większość tych rzeczy dzieje się w czasie wolnym, po pracy, bo działanie na lewicy tak zazwyczaj wygląda. Wbrew prawicowym fantazjom kasa od Sorosa jakoś nie przychodzi.

Potem taka lewicowa działaczka wraca do domu, wchodzi na stronę „Gazety Wyborczej” i czyta, że jest zakochana w PiS-ie, że chce odebrać ludziom wolność, że jest zagrożeniem dla demokracji. Wszystko oparte albo na kłamstwach, albo na antynaukowych bzdurach („to od nas zależy, czy będziemy bogaci, czy nie”). Ale bez obaw. Pewnie w ciągu tygodnia przeczyta też tekst o tym, czemu tak właściwie lewica nie zechce poprzeć ulubionych partii szanownych panów redaktorów i dziennikarzy.

Źródło
Opublikowano: 2018-07-22 10:16:07

Nie mam nic przeciwko ludziom o odmiennych poglądach. Ktoś uważa, że liberałowie są lepsi od lewicy, PO od Razem? Proszę

Nie mam nic przeciwko ludziom o odmiennych poglądach. Ktoś uważa, że liberałowie są lepsi od lewicy, PO od Razem? Proszę bardzo. Mogę dyskutować. Przynajmniej tak długo, jak widzę w tym sens. Nie lubię jednak, gdy ktoś mówi nieprawdę. Tak mają się sprawy z najnowszym artykułem Witolda Gadomskiego dla „Magazynu Świątecznego”. Gadomski twierdzi, że lewica „stoi murem” za Patrykiem Jaki. Całym dowodem na to mają być żarty z ostatnich, napuszonych wypowiedzi Rafała Trzaskowskiego, kandydata PO na prezydenta Warszawy. Jak sobie pomyślę o tym, ile energii, czasu i zdrowia poświęcił na przykład Michał Pytlik z Razem, walcząc z Jakim, to… To po prostu ręce mi opadają, słysząc głupoty wypytywane przez Gadomskiego. I niezmiennie dziwię się, że ktoś je publikuje. Istnieją granice polemiki politycznej. Elementarny szacunek dla faktów powinien być jedną z nich. A jeżeli Gadomski nie słyszał o Pytliku i o tym, jak lewica walczy z Jakim, to niech ma pretensje do mediów – w tym do samego siebie – że o tym nie mówią i nie piszą. Niech się dokształci. Niech skończy tłumaczyć porażki liberałów tym, że lewica jest lewicą. Niech robi cokolwiek, tylko niech przestanie wygadywać bzdury.

Źródło
Opublikowano: 2018-07-21 13:38:11

Jednym z kluczowym argumentów fundamentalistów rynkowych na rzecz popieranego przez nich systemu jest zmniejszająca się

Jednym z kluczowym argumentów fundamentalistów rynkowych na rzecz popieranego przez nich systemu jest zmniejszająca się bieda na świecie. Zobaczcie, jak wielu ludzi poprawiło swój los w ciągu ostatnich kilkudziesięciu lat i to wszystko dzięki temu strasznemu neoliberalizmowi, który tak atakujecie – mówią ludzie tacy jak Witold Gadomski. Niektóre wyliczenia podają, że absolutne ubóstwo zostało zmniejszone nawet o połowę. Jason Hickel w swojej książce „The Divide” pisze, że z tą argumentacją są trzy problemy. Po pierwsze, największy postęp w wychodzeniu z biedy dokonał się w Chinach, które pod wieloma względami nie pasują do lukrowanej opowieści o kapitalizmie, serwowanej przez fundamentalistów rynkowych. Po drugie, wyniki są o wiele mniej optymistyczne, gdy spojrzymy nie na procenty, ale na liczby absolutne. W 1981 roku około miliarda ludzi żyło za mniej niż dolara dziennie. Według dostępnych badań niewiele się pod tym względem zmieniło. Po trzecie, właśnie, pytanie brzmi, jak definiujemy biedę i gdzie ustawiamy jej granicę. Część badaczy twierdzi, że powinna ona wynosić w obecnych warunkach cztery dolary dziennie. Przy takim podejściu biedne jest cztery miliarda ludzi na świecie i sytuacja nie tylko się nie poprawiła względem 1981 roku, ale wręcz pogorszyła.

