Dlaczego walczyłem z socjalizmem

Wiele osób zadaje pytanie, dlaczego jako socjalista byłem w opozycji do PRL. Z perspektywy barbarzyńskiego modelu ustrojowego, jaki przyjęła Polska po 1989 roku pytanie to ma sens, choć przecież my, ani 10 milionów ludzi zrzeszonych w NSZZ „Solidarność”, mogliśmy przypuszczać, jaki los przypadnie ludziom pracy w niepodległej Polsce.
W skrócie można by stwierdzić, że chodziło nam o kapitalizm tylko o demokratyczny socjalizm, w którym państwo opiekuńcze, jakim Polska Ludowa niewątpliwie była, połączono by z autentyczną zasadą ludowładztwa, która przecież wpisana była do Konstytucji ówczesnego państwa. Strajkujący stoczniowcy i górnicy naprawdę chcieli, żeby władza, jak głosiła Konstytucja należała do „ludu pracującego miast i wsi”. Tymczasem o wszystkich najważniejszych sprawach w państwie decydowała garstka aparatczyków, którzy nawet gdyby chcieli, nie mogli się wsłuchiwać w głos ludu, bo ten skutecznie tłumiono.
Dzisiejszy paradoks polega na tym, że w imię szlachetnych ideałów humanizmu socjalistycznego wywalczyliśmy najbardziej odczłowieczony system, jaki można sobie wyobrazić. A po tragicznej śmierci Andrzeja Leppera w Sejmie słychać już żadnego głosu ludu. Robotnicy wystrajkowali sobie wydłużony czas pracy, wyzysk, bezrobocie, likwidację zakładów i rolę pogardzanych roboli, choć chcieli być w swoim państwie suwerenem. złośliwie kwitują zryw „Solidarności” ludzie, którzy tęsknią za Polską Ludową, w której wprawdzie było wolności politycznej, ale istniało elementarne poczucie bezpieczeństwa, które daje pełne zatrudnienie, subsydiowane przez państwo koszty utrzymania.
Jest rok 1993. Mężczyzna w wieku 50 lat stoi w kolejce przed pośredniakiem na ulicy Ciołka w Warszawie. Czeka cierpliwie na wywołanie swego numerka, żeby się odhaczyć na liście. Zapytany przez dziennikarza, dlaczego znalazł się w obecnej sytuacji, dlaczego jest bezrobotny, odpowiada, że sam tego rozumie. Przez 20 lat pracował w jednym zakładzie pracy. Nie miał ani jednej bumelki. Był dumny ze swych wysokich kwalifikacji, był tokarzem, cenionym fachowcem. Kiedy się zaczęły strajki, strajkował wraz z innymi. Gdy przyszedł stan wojenny kolportował ulotki na swoim wydziale. jak koledzy głosował na „Solidarność”. Jednak, gdy przyszła wolność, wręczono mu wypowiedzenie. Za co?
Decyzja o kształcie ustrojowym Polski uwolnionej z okopów Moskwy, powstała poza świadomością i przyzwoleniem społeczeństwa. Polacy do dziś zachowali świadomość egalitarną, choć większość ideologicznie uważa się za prawicowych. Jednak oburza ich obecne rozwarstwienie majątkowe społeczeństwa i przywileje elit. Informacja o milionowych apanażach i odprawach menadżerów wysokiego szczebla niezmiennie wywołuje u nich furię i poczucie bezsilności wobec krzyczącej niesprawiedliwości. przypadkiem do drugiego artykułu Uchwalonej 1997 roku Konstytucji RP wpisano zasadę sprawiedliwości społecznej. Ustawodawcy, a wiem o tym, bo byłem członkiem Komisji Konstytucyjnej, która ten akt przygotowywała, zdawali sobie sprawę, że ludzie tego oczekują. Niestety zasada ta pozostała na papierze i w nazwie dwóch organizacji, w których obecnie działam: Kancelarii Sprawiedliwości Społecznej (stowarzyszenia) i partii Ruch Sprawiedliwości Społecznej.
