Piotr Ikonowicz:


Dziel i rządź, czyli konflikty zastępcze

Drugim sposobem kanalizowania niezadowolenia społecznego jest eksploatowanie konfliktów zastępczych. Przez okres po 1989 r. był to konflikt historyczny zwolenników „Solidarności” i komuchów, czyli ludzi identyfikujących się z poprzednim systemem. Z punktu widzenia interesów świata pracy konflikt ten był konfliktem całkowicie sztucznym, choć chętnie podtrzymywanym przez elity. Zarówno bowiem elity obozu Solidarności jak i te z PZPR zawarły przy okrągłym stole kompromis kontynuowany w Sejmie „kontraktowym”, który działał na szkodę pracowników niezależnie od ich afiliacji związkowej. Prywatyzacja, przyspieszana mechanizmem ograniczenia wzrostu wynagrodzeń w przedsiębiorstwach państwowych (tzw. popiwek – podatek od ponadnormatywnego wzrostu wynagrodzeń) uderzały w załogi pracownicze, zmuszając je do zgody na prywatyzację, która oznaczała przede wszystkim zwolnienia grupowe i ogólnie wzrost bezrobocia oraz zmniejszenie siły nabywczej wynagrodzeń. Każdy z partnerów tego kompromisu mógł po prostu winą za wspólny skok na kasę obarczyć drugą stronę konfliktu wołając „łapaj złodzieja” , aby wymigać się od odpowiedzialności przed własnym zapleczem wyborczym.
Dziś, kiedy z racji upływu czasu tamten konflikt wygasa, zastąpiono go nowym, również zastępczym, na Polskę nowoczesną, europejską i zacofaną, moherową, klerykalną, na wierzących i nie wierzących. Te sztuczne konflikty mają zawładnąć do tego stopnia zbiorową wyobraźnią by nie pojawiły się w debacie publicznej sprawy najważniejsze, decydujące o stratyfikacji społecznej, społecznym podziale pracy i dystrybucji dochodu narodowego. Żaden z głównych aktorów sceny politycznej,. Żadna z pięciu obecnych w Parlamencie partii nie podważa milczącego konsensusu w ramach, którego w debacie porusza się kwestie drugorzędne, odsuwając zasadnicze na dalszy plan. Bo w tych zasadniczych sprawach partie te są niemal jednomyślne.
Zamieszanie w ludzkich głowach jest już dziś tak wielkie, że coraz większy posłuch znajdują nawoływania do jedności sił politycznych dla dobra kraju. Wrażenie powszechnego konfliktu i nieustających kłótni każe ludziom upatrywać przyczyny ich trudnej sytuacji raczej w sporach niż w faktycznej jednomyślności klasy politycznej, która pod osłoną sztucznych utarczek wspólnie służy interesom grup uprzywilejowanych tym, którzy mają przeciw tym, którzy nie mają. Hałaśliwy, oparty na brutalnej retoryce styl uprawiania polityki, gdzie rzeczowa dyskusja jest nie do pomyślenia, sprawia, że politycy są obiektem największej niechęci ze strony opinii publicznej, a nie ich mocodawcy, korporacje i przedsiębiorcy, którzy dzięki tak ukształtowanemu systemowi politycznemu mogą zawsze liczyć na tanią i zdyscyplinowaną siłę roboczą.


Źródło
Opublikowano: 2012-12-21 09:42:23