Nie chodzi o to, że nic się nie udało przez ostatnie kilkadziesiąt lat. Mamy na przykład znaczące osiągnięcia w zapobieganiu śmierci matek w trakcie porodu. Niemniej jednak bajkowe opowieści o postępie, jaki przyniósł nam fundamentalizm rynkowy, są… no właśnie, bajkowe. Opierają się na przemilczeniach, a interpretacje dostępnych danych potrafią się diametralnie zmienić w zależności od przyjętych założeń. Tym, co się nie zmienia, jest to, że na świecie mnóstwo ludzi zmaga się z biedą. Co gorsza, powiększa się przepaść między bogatymi i biednymi krajami. W latach 60. XX wieku różnica dochodu per capita między najbogatszym a najbiedniejszym krajem wynosiła 32 do 1. Dziś jest to 134 do 1.

Możemy albo wmawiać sobie, że ostanie kilkadziesiąt lat rozwoju dzikiego kapitalizmu dowiodło skuteczności tego systemu, albo w końcu zrozumieć, że coś jest z nim nie tak. Mieliśmy do czynienia z ogromnym postęp technologicznym, wytwarzamy więcej dóbr, w tym żywności, niż kiedykolwiek wcześniej, nieustannie mówimy o pomocy, wolności i innych wzniosłych ideach. A skala biedy – jak widać – nadal jest ogromna. Jedyne, co się zmienia, to przepaść między bogatymi i biednymi. W dodatku obecny system doprowadził do dewastacji planety wraz z jej klimatem, co za chwilę może się skończyć tragedią dla nas wszystkich. Czy to nie jest najwyższa pora, aby przestać się martwić tym, że wredni lewacy sprawią, iż Gatesa nie będzie stać na kolejny odrzutowiec, a Lewandowskiego na kolejny luksusowy samochód, i zająć się ratowaniem ludzkości? Wielu z nas nie potrafi dzisiaj zrozumieć, jak kiedyś inteligentny i porządny człowiek mógł popierać niewolnictwo. W przyszłości nasi potomkowie będą równie zdziwieni tym, jak uparcie lekceważyliśmy problem biedy, nierówności i katastrofy środowiskowej. Jak blokowaliśmy wszelkie próby poradzenia sobie z tymi plagami przy użyciu pseudo-argumentów, że to będzie zamach na wolność milionerów, wielkich korporacji i mitycznych przedsiębiorców.

Źródło
Opublikowano: 2018-07-10 15:57:23

Witold Gadomski wspomina w dzisiejszym tekście dla „Gazety Wyborczej” o Janisie Warufakisie, byłym ministrze finansów Gr

