Remigiusz Okraska:
Za 2 tygodnie ukaże się debiutancka książka mojej żony. Zatem polecam lekturę. Nie jestem obiektywny, ale ja akurat od bliskich osób wymagam więcej, nie mniej, więc gdyby książka była słaba, to bym nie polecał. Ale polecam, bo:
1. Jest to jedna z niewielu książek o Polsce B – o miejscach, które mają się kiepsko, które nie mają żadnego rozwoju lub tylko powierzchowny, o miejscach niemodnych, zapomnianych, sponiewieranych, o miejscach, z których raczej się ucieka niż do nich wraca.
2. Jest to chyba niemal jedyna książka o Polsce B napisana przez kogoś, kto w tej Polsce B mieszka, żyje, zarabia, dziaduje tu jak inni. Nie przez panią, która wzięła urlop w korpo, żeby opisać miasteczko dawno opuszczone, i nie przez pana, który na opis prowincji dostał w Warszawie zlecenie po tym, jak opisał już zupełnie inne rzeczy. To jest głos stąd, nieudawany głos stąd. Nie pochylanie się paniczów z troską nad "przegranymi", nie ciekawostkowy wgląd w realia jakichś egzotycznych prowincjuszy. To głos kogoś, kto biedował, chwytał się dorywczych prac, pracował w cateringu, nie miał opłacanych składek na ubezpieczenie itd.
3. Bo jest to głos szczerze prospołeczny, bez pozy i udawania. Moja żona jest właściwie jedyną osobą, przy której czasami wstydzę się, że mam niedostatecznie socjalne poglądy na jakąś sprawę, albo że przegapiam coś społecznie ważnego. To głos kogoś, kto działał w związkach, chodził na demonstracje, upominał się i wspierał innych, i nie od 2014, gdy liberalny salon odkrył "wrażliwość społeczną", lecz o wiele, wiele dłużej.
4. Bo nie jest to socjalna agitka, słuszna ideowo, lecz toporna. To obrazki z życia, obrazki o jednoznacznej wymowie prospołecznej, ale zwykłe, ludzkie, czasami gawędziarskie, czasami refleksyjne, czasami bezlitosne, czasami humorystyczne, ale to przede wszystkim opowieści, a nie wykład polityczny. Czyta się moim zdaniem dobrze.
Myślę, że nie będziecie żałowali/żałowały. Książka w empikach, księgarniach zwykłych i wysyłkowych za 2 tygodnie. Będzie kilka spotkań promocyjnych (Warszawa, Kraków, Sosnowiec, Łódź), ale o tym kiedy indziej. Już dziś można książkę zamawiać i jeśli macie możliwość odbioru w empikach, to wtedy bez kosztów przesyłki całość kosztuje tylko 26 zł, jeśli zamówicie do 20 listopada (link w komentarzu), później dychę drożej. (wersja elektroniczna też będzie, ale za 2 tygodnie).
I krótki cytat ze wstępu:
"Mówiło się o zmierzchu przemysłu, a świcie usług. Nagle wszyscy mieliśmy pracować w usługach i wykształcić tak zwane umiejętności miękkie. Mówiło się o karierze, sukcesie, innowacji. Potem o tym, że ten przemysł to może jednak nie był aż tak psu na budę i oto robić go będziemy od nowa, ale jako że naszym polskim rękom, choć spracowane, trochę to jakoś nie wychodzi, zrobi go nam tutaj oto na naszej ziemi zagraniczny inwestor. W specjalnej strefie ekonomicznej.
A my go zwolnimy z podatków i rozścielimy czerwony dywan, żeby tylko nie uciekł i zatrudnił te sto osób z okolicy. Bo zagraniczne przecież lepsze, zachodnie. Bardziej błyszczy. Mniej śmierdzi towotem.
Historia tych wszystkich fabryk plecie się niemal identycznie. 1990, 1992, 1995, 2000, 2002 – magiczne, powtarzalne daty. Daty końca – wniosku o upadłość, wejścia na majątek firmy syndyka masy upadłościowej, wykreślenia z rejestru KRS. Czasem po drodze błyska jakiś protest, strajk, ostatnia próba, ale przykrywa ją fala masowych zwolnień, przekształceń własnościowych, zmiany spółki akcyjnej na taką z ograniczoną odpowiedzialnością, i z powrotem. Akta osobowe i finansowe tych zakładów zajmują całe regały w Archiwum Zakładowym Zlikwidowanych Przedsiębiorstw Śląskiego Urzędu Wojewódzkiego. I wszystkich innych urzędów wojewódzkich.
Zagłębie Dąbrowskie to ziemia, która, choć w cieniu Górnego Śląska, doświadczyła ogromnego rozwoju przemysłu, po czym ogromnej krzywdy, gdy zwinięto go w krótkim czasie niemal do zera. Jest świetnym, choć bolesnym przykładem diabelskiego młyna polskiej terapii szokowej. Trąba powietrzna balcerowiczowskiej transformacji zostawiła tu pustawe miasta, zrujnowane fabryki, niewypłacalne huty i żadnej kopalni. Zostawiła Zawiercie, gdzie zatrudniające 30 osób przedsiębiorstwo uchodzi za „duże”, Sosnowiec, skąd pomiędzy 1990 a 2014 r. wyjechało pięćdziesiąt tysięcy mieszkańców, i Dąbrowę Górniczą, 120-tysięczne miasto bez czynnego dworca kolejowego. Zostawiła za sobą Będzin, najpierw zlikwidowawszy tam przemysł obuwniczy i cukierniczy.
Zostawiła wiele mniejszych miejscowości, gdzie ludzie prasowali drelich i szli codziennie do ciężkiej, ale pewnej pracy".
Źródło
Opublikowano: 2018-11-06 21:38:34