Rozmawiałam wczoraj z właścicielem średniej firmy – takiej na ok. stu zatrudnionych. Spieszę z historią, którą mi opowie

Adriana Rozwadowska:


Rozmawiałam wczoraj z właścicielem średniej firmy – takiej na ok. stu zatrudnionych. Spieszę z historią, którą mi opowiedział.
Na początku ubiegłego roku pracownik owego pracodawcy doznał urazu kolana, w związku z czym poszedł na zwolnienie lekarskie.
A potem wszystko potoczyło się zgodnie z prawem i polskim obyczajem: w pierwszym miesiącu pracodawca wypłacił mu wynagrodzenie chorobowe, w drugim miesiącu człowieka przejął ZUS: i począł wypłacać mu chorobowy – 5 tys. zł.
Termin prostej operacji – w prywatnej klinice kosztującej 5 tys. zł – wyznaczono na za pół roku.
A to oznacza, że – w dużym uproszczeniu – ZUS miał wypłacić pracownikowi łącznie 25 tys. zł zasiłku, a potem dorzucić kolejne 5 tys. zł na zabieg. Razem to 30 tys. zł.
No że nie wypłacił i nie dorzucił.
Ponieważ pracodawca jak kania dżdżu potrzebował człowieka – fachowca w swojej profesji – a człowiek umierał na tym zwolnieniu z nudów, w drugim miesiącu strony dogadały się – o rany, jakie to w realiach polskiego rynku pracy wyjątkowe! – że pracodawca zapłaci za operację u prywaciarza (nie oczekując zwrotu), a człowiek wróci do pracy trzy miesiące wcześniej. też się stało.
Złorzeczymy na ten biedny ZUS, zusowska dziura zieje. Tymczasem – gdyby ktoś myślał w tym smutnym kraju systemowo, łączył kropki, a terminy prostych zabiegów były miesięczne – ZUS nie wydałby na człowieka ani złotówki, a łączne państwa wyniosłyby 5 tys. zł – tyle, co za ten zabieg.
Na niektóre operacje czeka się kilka lat. Idą na to dziesiątki i setki tysięcy bezsensownie wydanych złotych. Kula śnieżna kryzysu w opiece zdrowotnej zmiata także ZUS. No ale co tam. Stać nas.

Źródło
Opublikowano: 2021-01-22 14:12:47