Agata Bielik-Robson twierdzi w „Tygodniku Powszechnym”, że broni oświecenia przed radykalizmem i nieuctwem charakterystycznym zarówno dla prawicy, jak i lewicy. Szczególnie dostaje się młodym studentom, którzy zdaniem ABR wierzą w komunizm, cokolwiek miałoby to znaczyć. Stylizowanie się na strażnika oświecenia to często spotykana postawa wśród polskich intelektualistów, którzy przebijają się do mediów. Tak reklamują się na przykład Jan Hartman i Zbigniew Mikołejko.
Ale jak właściwie ci ludzie rozumieją oświecenie? Raczej nie jako opieranie swoich tez na danych naukowych czy najnowszych ustaleniach w ramach danej dziedziny wiedzy. Serio, sprawdźcie sobie w internecie teksty publicystyczne Hartmana i ABR. Znajdziecie tam wiele ostrych tez na temat rzeczywistości, ale z reguły brak w nich odwołań do czegokolwiek poza ich własną przenikliwością i doświadczeniem. Nie mówię, że nasi niepokorni intelektualiści mają się odwoływać do badaczy, których sam cenię: do Stiglitza, Reicha, Mazzucato czy Changa. Nie twierdzę, że powinni przywoływać dane i raporty ONZ, Międzynarodowego Funduszu Walutowego czy Banku Światowego. Albo że wypadałoby chociaż nawiązać do danych na temat Polski, na przykład z badań Pawła Bukowskiego czy Michała Brzezińskiego. Chodzi mi po prostu o powoływanie się na cokolwiek innego niż własny oświecony intelekt.
Gdybyśmy zadali sobie pytanie, na czym polega oświecenie Hartmana, to na podstawie jego publicystyki musielibyśmy dojść do wniosku, że na… obrażaniu. Polski filozof jest specjalistą od wyszukiwania określeń, za pomocą których jednym machnięciem ręki można obrazić miliony ludzi. Motłoch, hołota, ciemnota, chamstwo, kretyni. Pełno tego u Hartmana. Mam jednak pewne wątpliwości, czy umiejętność wyszukiwania kolejnych epitetów jest jakąś szczególną oznaką oświecenia. W przypadku ABR jest trochę lepiej, ale i tak wszystko sprowadza się do: ja pamiętam PRL, a młodzi nie pamiętają, ja jestem za wolnością, a leniwe społeczeństwo za socjałem, ja dumałam przez kilka godzin nad głębią jednego zdania u Derridy, a tamci nawet nie wiedzą, kto to jest Derrida.
Wiem, że przeczytanie książki czy nawet kilkunastostronicowego raportu jest trudniejsze niż napisanie „Wyborcy sprzedali wolność za 500 złotych”, ale po ludziach Akademii można chyba wymagać czegoś więcej? Po co dopuszczać filozofów do głosu, skoro ostatecznie mają do powiedzenia to samo, co dowolny internauta przekonany, że on jest mądry, a reszta społeczeństwa głupia?
Ta młoda lewica, na którą tak psioczą Hartman i Bielik-Robson, od lat przestrzega przed katastrofą klimatyczną. Jeszcze zanim było to modne, młodzi „komuniści” przytaczali dane Międzyrządowego Zespołu ds. Zmian Klimatu. Można się zgadzać z takim Razem bądź nie, ale dzięki niemu kilka osób w Polsce nauczyło się, jak działają podatki progresywne i że, nie, 75% stawka podatkowa nie oznacza, że trzeba oddać 75% swoich dochodów. To nie Hartman i Bielik-Robson sprawili, że w Polsce zaczęło się mówić o nierównościach społecznych, temacie, którym zajmują się czołowi ekonomiści na świecie. Można by tak wymieniać jeszcze długo.
Więc z całym szacunkiem, ale kiedy myślę o oświeceniu i jego obrońcach, to do głowy przychodzą mi różne nazwiska, ale nie ma wśród nich ani Hartman, ani Bielik-Robson.
Źródło
Opublikowano: 2019-07-02 11:33:56