Silnie zalecam lekturę tego oto tekstu. To owoc kilkumiesięcznej pracy-riserczu w Eats i przygnębiająca opowieść o wyzysku, aplikacji jako bogu, edukacyjnych słupach, imigrantach zarobkowych z Indii i smutnej, burej od smogu Warszawie. Całość znakomicie skręcona – gify, video, zrzuty z czatów, wykresy z twardymi danymi. Profeska.

"Szkolenie prowadzi instruktor w koszulce z logo Ubera stojący przed srebrnym MacBookiem. Praca na Eats ma być idealna przede wszystkim dla studentów i „freelancerów”, którzy „mogą sobie pozwolić na większą elastyczność”. Zarobki „różnią się w zależności od liczby dostawców dostępnych aktualnie w aplikacji oraz od ich stażu współpracy z platformą”. Od kurierów usłyszę potem, że za odebranie z restauracji dostają 5 zł, za każdy kilometr trochę ponad 1 zł, i za wręczenie klientowi około 1,5 zł.

[…]

Na papierze wszyscy są studentami. Aakash pokazuje mi zaproszenie od Wyższej Szkoły Gospodarki Euroregionalnej im. Alcide De Gasperi w Józefowie pod Warszawą. Dokument ten był podstawą do przyznania mu wizy przez konsulat RP. […]

Znaczna część studentów to, jak twierdzi Ashok, osoby, które tylko dostają wizę i w szkole się nie pojawiają (to samo usłyszę później od Sanjaya). Obecność nie jest tutaj przez nikogo wymagana. Na egzaminach przepuszcza się wszystkich, podczas testów można przepisywać z laptopów, podręczników i telefonów. Czy w szkole uczą się Polacy? Podobno w weekendy, na studiach zaocznych, ale nigdy żadnego nie widział. Mówi też, że w Indiach jest pośrednik, którego należy opłacić, jeżeli chce się dostać do WSGE – i nie można go ominąć.

[…]

Zaczynam rozumieć, że moim prawdziwym szefem jest aplikacja. I nie jestem dla niej żadnym „partnerem”. Kiedy na ekranie pojawia się ikona z dostawą, mogę ją tylko zaakceptować albo przeczekać. Nie ma, że „nie”.

Aplikacja potrafi ukarać. Wie kiedy, gdzie, z jaką prędkością jadę i co wiozę, a ja muszę akceptować przyszłe kursy w ciemno. Za dojazd do restauracji (czasem kilka kilometrów) nie zarabiam. Jeśli anuluję kurs przed odebraniem zamówienia, aplikacja przypomina o możliwości „zawieszenia” konta. Czasem jadąc nie słyszę telefonu i nie nadążam z akceptacją następnego kursu. Potem przez kilkanaście minut nie dostaję kolejnego przejazdu. To dlatego, że nie zareagowałem wystarczająco szybko czy po prostu brak zamówień na rynku? Innym razem aplikacja co chwilę podsyła mi nowe kursy.

Aplikacja kusi nagrodami – promocjami, mnożnikami, „specjalnymi misjami” i „gwarantowanymi godzinami”. Kiedy działają te ostatnie, mogę zarobić np. nie mniej niż 25 zł za godzinę, bo normalnie nie gwarantuje, że zarobię cokolwiek. Jest też haczyk: muszę wykonać co najmniej 1,45 dostawy na „gwarantowaną” godzinę (czytaj: jeździć szybciej) i przyjmować wszystkie kursy.

[…]

Moje pierwsze zarobione 255 zł zostanie pobrane przez Ubera na poczet kaucji za termiczny plecak. Po 20. kursie urwie mi się od niego zamek".

Pracowałem na czarno w Uber Eats

Kilka miesięcy byłem kurierem. Rozwoziłem jedzenie w śniegu i smogu. Nigdy nie dostałem umowy. Multimedialny reportaż Wyborczej

Źródło
Opublikowano: 2019-02-18 09:25:11