Marcelina Zawisza:

Wiele miesięcy temu na zamkniętej grupie rodzin zastępczych ktoś umieścił wpis:
"potrzebna rodzina zastępcza dla sześciorga dzieci, na już, będzie zabezpieczenie, inaczej pójdą do domu dziecka"
Pomyślałam sobie "Chryste, równie dobrze mogłabyś szukać frajera, który dobrowolnie podzieli się milionem. Szanse są mniej więcej takie same".

Bez zaskoczenia czytałam komentarze:
– ja bym nawet wzięła, ale jestem zawodowa i mój powiat nigdy w życiu się nie zgodzi na dzieci spoza powiatu
– aż szóstka?
– dziewczyno, nikt nie weźmie szóstki dzieci, nie ma opcji.

Niestety te dzieci nie były małe, najstarsze miało 12 lat, a najmłodsze pięć. Rodzina zastępcza dla dwunastolatka, który ma bagaż ciężkich doświadczeń, to już wyzwanie. Co dopiero dla szóstki poranionych dzieci.

No i wyobraźcie sobie, że ta rodzina się jednak znalazła.
Serio.
Patrzyłam na to z przerażeniem, bo po pierwsze tą rodziną była samotna matka zastępcza, a po drugie – ta samotna matka już wychowywała dziewięcioro dzieci.
Fakt, najstarsza trójka była dorosła i usamodzielniona, ale to nadal był ich dom i rodzina, którą odwiedzali, więc jakim cudem mieli się nową szesnastką pomieścić na dwustu metrach kwadratowych?

Nie było opcji, ten plan był szaleństwem.

Zdarzyło się też tak, że w trzy tygodnie po przyjęciu tej nowej szóstki pojechaliśmy wspólnie na ferie zimowe nad morze. Ona ze swoją powiększoną rodziną, i ja ze swoją. My – wypakowanym Citroenem, a ona – dwoma samochodami na tury.

Przyglądałam się tym nowym dzieciom z ciekawością. Nie byłam ich matką i nie były to moje dzieci, więc mogłam uruchomić oko obserwatorki: po nieprawdopodobnej wszawicy, z którą przyjechały do rodziny zastępczej, nie pozostał już po tych trzech tygodniach ślad. Gorzej było z ranami wewnętrznymi, które dla osoby siedzącej w problematyce 'dzieci z trudnych miejsc' są tak bardzo widoczne, choć laik rzadko zwraca na nie uwagę: maskowata twarz pięciolatki przypominająca laleczkę Chucky. Wypłaszczone miejsce po rynience podnosowej sugerujące, że są to dzieci z ciąż alkoholowych. Zawieszenia w trakcie zabawy, krótkie dysocjacje, tiki i charakterystyczne nieadekwatności ("chcesz zobaczyć, jak się kąpię?" – spytał mnie parolatek, i był to ton znaczący, i było to pytanie, którego nie zadałoby żadne dziecko wychowywane w bezpiecznej rodzinie).

Dla ludzi, którzy nigdy nie zetknęli się z rodzinną pieczą zastępczą, takie zjawiska jak objawy wykorzystania seksualnego czy cechy zespołu dziecka maltretowanego wydają się z jednej strony opowieścią z innej galaktyki, z drugiej – czymś przerażającym i stygmatyzującym, wobec czego lepiej zatkać uszy i zasłonić oczy. Nie chodzi o to, że nie współczujemy – współczujemy i chętnie deklarujemy, że oprawców powiesilibyśmy za jaja na latarni. Ale jednak chcemy wierzyć, że istnieją jakieś miejsca i specjaliści, którzy to zgrabnie ogarną, wyprostują ścieżki tych dzieci i dostarczą nam happy endu, w związku z czym będziemy mogli odpalić netflixa bez nieprzyjemnego moralniaka.

Wierzymy, że system sobie z tym radzi. Że znajduje dla tak poranionych dzieci bezpieczne miejsca u bezpiecznych osób. I że walczy o tych małych ludzi, którzy swoją doświadczoną krzywdą mogliby obdzielić wiele dorosłych biografii.