Witold Gadomski wspomina w dzisiejszym tekście dla „Gazety Wyborczej” o Janisie Warufakisie, byłym ministrze finansów Grecji. Jak zwykle, pisze niezbyt mądrze, ale akurat nie w tym rzecz. Dziwi mnie z jaką lekkością Gadomski przyznaje, że Warufakis „został zdymisjonowany na żądanie kanclerz Merkel” i innych polityków europejskich, którzy „szybko wymusili jego dymisję”. Publicysta „Wyborczej” ma w tej kwestii rację, choć najwyraźniej nie pojmuje powagi tego, co pisze. Demokratycznie wybrany przedstawiciel rządu greckiego, któremu wyborcy powierzyli trudne zadanie renegocjowania umowy z instytucjami europejskimi, został z tegoż rządu wyrzucony na żądanie europejskiego establishmentu z innych krajów. Bo był niewygodny i zbyt pyskaty. Jestem zwolennikiem Unii Europejskiej, rzekłbym nawet: gorącym zwolennikiem, bo uważam, że ze wszystkich potencjalnie beznadziejnych scenariuszy dla naszego świata i Polski, Unia daje umiarkowane powody do optymizmu. Z pewnością jest lepszym rozwiązaniem niż liczenie na to, że samotny kraj nad Wisłą poradzi sobie w pojedynkę z wrogimi mocarstwami i coraz potężniejszymi korporacjami międzynarodowymi. Niemniej jednak Unia Europejska nigdy nie będzie działała tak, jak trzeba, i nie przetrwa, jeżeli będzie odbierała wyborcom resztki nadziei na to, że ich głosy mają na cokolwiek wpływ. Jeśli elity europejskie będą prezentowały postawę „Możecie sobie głosować, ale my i tak wiemy najlepiej, co jest dobre dla Europy, więc nie pozwolimy, aby wasze głosy pokrzyżowały nasze plany” – to znaczy, że jesteśmy zgubieni. Publicyści zamiast cynicznie cieszyć się z tego, że Merkel poradziła sobie z greckim „ideologiem”, powinni bić na alarm i domagać się poszanowania dla demokracji europejskiej. Ale cóż, chyba nikogo już nie dziwi, że miłość dla demokracji w przypadku niektórych osób jest bardzo wybiórcza. Gdyby to Kaczyński wymusił wyrzucenie Warufakisa… Wtedy to co innego, wtedy można by biegać z flagą unijną i dzielnie bronić demokracji.

Źródło
Opublikowano: 2018-05-29 12:05:03

Jakiś czas temu w „Gazecie Wyborczej” był dwugłos na temat Karola Marksa. Z jednej strony opinia Witolda Gadomskiego, z

Jakiś czas temu w „Gazecie Wyborczej” był dwugłos na temat Karola Marksa. Z jednej strony opinia Witolda Gadomskiego, z drugiej Adama Leszczyńskiego. Gadomski oczywiście plótł straszne farmazony. Rzekłbym, że w tej sprawie gadał nawet głupiej niż polska prawica. Bo nie dość, ze oskarżał Marksa o stworzenie zbrodniczej ideologii, to dodatkowo zaczął chrzanić, że marksizm zniósł logikę formalną i wprowadził zasadę, że o tym, co jest prawdą, a co fałszem ma decydować partia. Adam Leszczyński wypada w tym dwugłosie rzecz jasna o wiele lepiej. Mam jednak zasadnicze wątpliwości nad sensownością takich tekstów. Bo dla mnie to niestety trochę tak, jakby do dyskusji o katastrofie klimatycznej zaprosić osobę dysponującą rzetelną wiedzą oraz kogoś, kto wykrzykuje szaleństwa w rodzaju „globalne ocieplenie to lewacki wymyśl”. Tak naprawdę niepotrzebnie uwzniośla się w ten sposób nierzetelne osoby, podające nieprawdziwe informacje. Żeby było jasne, nie jestem za zakazem wypowiedzi dla takich ludzi. Po prostu zastanawiam się, czy gazeta, która chce uchodzić za poważną, powinna brać udział w sankcjonowaniu tego typu opinii jako pełnoprawnej części debaty publicznej.

Źródło
Opublikowano: 2018-05-10 17:49:14

Wchodzę dzisiaj rano na stronę „Gazety Wyborczej”. Tej samej, o której już nie wypada pisać, że promuje neoliberalizm, b

