Linkowałem tu niedawno tekst Mai Staśko z najnowszego numeru "Małego Formatu". W tym samym numerze jest wstępn

Remigiusz Okraska:

Linkowałem tu niedawno tekst Mai Staśko z najnowszego numeru "Małego Formatu". W tym samym numerze jest wstępniak podsumowujący ubiegły rok w światku okołoliterackim. W redakcji MF zasiadają albo szaleńcy, albo ludzie odważni, co w polskich realiach wychodzi zwykle na jedno, w każdym razie trzeźwo i dokładnie przyglądają się jednej z głośniejszych spraw tego światka w ubiegłym roku, mianowicie zakończeniu edycji "Zeszytów Literackich", które jakoby zakończyły działalność "bo PiS" (tu warto wspomnieć, że naczelna ZL w jednym z wywiadów informowała, że wydanie jednego numeru niszowego pisma literackiego kosztuje 80 tysięcy złotych – moje gratulacje, hojną rękę mają legendarne legendy dla samych siebie i znajomków, wiele ta hojność mówi o "środowisku", jego standardach, poziomie życia i odrealnieniu od tego, jak i za ile żyje się w Polsce i robi w niej kulturę). Tymczasem w MF czytamy celne uwagi:

Druga kwestia, do której chcielibyśmy przy tej okazji wrócić, to okoliczności prowadzące do zamknięcia „Zeszytów Literackich”. Nr 144 był numerem ostatnim – ukazał się dokładnie w rocznicę stanu wojennego (zbieżność dat podobno przypadkowa). W dyskusjach wokół tego zdarzenia powracały nieustannie – i zapewne będą wciąż powracały – echa przekonania o odpowiedzialności spoczywającej na Ministerstwie Kultury czy szerzej aparacie państwowym. W wywiadzie dla „Dwutygodnika” redaktorka naczelna pisma, Barbara Toruńczyk, mówiła, że „Ministerstwo prowadzi własną politykę wydawniczą, której efektem musi być upadek »Zeszytów Literackich«”. Tomasz Fiałkowski na łamach „Tygodnika Powszechnego” pisał o „tętencie koni kawalerii ministra Glińskiego”. Organizatorzy inicjatywy „Ocalmy Zeszyty Literackie” w bardziej ogólnym tonie wspominali o „braku funduszy” jako głównej przyczynie problemów pisma, jednak swój apel – pod którym podpisali się m.in. Agnieszka Holland, Jerzy Pilch czy Adam Zagajewski – zaadresowali do „instytucji państwowych”.

Znacznie mniej mówiło się o tym, że bezpośrednią przyczyną problemów „Zeszytów” było wypowiedzenie im umowy przez Fundację Agora, będącą dotychczas głównym sponsorem kwartalnika, we wrześniu roku. Wspomina o tym krótko Toruńczyk w cytowanej rozmowie, wzmiankuje w komentarzu dla Press Zbigniew Nosowski („Szkoda, że Agora wycofała się ze sponsorowania pisma. Wydaje mi się, że dla takiego dużego koncernu kwartalnik nie był znacznym obciążeniem dla budżetu”) – i właściwie tyle. Na szczęście jest jeszcze Łukasz Żurek. W facebookowym komentarzu zwracał on uwagę na to, że:

gdyby nie fakt, że w październiku Fundacja Agory „zmuszona była radykalnie zmniejszyć swoje wydatki” i wycofać się nawet z tego mysiego dofinansowania, które zapewniali „Zeszytom” jako OPP [organizacji pożytku publicznego – dop. red.], być może sprawy by się potoczyły inaczej. Zaś pod enigmatycznym sformułowaniem „radykalne zmniejszenie wydatków” kryje się po prostu kontynuacja cięć w budżecie całej Agory, m.in. zwolnień grupowych z lutego 2018. Nie mogę nie wspomnieć o fakcie, że najbardziej spektakularne zwolnienia w Agorze miały miejsce w 2016 r., kiedy to do końca roku planowano zwolnić 135 pracowników, a w ostateczności machnięto 176 (zwolnienia dotknęły przede wszystkim zespołu „GW”, ale zarządowi Agory nie przeszkodziło to w wypłaceniu sobie premii). Innymi słowy – to, co spotkało „ZL”, jest po prostu kontynuacją (jak to się w języku korporacji nazywa) restrukturyzacji, kasowania kolejnych tabelek z Excela przez osoby, które chcą się wykazać przed zarządem jako najefektywniejsi oszczędzacze.