Następny raz zobaczyłam te dzieci pół roku później. Wtedy już jedno z rodziców miało założoną sprawę karną o znęcanie się nad nimi, a dzieci otworzyły się na tyle, by zacząć opowiadać:
– o mamie, która uderzała głową najmłodszej o ścianę, biła kablem i kopała w brzuch;
– o asystentce rodziny, która była świadkinią tej przemocy, ale nie interweniowała;
– o "kolegach" mamy, którzy przychodzili do domu i ‘robili takie rzeczy, że nie wolno o nich mówić';
– i jeszcze o trumnach, które te dzieci narysowały dla samych siebie, bo mama powiedziała, ze jeśli kiedykolwiek komuś opowiedzą o tym, co się dzieje w domu to je zamorduje.

Ważniejsza jednak była zmiana, która zaszła w tej szóstce w ciągu sześciu miesięcy.
Nie, rynienki podnosowe się nie pofałdowały, bo nie da się wyleczyć FASu (płodowego zespołu alkoholowego). Ale najwidoczniej da się zrobić taką magię – która na poziomie pragmatycznym nazywa się miłością, wiedzą, doświadczeniem terapeutycznym i modelowaniem w dobrej rodzinie – że z oczu znika przerażenie, a twarz przestaje być maską.
Jedno z dzieci nauczyło się śmiać.
Wszystkie nauczyły się ufać matce zastępczej.
A matka zastępcza zamówiła ekspertyzę u architektów, aby móc przekształcić budynek gospodarczy w mieszkalny, bo ma łącznie piętnaścioro dzieci i marzy, aby przynajmniej te starsze miały własne pokoje.

Zapewne myślicie, że działania tej matki spotkały się z uznaniem i podziwem ze strony instytucji publicznych?

Otóż nie.

Mając dwanaścioro dzieci poniżej osiemnastu lat jest nadal rodziną zastępczą niezawodową, to znaczy nie jest nawet zatrudniona przez powiat.

Od miesięcy 'nie udaje się' podpisać z nią umowy.

Tak, pracuje za darmo.

Nie, nie ma nawet samochodu dziewięcioosobowego, aby zawozić dzieci do szkół – na razie pomagają znajomi pożyczając auta, co uważam za jakąś nieprawdopodobną metaforę tego gówna, jakim jest system rodzinnej pieczy zastępczej: wciąż poszukujemy nowych rodzin zastępczych, piękna praca, ważna praca, ale kiedy znajduje się tytanka ratująca maltretowane rodzeństwo przed utknięciem w placówce – pomoc organizują osoby prywatne, bo jej zasrany powiat – pozdrawiam powiat mazowiecki! – nawet nie ma obowiązku, ani tym bardziej woli ogarnięcia czegoś tak podstawowego, jak samochód dla tej rodziny.

Z kolei macierzysty powiat dzieci – pozdrawiam powiat podwarszawski! – nie ma woli podpisania z nią umowy, bo nie. Przecież może pracować dla nich gratis.

Ale jednocześnie – tu się dobrze skupcie, bo to unfuckingbelieveable – fakt, że ta matka nie ma podpisanej umowy jest zarzutem wyciąganym przez oba powiaty, ponieważ „nie może się pani zajmować dwanaściorgiem dzieci będąc rodziną niezawodową”.

A w ostatnim tygodniu biologiczna matka tych dzieci oświadczyła, że jej życzeniem jest, aby dzieci poszły do domu dziecka, "choćby i pod ruską granicę", byleby je zabrać z tej rodziny zastępczej i umieścić w placówce.

Bo kiedy sześcioro maltretowanych przez rodzica dzieci zostanie umieszczonych w domu dziecka, będą mogli je urlopować i nikomu nie zadrży przy tym powieka, natomiast z rodziny zastępczej urlopować ich nie mogą, bo ta ma taki osobliwy pogląd, że dzieci nie są niczyją własnością i zawsze należy je chronić przed zagrożeniem.

I życzenie tej matki biologicznej jest tu bardzo ważne, tłumaczy Powiatowe Centrum Pomocy Rodzinie, ponieważ jest matką tych dzieci. To nie szkodzi, ze jest to zarazem matka, która w ramach wychowawczych kar kazała swoim dzieciom pić jej mocz. Powiat podwarszawski, z którego pochodzą dzieci, też nie ma nic przeciwko temu, ma bardzo ładny dom dziecka i można dzieci umieścić tam od razu.