Wchodzę dzisiaj rano na stronę „Gazety Wyborczej”. Tej samej, o której już nie wypada pisać, że promuje neoliberalizm, bo przecież „ma Adrianę Rozwadowską”. I co widzę? Na samej górze artykuł komentujący propozycję podwyższenia podatków jako „głębsze sięganie do kieszeni najbogatszych” i cytujący posłów Kukiza mówiących o „socjalistycznym populizmie” oraz „głównego ekonomistę fundacji prof. Leszka Balcerowicza Forum Obywatelskiego Rozwoju”. Obok opinia Witolda Gadomskiego, który pisze, że: „We Francji przed kilku laty prezydent Hollande opodatkował dochody najbogatszych stawką 75 proc. W efekcie wpływy do budżetu spadły, a wiele znanych i bogatych osób wyniosło się z Francji”. Zastanawiam się, skąd te dane o spadku wpływów do budżetu, bo według Business Insider i Guardiana w ciągu dwóch lat 75% podatek przyniósł około 420 milionów euro przychodów. Nie wnikam teraz, czy to dużo, czy mało, czy warto, czy nie warto wprowadzać tak wysokie stawki podatkowe. Zastanawia mnie tylko, na jakiej podstawie Gadomski pisze to, co pisze, żeby obrzydzić pomysł wysokich podatków. Na deser, pod spodem, tekst o tytule „Finlandia kończy najsłynniejszy eksperyment społeczny. Dochód podstawowy się nie udał?”, w którego treści nie ma ani jednej informacji uzasadniającej domniemanie, że dochód podstawowy się nie udał. No ale najważniejsze, że „nikt już nie traktuje Balcerowicza poważnie”.

Źródło
Opublikowano: 2018-04-24 11:12:45

Leszek Balcerowicz udostępnił na swoim Twitterze grafikę, która zestawia ze sobą PiS i partię Razem. Skomentował ją tak:

Leszek Balcerowicz udostępnił na swoim Twitterze grafikę, która zestawia ze sobą PiS i partię Razem. Skomentował ją tak: „antyliberalna „lewica” i antyliberalna „prawica” są do siebie programowo bardzo podobne – stąd proponowałem i proponuję objąć je łączną nazwą „lewoprawicy”. Przyznam, że mnie to nie dziwi. Wcześniej taki pogląd wyrażali m.in. Cezary Michalski, Wojciech Maziarski czy Witold Gadomski. Tych ludzi łączy kilka rzeczy. Po pierwsze, najwyraźniej nie obchodzą ich zbytnio prawa kobiet, bo tylko ktoś taki może porównywać ze sobą partię, która nieustannie tym prawom zagraża, z partią, która nieustannie staje w ich obronie. Po drugie, najwyraźniej nie kłopocze ich sytuacja uchodźców, bo tylko ktoś taki może porównywać ze sobą partię, która szczuje na uchodźców, z partią, która konsekwentnie upomina się o pomoc dla nich. Po trzecie, najwyraźniej nie zaprzątają sobie głowy Unią Europejską, bo tylko ktoś taki może porównywać ze sobą partię jawnie eurosceptyczną, z partią, która w Unii Europejskiej – przy wszystkich zastrzeżeniach – widzi nadzieję na poprawę świata. Po czwarte, najwyraźniej walka z faszyzmem nie jest na liście ich priorytetów, bo tylko ktoś taki może ze sobą porównywać partię, która podlizuje się środowiskom faszystowski, z partią, która często z narażeniem zdrowia z tymi środowiskami walczy. Po piąte, najwyraźniej nie mają pojęcia o lewicy, bo tylko ktoś taki może porównywać partię, która nieustannie robi ustępstwa wobec bogaczy i arystokratów, z partią, która bezkompromisowo walczy o dobrobyt klasy średniej i niższej. Ci panowie mogą mówić, że są obrońcami wolności, prawa i czego tam jeszcze chcą, ale tak naprawdę priorytetem jest dla nich obrona własnych autorytetów i dzikiego kapitalizmu.

Źródło
Opublikowano: 2018-03-28 11:45:13

Czy ktoś mi wyjaśni, dlaczego „Gazeta Wyborcza” publikuje teksty Jacka Szczerby? Pierwszy raz zwróciłem na niego uwagę,

Czy ktoś mi wyjaśni, dlaczego „Gazeta Wyborcza” publikuje teksty Jacka Szczerby? Pierwszy raz zwróciłem na niego uwagę, gdy na początku video-recenzji ostatniej części „Harry’ego Pottera” wyznał, że nie widział filmu i nie ma zamiaru zobaczyć, po czym zdradził… zakończenie (na podstawie relacji kogoś innego).