O tęsknocie za państwem socjalnym świadczy też dobitnie wielkie poparcie, jakie uzyskało Prawo i Sprawiedliwość dokonując największego od początku transformacji transferu socjalnego, w ramach programu 500+. Takie programy jak ten wprawdzie likwidują niesprawiedliwych stosunków społecznych, ale łagodzą ich najbardziej jaskrawe przejawy jak choćby ubóstwo dzieci.
My, socjaliści z „Solidarności”, którzy próbowaliśmy, bez sukcesu wskrzesić Polską Partię Socjalistyczną, w imieniu, której nieraz przemawiałem z trybuny sejmowej, zachłysnęliśmy się masowym ruchem strajkowym, wielkim zrywem klasy robotniczej, która dążyła do swego upodmiotowienia. Jednak po drugiej stronie byli ludzie, którzy mając pełne gęby socjalizmu wysłali przeciw strajkującym robotnikom czołgi, a nawet kazali do tych robotników strzelać. Wprawdzie w obozach dla internowanych warunki były lepsze niż w osławionej Berezie Kartuskiej za sanacji, ale istota wyłapywania wichrzycieli i trzymania ich bez sądu w obozach jest ta sama.
Po takim doświadczeniu historycznym musi pewnie minąć jeszcze jedno pokolenie, aby lewica i socjalizm przestały kojarzyć się z opresyjną władzą. W decydującym momencie historii nasi wrogowie, PRL-owska nomenklatura i neoliberałowie pokroju Balcerowicza podali sobie ręce i wspólnie zmajstrowali nam dziki kapitalizm, który im pozwolił dorobić się stanowisk i majątków, a ludziom pracy pokazał ich miejsce w szeregu. Na szarym końcu.
Jednym z największych, czysto lewicowych, dokonań „Solidarności” była ustawa o samorządzie pracowniczym. Dawała ona zbuntowanym załogom prawo do decydowania o losach swego zakładu pracy. Zadanie współdecydowania, nie było zresztą niczym nowym, bo rady robotnicze powstały wcześniej na fali polskiego października. Robotnicy polscy nie byli w ciemię bici i wybierali do rad pracowniczych inżynierów i techników osoby o wiele bardziej kompetentne niż często tępi dyrektorzy narzucani poprzez PZPR,. To była, więc szansa nie tylko na demokratyzację stosunków pracy, ale i na racjonalne zarządzanie przemysłem.
I to właśnie, najważniejsze moim zdaniem osiągnięcie Sierpnia ’80, Sejm kontraktowy zlikwidował, po to by można spokojnie rozszabrować dorobek pokoleń ludzi pracy w Polsce Ludowej w operacji o nazwie „prywatyzacja”.
Każdego, kto pyta, dlaczego jako socjalista stanąłem w jednym szeregu ze strajkującymi robotnikami a nie ze strzelającymi do nich sekretarzami, odpowiadam, bo ja jestem naprawdę lewicowy, czerwony. A oni? Oni w osobach Millera, Kwaśniewskiego i Balcerowicza (byłego lektora KC PZPR) z entuzjazmem budowali kapitalizm. Okazało się, że tzw. rynek to o wiele skuteczniejszy instrument zniewolenia ludzi pracy niż ZOMO, SB i stan wojenny.
Socjalizm kłóci się z dyktaturą jednej partii, która uzurpuje sobie rolę „awangardy klasy robotniczej”. Socjalizm może istnieć tylko w warunkach prawdziwej demokracji. I nastanie, gdy taka demokracja powstanie. A może powstać tylko wtedy, gdy, poniżeni, wyzyskiwani i wykluczeni z debaty publicznej zajmą się polityką, jak się nią na chwilę zajęli w 1980 roku. Konsekwencją demokracji musi być jakaś forma socjalizmu, bo ludzie nie są głupi i kiedy już pójdą świadomie głosować i będą mieli swoją partię, czy swoje partie, na pewno nie wybiorą systemu, w którym żyją marnie i mają guzik do gadania. Na razie zadowalają się ersatzem lewicy, jakim jest łagodzący nieco najostrzejsze przejawy kapitalizmu, PiS-em. Ale to z braku laku.

Piotr Ikonowicz


Źródło
Opublikowano: 2016-11-17 09:58:53