Ten dom dziecka, o którym mowa, to tak zwana 'czternastka'. Przebywa tam 14 dzieci, z czego w 2019 roku – jak dowiaduję się z wystąpienia pokontrolnego – przebywało jednak na stałe tylko dziewięcioro dzieci, ponieważ pięcioro zostało oddelegowanych do: Młodzieżowego Ośrodka Wychowawczego (dwoje dzieci), Młodzieżowego Ośrodka Socjoterapii (dwoje dzieci) i jedno do specjalnego ośrodka szkolno-wychowawczego (pozdrawiam wszystkich klarujących mi niedawno, jak to 'rodziny zastępcze pozbywają się 'trudnych dzieci' i te dzieci dopiero w placówce znajdują swoją bezpieczną przystań'. Czuję się w pełni przekonana: w tym domu dziecka jeszcze 3 lata temu mieszkało na stałe jedynie pięcioro dzieci, bo siedmioro pozostałych zostało odesłanych do ośrodków zamkniętych.).

Wygląda na to, że dom dziecka jest fantastycznym miejscem dla naszej szóstki, która mieszka obecnie w bezpiecznej rodzinie zastępczej, a dzieci poczyniły nieprawdopodobny progres rozwojowy i emocjonalny.

Może więc chodzi o pieniądze?

Och, Sherlocku, na pewno nie chodzi o pieniądze!
Miesięczna stawka na dziecko w tym domu dziecka wynosiła w 2019 roku 5758 zł. Za naszą szóstkę powiat płaciłby miesięcznie 34 548 tysięcy, a rocznie – 414 576 złotych.
Na razie płaci za te dzieci 6312 zł dzięki temu, ze mieszkają w niezawodowej rodzinie zastępczej. A gdyby ta rodzina stała się jednak zawodowa – koszt wzrósłby do 8812 zł miesięcznie.
Co oznacza, że w nawet przy zatrudnieniu matki zastępczej, powiat oszczędziłby 75% kosztów umieszczenia tych dzieci w domu dziecka.
(nie odmówię sobie przy tym spostrzeżenia, że roczny koszt pobytu tej szóstki dzieci w placówce stanowi koszt trzech nowych dziewięcioosobowych Mercedesów Sprinterów Tourerów. Powiecie podwarszawski, z którym sąsiaduję, jesteś bardzo bogatym powiatem, ale chyba nie umiesz liczyć pieniędzy).

O co więc chodzi?

O świętość rodziny biologicznej, o potwierdzenie własności dzieci i o to, że w Polsce za dostatecznie drastyczną przemoc wobec dziecka uważa się dopiero tę, która kończy się na OIOMie, a dziecko doznaje trwałego kalectwa lub otrzymuje miejsce na cmentarzu. Do tej granicy można wszystko.

Ale opisuję tę historię również dlatego, aby pokazać, w sposób w Polsce dobija się rodzinną pieczę zastępczą.

Nie stawkami, bo rodziny przychodzące do systemu i tak nigdy na to liczyły i to nie pieniądze były ich motywacją.
I nie żenującym pogrywaniem z podpisywaniem umów, których powiat nie chce podpisać, choć ma obowiązek.
I nawet nie brakiem szacunku, bo to jest akurat pierwsza lekcja, jaką się przyswaja: roisz sobie, ze będziesz partnerem dla systemu, a okazujesz się petentem.

Głównym powodem wymierania rodziców zastępczych w Antropocenie na terenie Polski jest ten, że przychodzimy do systemu, aby pomagać dzieciom, a na koniec dnia okazuje się, że właśnie ta motywacja jest najbardziej skandaliczna i niezgodna z ustawą.
Bo dzieci należą do rodziców biologicznych i to oni mają ostatni głos w dyskusji.
A system nie ma odwagi tego zakwestionować i opowiedzieć się po stronie dziecka.

Piszę o tym z jeszcze jednego powodu: ta matka zastępcza jest zdeterminowana nie dopuścić do tego, aby dzieci umieścić w placówce. I aby je ochronić przed rodzicami, z których jedno ma sprawę karną, a drugie przyglądało się biernie maltretowaniu dzieci i nigdy ich nie ochroniło. Pomagają jej prawnicy i fundacje, ale to nadal za mało, aby ten system się ogarnął i zrozumiał, że bezpieczeństwo jest prawem dziecka, nie jego przywilejem.

Więc jeśli ktoś chciałby podjąć ten temat medialnie to jest to dobry pomysł, skontaktuję Was z tą matką.


Źródło
Opublikowano: 2020-10-11 08:06:26