Kilka dni temu uznał „Kształt wody” za politycznie poprawny. Bo – nie wiem – film potępia dyskryminację? Dzisiaj w swoich typach Oscarowych twierdzi, że chilijska „Fantastyczna kobieta” Sebastiána Lelio też jest poprawna politycznie, ponieważ opowiada o transseksualiście. Czy teraz każdy film, który nie jest o dobrych białych facetach, będzie już nazywany przez Szczerbę poprawnym politycznie?

Na dodatek Szczerba jest najzwyczajniej w świecie niekompetentny. Pisze, że Guillermo de Toro jest dla Hollywood cennym nabytkiem, „albowiem pokaźną artystyczną wyobraźnię dopełnia umiejętnością zarabiania pieniędzy”. Jako przykład podaje „Pacific Rim”, który przyniósł 411 mln dolarów. Gdyby Szczerba znał się na tym, co pisze, to wiedziałby, że 411 mln dolarów to nie jest pokaźny przychód dla filmu o takim budżecie (180 mln dolarów + wydatki na promocję) jak „Pacific Rim” i przez długi czas obawiano się, że przyniesie on studiu straty (pamiętajmy, że 411 mln w box office nie znaczy, że wszystkie te pieniądze idą do studia, cześć trafia np. do właścicieli kin). W ogóle wysokobudżetowe filmy Del Toro mają kłopoty z zarabianiem pieniędzy, między innymi dlatego nie zobaczymy „Hellboya 3″, tylko reboot w wykonaniu innego reżysera.

Robota na poziomie Witolda Gadomskiego. Mówię wam, nie ma łatwiejszej pracy niż „zasłużony” felietonista w „Wyborczej”. Siadasz, piszesz byle co i jest kasa. W sumie sam sobie odpowiedziałem na pierwsze pytanie. Po prostu Szczerba idealnie nadaje się do „Wyborczej”.

Źródło
Opublikowano: 2018-03-01 12:37:36

Ponad rok temu, gdy wśród polskich neoliberałów królował argument "kto nie z nami, ten z PiS-em", śmiałem się,

Ponad rok temu, gdy wśród polskich neoliberałów królował argument „kto nie z nami, ten z PiS-em”, śmiałem się, że czekam, aż któryś z tych geniuszy oskarży Josepha Stiglitza lub innego lewicowego ekonomistę o sprzyjanie PiS-owi. I oto we wczorajszej „Gazecie Wyborczej” pojawił się tekst Witolda Gadomskiego. Czytamy w nim między innymi, że poglądy Thomasa Piketty’ego „doskonale korespondują z ideologią partii populistycznych, w tym PiS”. W ogóle tekst Gadomskiego jest kopalnią wiedzy. Mogliście na przykład sądzić do tej pory, że Piketty jest ekonomistą i to dosyć poważanym na świecie. Głupi wy! Gadomski wyjaśni wam, że Francuz jedynie „uchodzi za ekonomistę”.

Wszystko to byłoby zabawne, gdyby ukazywało się na niszowych portalach typu „thatcher-krolowa-polski” a nie na stronie największej polskiej gazety. Kogo następnego oskarży dziennikarz „Wyborczej” o wyznawanie populistycznej ideologii PiS-u? Międzynarodowy Fundusz Walutowy za przyznanie, ze wolnorynkowa ortodoksja nie działa? Naomi Klein za krytykowanie kapitalizmu? Matta Damona za udział w filmach o antyneoliberalnej wymowie? Wiem, że po prawej stronie konkurencja na wygadywanie straszno-śmiesznych głupot jest ogromna i przerasta nawet umiejętności Gadomskiego, ale czy istnieje jakaś granica absurdalności w upartym forsowaniu ekonomicznych doktryn z lat 80. i 90. XX wieku?

