NIE BĄDŹMY JAK USA, CZ. II

NIE BĄDŹMY JAK USA, CZ. II

W Polsce popularne jest rozróżnienie na „dojrzałe demokracje” i „niedojrzałe demokracje”. My występujemy rzecz jasna w tej drugiej roli. Jako przykład dojrzałej demokracji, na którą powinniśmy spoglądać z podziwem, podaje się często Stany Zjednoczone. Ale czy amerykańska demokracja naprawdę jest taka dojrzała? Czy to w ogóle jest demokracja? Jeśli przyjrzymy się USA bliżej, to można dojść do wniosku, że amerykański system polityczny coraz bardziej przypomina raczej rozwiązania znane ze starożytnego Rzymu czy Grecji, gdzie realną władzę sprawowała garstka najbogatszych obywateli, a nie wzorową demokrację.

Andrew Sayer, brytyjski socjolog, opisuje w jednej ze swoich książek, że amerykańska polityka to zabawa dla bogatych: „Ponad 40% datków na amerykańskie partie polityczne pochodzi od najbogatszego 0,01% obywateli. W 2014 roku limit na datki indywidualne został podniesiony w USA z 123 tysięcy dolarów do 3,6 milionów. Obie partie są finansowane przez wielkie firmy przekonane, że odbiorcy ich darowizn będą ulegli. Ostatecznie mają przecież podobne interesy biznesowe: w 2011 roku na czele listy najbogatszych 50 kongresmenów znalazł się Michael McCaul z 294 milionami dolarów, na 50 miejscu wylądował Randy Neugebauer z marnymi 6 milionami. Mitt Romney, republikański kandydat na prezydenta w 2012 roku, wart co najmniej 250 milionów dolarów, dorobił się na inwestycjach kapitałowych private equity, organizując wykupy lewarowane. Jego pięciu czołowych darczyńców to banki z Wall Street”.

Dane z kampanii prezydenckiej 2016 potwierdzają spostrzeżenia Sayera. Na początku rywalizacji połowa ze 176 milionów dolarów wpłaconych na rzecz kandydatów pochodziła z kont 158 bogatych rodzin. Bracia Charles i David Kochowie wydali w trakcie całej kampanii 889 milionów dolarów na prawicowych kandydatów. Bardzo trudno prowadzi się w USA kampanię bez wsparcia ze strony najbogatszych obywateli, więc politycy starają się zapewnić swoich sponsorów, że wydawanie pieniędzy na nich jest dobrą inwestycją.

A musicie wiedzieć, że bogaci sponsorzy mają sprecyzowane interesy i oczekiwania – na przykład chcą spowolnienia walki z katastrofą klimatyczną. Jak pisze Sayer: „James Inhofe, czołowy negacjonista klimatyczny w Senacie, otrzymał w ciągu pięciu lat pół miliona dolarów od firm energetycznych opartych na paliwach kopalnych, w szczególności od Koch Industries, zajmujących się ropą, gazem, minerałami, drewnem i chemikaliami. Bracia Koch ufundowali także Tea Party, obłąkany odłam partii republikańskiej. W całym zgiełku towarzyszącym kampanii prezydenckiej w 2012 roku zadziwiająco mało słyszeliśmy od kandydatów na temat zmian klimatycznych”.

Jak zwykle, Donald Trump jest po prostu jaskrawym przejawem problemów USA. Według NBC w grudniu 2016 roku łączny majątek ludzi nominowanych do jego gabinetu wynosił 14,5 miliarda dolarów. Co gorsza, wielu z nich dorobiło na się działalności, która raczej nie kojarzy się z ideałami demokracji. Jak pisze Naomi Klein: „Oto sekretarz skarbu, bankier Steve Mnuchin, niegdyś prezes i wiodący inwestor w firmie OneWest, skupującej śmieciowe kredyty i nazywanej maszynką do eksmisji. Po krachu finansowym z 2008 roku wyrzucił z domów tysiące ludzi. Oto sekretarz stanu Rex Tillerson, były prezes ExxonMobil, największego prywatnego koncernu naftowego na świecie. Jego firma przez dziesiątki lat finansowała i nagłaśniała pseudonaukę klimatycznych negacjonistów, zaciekle lobbowała przeciwko jakimkolwiek konstruktywnym porozumieniom międzynarodowym na rzecz klimatu, a zarazem kalkulowała, jak czerpać zyski z globalnego ocieplenia. Oto wreszcie lobbyści i przedsiębiorcy z branży zbrojeniowej i ochroniarskiej – pełno ich w departamentach obrony i bezpieczeństwa wewnętrznego”.

Tak właśnie wygląda w praktyce „dojrzała demokracja” amerykańska. Jest wymarzonym systemem dla bogatej mniejszości, dla reszty stanowi nędzną namiastkę władzy i poczucia sprawczości. Sayer ma rację, gdy pisze: „To plutokracja w najczystszym wydaniu”. Jeśli mamy wyciągać stąd jakieś wnioski, to powinny one dotyczyć tego, jak nie pójść w stronę Stanów Zjednoczonych, a nie jak próbować się do nich upodobnić.

Źródło
Opublikowano: 2019-04-19 13:07:00