Jak każde tego typu wydarzenie, także i to odkrywa sporo wewnętrznych pęknięć i tarć. Całą sytuację można na przykład jako przyczynek do biografii „komandosów” w III RP. Wiele przynosi w tym zakresie tekst Stanisława Zasady z ostatniego numeru „Press”: „Komandoska kończy walkę”. Naczelna „Zeszytów” mówi w nim o wspierającym pismo środowisku jak najlepiej: „Nikt nam tak nie pomógł jak »Gazeta Wyborcza« […] Przyjaciele z »Gazety« wspierali nas przez dwadzieścia sześć lat”. Trudno oczywiście podejrzewać, że było inaczej. Wypowiedź ta nie jest jednak tylko komentarzem wobec przeszłości, ale także deklaracją tu i teraz – nie mam pretensji. To w gruncie rzeczy szlachetne i w pewien sposób zrozumiałe zachowanie. Jednocześnie pozostaje żal za upadającym czasopismem, co razem prowadzi do swoistego poplątania:

Toruńczyk rozumie, że takie pisma jak „Zeszyty” muszą być dotowane. – To obowiązek państwa i instytucji samorządowych, społecznych – uważa. I dodaje: – My nie pracujemy dla pieniędzy i nie dla zysku jesteśmy wierni naszej misji. Takie pisma istnieją w całym zachodnim świecie. Wspierają je wielkie firmy. Gallimard we Francji pomaga wydawać „Le Débat” – pismo intelektualistów.

W tym samym artykule cytowany jest też kilkukrotnie Seweryn Blumsztajn, reprezentujący środowisko „Gazety” i szerzej Agory, który nie ma chyba już tego rodzaju sentymentów, gdy mówi: „»Zeszyty« się wypaliły. Odeszły największe nazwiska. Pismo nie miało już takiego znaczenia jak kiedyś”. Choć można się częściowo zgodzić z samym rozpoznaniem, trudno nie zadać sobie pytania o to, czy sytuacja ta różni się aż tak bardzo od tej trzy czy cztery lata temu? Jeśli nie, dlaczego Fundacja Agora nie interweniowała już wtedy? Zaraz potem Blumsztajn wyznaje jednak wprost: „Nie mamy na to pieniędzy”. Nie jest to jednak prawda, co pokazuje Żurek – są, nie ma ich tylko na Fundację i dotowane przez nią projekty kulturalne. Nie jest to oczywiście bezpośrednia wina Blumsztajna, jednak zasmuca łatwość, z jaką przyjmuje on rolę adwokata diabła.

Z kolei postawa Toruńczyk – przy całym podziwie dla jej ciężkiej pracy – okazała się po prostu nieskuteczna. Oczywiście Ministerstwo Kultury (lub inna duża instytucja państwowa/samorządowa) mogło przejąć funkcję mecenasa z uwagi na wieloletnie tradycje periodyku. Trudno sobie jednak to wyobrazić, zwłaszcza w roku powołania do życia kwartalnika „Napis” i Instytutu Literatury[1]. Być może larum należało więc podnieść raczej przeciwko Agorze – może gdyby sygnatariuszki i sygnatariusze wspomnianego listu zaczęli publicznie krytykować jej działania, by się znalazły? A może nie, a w przypadku tak wymierzonej akcji chór oburzonych by się przerzedził?

Źródło
Opublikowano: 2019-03-04 17:47:52