Źródło
Opublikowano: 2018-02-13 11:05:43

TYMCZASEM NA ŚWIECIE. Joseph Stiglitza powiada tak: „Od 1995 roku uczestniczę w corocznych spotkaniach Światowego Forum

TYMCZASEM NA ŚWIECIE. Joseph Stiglitza powiada tak: „Od 1995 roku uczestniczę w corocznych spotkaniach Światowego Forum Ekonomicznego w Davos, gdzie zbierają się tak zwane elity globalne, aby dyskutować o problemach naszego świata. Nigdy wcześniej nie wracałem równie przygnębiony jak po tegorocznych obradach”. Skąd bierze się depresyjny stan Stiglitza? Ano stąd, że choć elity mówią o zagrożeniach związanych z nierównościami społecznymi i degradacją środowiska, to nie mają zamiaru podjąć żadnych realnych działań, aby im zapobiec. Nadal liczy się tylko zysk, zysk i zysk.

A W POLSCE? „Gazeta Wyborcza” opublikowała tekst Witolda Gadomskiego, w którym recenzuje on książkę Dariusza Rosatiego. Dowiadujemy się z niego, że walka z nierównościami nie ma sensu, bo odbiera motywację ludziom przedsiębiorczym. Trwałość tego mitu jest zdumiewająca. Robert Frank i Philip Cook już ponad 20 lat temu dowodzili, że nie ma żadnych, ale to żadnych dowodów na prawdziwość tezy o tym, że walka z nierównościami i redystrybucja bogactwa prowadzą automatycznie do osłabienia rozwoju gospodarczego albo zmniejszają innowacyjność. Ba, istnieją poważne przesłanki, że jest wręcz odwrotnie.

Rosati i Gadomski dalej jednak plotą neoliberalne głupoty z niewzruszoną pewnością siebie. Mam coraz silniejsze przekonanie, że ludzi takich jak Gadomski powinniśmy traktować tak jak osoby, które negują wpływ człowieka na zmiany klimatyczne. Jako niebezpiecznych, antynaukowych hochsztaplerów, którzy prowadzą nasz świat ku zagładzie

Źródło
Opublikowano: 2018-02-04 12:30:51

minął rok od tego mojego dramatycznego apelu… pozostaje nadal aktualny

Łukasz Najder:

minął rok od tego mojego dramatycznego apelu… pozostaje nadal aktualny

Mój list do redakcji świata

Wartość i szacunek do rzeczy i pieniądza nauczyły mnie ciągłego samorozwoju. W wieku 40 lat, w przeciwieństwie do moich kolegów, mam już 51 lat doświadczenia w pracy w różnych branżach, w tym 28 lat w PUP jako bezrobotny. I szczerze nie jest mi żal osób, które zarabiają 15000 zł. Nikt nie narzekał.

Wychowałem się w czternastoosobowej rodzinie – ani zamożnej, ani biednej. Ot – mieszkaliśmy w jamie wydrążonej w ziemi. Zacząłem pracować w wieku 7 lat, bo chciałem mieć w końcu lepszy motocykl, zarobić na jacht i opłacić korepetycje mojej dwuletniej siostrze Emilce. Później, choć mogłem pójść na studia dzienne, wybrałem Oxford korespondencyjnie – mogłem zdobywać od razu doświadczenie w pracy i tam też nauczyłem się więcej niż kiedykolwiek mi ktoś przekazał na zajęciach. Zrobiłem profesurę z Administracji Sieci Komputerowych i habilitację z torrentów; studia opłaciłem sam od A do Z, czasami pożyczając od matki pieniądze na czesne, życie, narkotyki i randki. Niestety, nie było różowo, te pieniądze nie brały się znikąd i trzeba będzie je kiedyś oddać. No chyba, że matka umrze.

Przekwalifikowałem się w życiu 14 razy. Ukończyłem technika RTG; pracując w służbie zdrowia jako transplantolog-amator opłaciłem kolejny kurs na instruktora surfingu. Następnie próbowałem swoich sił prowadząc korporację na boku, ale nadal pracowałem jako instruktor, by opłacić studia na 7 kierunkach. Mój promotor polecił mnie do pracy – zakładałem internet i uczyłem się administrować siecią Pentagonu. Dziś jestem programistą analitykiem i neurochirurgiem u dwóch pracodawców oraz dorabiam jako kierowca autobusu wycieczkowego na trasie Warszawa-Lizbona. Opłacam też sobie studia magisterskie z logistyki, sinologii, kołczingu i drzewolecznictwa.

Ale czy na tym zakończę? Oczywiście, że nie. Nie myślcie sobie, że rynek pracy to bajka. Nie myślcie też, że celowo skakałem z jednego zawodu w drugi, bo nie wiedziałem czego chcę. Po prostu tam były pieniądze, a dziś jeden etat nie wystarczy, żeby się utrzymać.

Ciężko pracowałem przez te 51 lat i krok po kroku zbliżałem się do celu – opłacałem koncerty U2 w krajach rozwijających się, zdobywałem wiedzę, ordery i coraz więcej doświadczenia. Jeżeli słyszę, że ktoś nie podejmie pracy za 15000 zł, bo to dla niego hańba, to wcale nie będzie mi go żal. Gdy słyszę, że ktoś zarabia 15000 zł i nie ma szans na rozwój, trafia mnie szlag. Faktycznie, są takie miejsca, gdzie się tyle zarabia, ale do cholery… dlaczego nic nie zrobisz? I nie wysilisz się, żeby zmienić swoją sytuację? Sufit to nie limit, a piwnica – nie kaplica.

Da się, trzeba tylko chcieć się rozwinąć. I zrozumieć, że jeżeli brakuje ci doświadczenia, chęci do życia i koneksji możesz podjąć jakąkolwiek pracę i opłacać swoje pasje, bezzałogowe loty kosmiczne i zainteresowania, pójść na praktykę jednocześnie pracując w 9 firmach, zdobywać doświadczenie od ludzi i maszyn, którzy tak łatwo wiedzą też się nie podzielą. Trzeba być odkrywcą i wymyślać rozwiązania, o których nikt wcześniej nie pomyślał, by wreszcie któregoś dnia przyjść do szefa i powiedzieć mu, co chce się stworzyć. Tak otrzymuje się awans i szanse. Sebastian Kulczyk tak zrobił.

Obecnie pracuję na 13 etatach, a tak naprawdę na 11,75 etatu i nie narzekam ani na brak czasu, ani na brak zainteresowań. Nie zarabiam kroci, choć powyżej średniej statystycznej płacy netto, starcza mi na wszystko czego chcę, a jeszcze mogę odłożyć pieniądze na dalszy rozwój, finansować badania nad nowotworem i wesprzeć w potrzebie Elona Muska.

Kolejna rzecz, która jest notoryczna w naszym kraju i mogę ją nazwać typowym „Polactwem”, to „muszę mieć”. Muszę mieć mieszkanie, wodę, chleb, kaloryfer, mydło lepsze niż sąsiedzi, bajery, gadżety, przynajmniej dwie sztuki bielizny na tydzień. Otóż, nie, nie musisz ich mieć. Wystarczy określić priorytety i nauczyć się zarządzać pieniędzmi, optymalizować koszty, z najwyższą dokładnością wypisać wszystko, na co się wydało pieniądze.

Moja złota rada dla ludzi którzy chcą zarabiać więcej, i coś zrobić ze swoim życiem: naucz się skromności i po prostu to zrób. Przestań być w końcu biedny! Albo bal, albo żal.

Nie, nie nazywam się Witold Gadomski.

Nikt nie narzekał. Pozdrawiam.

Źródło
Opublikowano: 2017-11-17 09:04:44